Wskoczyli na konie i ruszyli ku Knossos widocznemu z dala pośrodku obramowanej wzgórzami równiny.
Gdy przybyli, Perilawos udał się do komnat zajmowanych przez Widwojosa.
Terteus i Białowłosy usiedli na kamiennej ławie pod jednym z niezliczonych portyków i, czekając, leniwie przyglądali się przechodzącym ludziom, których było tak wielu, jak gdyby nie znajdowali się wewnątrz królewskiego pałacu, lecz na ulicy dużego miasta.
Nie był to właściwie jeden pałac, lecz połączone z sobą pomieszczenia, poprzedzielane dziedzińcami, arkadami i krytymi korytarzami biegnącymi to pod ziemią, to wychodzącymi na niewielkie ogrody, za którymi otwierały się przejścia, tarasy na dachach, schody zstępujące ku basenom lub amfiteatrom, a za nimi dostrzec można było kolejne mury, drzwi, bramy i spiętrzone budowle. Białowłosy umiał już, choć z trudem, znajdować drogę do części pałacu zamieszkanej przez księcia Widwojosa i jego świtę. Znajdowała się ona w pobliżu komnat królewskich, jedynych, do których dostępu strzegli czarni żołnierze, zagradzający wszystkie przejścia i wsparci na długich włóczniach. Lecz i oni zdawali się przepuszczać wszystkich przechodzących, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem i nie pytając ich o prawo znajdowania się w pobliżu świętej osoby władcy. Stanowili więc zapewne jedynie widomy znak władzy, a nie rzeczywistą straż. Gdyby ktokolwiek pragnął kiedykolwiek zająć podstępem pałac, nie natrafiłby na ich wielki opór. Wyglądali jak uśpieni.
Terteus, jak gdyby odgadując jego myśli, rzekł półgłosem :
- Czy widziałeś kiedykolwiek tak dziwaczne królestwo i tak bezbronny pałac króla? Nie ma tu nawet murów, które powstrzymałyby nacierającego wroga...
- Rozmyślałem nad tym... - Białowłosy skinął głową. - Powiedz, czemu tak się dzieje? Czyżby nie dbali o swe dobra i bezpieczeństwo?
- Wierzą w swe potężne i liczne okręty. Kreta to wyspa i ktokolwiek zechce ją najechać, musi przebyć morze. A lud ten wierzy, że nikt nie przebędzie morza, jeśli oni nie zechcą do tego dopuścić... Być może mają słuszność. Nikt im nie jest w stanie sprostać, gdy wyprowadzą swe okręty...
Zamilkł na chwilę. Później, jak gdyby wypowiadając skrytą myśl, rozejrzał się i dodał przyciszonym głosem, choć nikogo nie było w pobliżu:
- Lecz jeśli jakiś wróg zechce pod osłoną nocy zawinąć do którejś z bezludnych zatok tam, za wzgórzami... - wskazał głową - a później przejdzie te wzgórza i uderzy na pałac.... potęga Krety może utracić głowę od jednego zamachu... Co się stanie wówczas, trudno przewidzieć... Władcy tego kraju mówią językiem wielce podobnym do tego, którym my mówimy. Podbili oni tę wyspę i rządzą nią, a wraz z nią i morzami... Lecz ów podbity przez nich lud mówi inną mową, której nie pojmujemy. Czy dostrzegłeś, jak wielu ludzi nawet w pałacu porozumiewa się w sposób dla nas niepojęty...? Czy lud ów stanąłby w obronie władców Krety? Jak mniemasz?
- Nie wiem, Terteusie. Zbyt młody jestem, abym mógł zabierać głos w tak głębokich sprawach. Lecz mniemam, że gdyby najeźdźca począł palić, rabować i zabijać, lud ten broniłby się jak każdy inny.
- Zapewne - mruknął Terteus. - Zapewne. - Zadumał się na chwilę, a później nagle uniósł głowę i roześmiał się. - Jak sądzisz, czy młody książę nie zatai przed ojcem swej przygody?
- Za chwilę przekonamy się, gdyż oto nadchodzi.
Białowłosy powstał, a Terteus poszedł za jego przykładem. Przyłożyli zwinięte w pięść dłonie do czoła i pochylili głowy.
Za młodym księciem z otwartych brązowych drzwi j wynurzył się bogom podobny Widwojos. Szedł szybko, a młoda niewolnica, która starała się chłodzić go wachlarzem na długiej rzeźbionej żerdzi, nie mogąc za nim nadążyć zatrzymała się i spojrzała z uśmiechem na Terteusa. "
- Potwierdzą każde moje słowo, ojcze! - rzekł wesoło Perilawos stając przed nimi.
- Czyżby to była prawda, co rzekł mi syn mój o owym łuczniku?
- Tak, panie! - Terteus chciał dodać coś jeszcze, lec;
Perilawos przerwał mu.
- Mój bogom podobny ojciec pragnie sam udać się w to miejsce!
Widwojos odwrócił się i skinął na kilku dworzan którzy wynurzyli się za nim z wewnątrz pałacu.
- Niechaj przyprowadzą konie!
- Czy weźmiesz z sobą straż przyboczną, panie?
- Nie!
Odwrócił się ku Terteusowi.
- Wybawiliście go od śmierci po raz drugi.... - rzeki przyciszonym głosem, tak aby stojący za nim ludzie nie mogli go usłyszeć. - Komuż mam bardziej ufać niźli wam?... - Uśmiechnął się i dodał: - Cóż to za przedziwny świat, na którym powierzamy wszystko, co mamy najdroższego, naszym odwiecznym wrogom, wierząc im bar dziej aniżeli swoim?
Słońce opadło już nisko, gdy zbliżyli się do grzbiet wzgórza.
- To tu, ojcze! - zawołał Perilawos. - Tam leży mój koń, widzisz! A tam ów człowiek! - Przyspieszył i wysforował się przed pozostałych.
Białowłosy uderzył piętami w boki wierzchowca i zrównał się z nim.
Przed nimi w czerwonym blasku dogasającego dnia jaśniała biała plama: zabity koń.
Chłopiec zawrócił i ruszył truchtem ku miejscu, gdzie leżał umarły. Rozejrzał się szybko, później zeskoczył. Zwłoki zniknęły.
- Nie ma go! - Terteus, który zbliżył się wraz z księciem, ściągnął gwałtownie wodze konia.
- Czyżby był ranny? -Widwojos rozejrzał się niepewnie. Gdy wzrok jego spoczął na ciemnej ścianie lasu, przysunął się mimowolnie ku synowi i osłonił go sobą.
- Nie, panie! - Terteus zdecydowanie potrząsnął głową. - Gdy odjeżdżaliśmy, duch jego rozpoczął już wędrówkę ku bramom Hadesu. Miał strzałę Białowłosego w sercu, a oszczep mój przebił go na wskroś. Był martwy jak te oto głazy, które tu widzisz....
Urwał, zeskoczył z konia i począł przyglądać się ziemi. Później, nie unosząc głowy, zrobił kilka kroków w kierunku zarośli i zatrzymał się.