Выбрать главу

    - Nie strzelaj, książę! - zawołał szybko Białowłosy, lecz spóźnił się o ułamek chwili i strzała śmignęła w mrok.

    W tejże samej chwili dostrzegli Terteusa, który spiął przed nimi konia, uniósł oszczep i opuścił go z wolna. Bez  słowa spojrzał na łuk trzymany przez Białowłosego, a później przeniósł wzrok na Perilawosa.

    - Widzę, młody książę, że wypuściłeś strzałę... - rzekł wesoło. - Chybiłeś jednak i to z niewielkiej odległości... Zapewne znów dłoń otarła ci się o policzek, gdy zwalniałeś cięciwę. Jutro, za twym przyzwoleniem, popracujemy nad tym... Oko masz dobre, lecz pośpiech nie zezwala ci mierzyć spokojnie.

    - Nie raniłem cię?... - zapytał Perilawos łamiącym się głosem. - A mogłem cię zabić... Myśląc, że to wróg się zbliża.

    - Każdy z nas zginie w dniu wyznaczonym mu przez Tych, którzy władają życiem śmiertelnych. Ni wcześniej, ni później. - I zwrócił się do Widwojosa: - Panie mój, odnalazłem go!

    - Odnalazłeś go?

    - Tak. Nie był daleko. Zawlekli ciało do pieczary w zboczu wzgórza między zaroślami... Wiele jest tam tych rozpadlin. I porzucili je. Lecz część jego ciała zabrali z sobą.

    - Co powiadasz? - Widwojos nie pojął jego stów.

    - Odcięli głowę. Poszukiwałem jej w pieczarze i naokół, lecz nie znalazłem.

   - Po cóż to uczynili? - W głosie Perilawosa nadal były łzy.

    - Zapewne po to, aby nikt nie rozpoznał umarłego... - rzekł beztrosko Terteus. - Nie martw się, młody książę. Twój strzał nie był wielce niecelny. Strzała świsnęła mi tuż koło ucha. - Roześmiał się.

    - Nie mów już o tym! - zawołał chłopiec. - Gdybym... gdybym cię skrzywdził... nie przebaczyłbym sobie nigdy! Choć jesteście jedynie rozbójnikami morskimi, kocham was bardziej niż wysoko urodzonych rówieśników moich!

    - Ja także jestem królewskim synem... - Białowłosy nie widział twarzy Terteusa w ciemności, lecz wiedział, że  nadal uśmiecha się. - Choć królestwo mego ojca to maleńka skalista wysepka, tak mała, że dotąd nie dostrzegły jej o kręty potężnego Minosa! A jeśli nawet dostrzegły, wydała im się zapewne nie zamieszkaną skałą pośród morza!

ROZDZIAŁ TRZECI

To bursztyn!!!

    - Witaj mi, mój najmilszy bracie! Minos powstał z krzesła o rzeźbionych w gryfy poręczach i ruszył ku drzwiom, w których stał Widwojos.

    - Witaj, mój boski władco i bracie! - Stojący skłonił się.

    Król Krety był znacznie wyższy niż on i pochylił się, by złożyć pocałunek na jego policzku. Widwojos poczuł dotknięcie chłodnych warg i owionął go zapach olejku wytłaczanego z purpurowych róż, którym brat jego namaszczał się najchętniej.

    - Nie widziałem cię od dnia, gdy Ariadna włożyła na me skronie Starą Koronę - rzekł król z wesołym wyrzutem. - A tak bardzo pragnąłem ujrzeć ciebie i twego pięknego dziedzica. Chciałem nawet wysłać któregoś z dworzan z podarunkiem i prośbą, abyś raczył tu przybyć. Siadaj!

    Rozejrzał się. W komnacie było tylko jedno krzesło, wskazał je stojącemu.

    Widwojos potrząsnął głową.

    - Jedynie władca winien zasiadać między gryfami - rzekł z powagą. - Czyżbyś pragnął, Minosie, abym spoczął na twoim tronie?

    - Czybym pragnął tego? A jakież to ma znaczenie? Jesteś bratem królewskim, pierwszą podporą tronu Siadaj. Pragnę ci się przyjrzeć, gdy tak siedzisz. Jeśli umrę, zostaniesz królem Krety... - Uniósł rękę. - Nie zaprzeczaj. Jeśli umrę bezpotomnie, pozostanie jedynie dwóch żywych, w których żyłach płynie święta krew boskiego byka. Ty i Perilawos, twój miły syn, a mój bratanek.

    Niemal siłą posadził Widwojosa w krześle, odstąpi o krok i przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu Później roześmiał się wesoło, jak gdyby przyszło mu nagle na myśl coś niezwykle zabawnego.

    - I jakże ci, bracie? Czyż to nie pięknie siedzieć tak z dłońmi opartymi na łbach tych niemych psów skrzydlatych? Czyż to nie wspaniałe: być władcą tak wielu wysp i ludów, tylu okrętów, móc jednym skinieniem zabić lub wznieść na wyżyny? Nie mogę jeszcze do tego przywyknąć. Zapewne jestem zbyt podejrzliwy, nie dowierzam Sobie... Nie dowierzam także innym. - Znowu się roześmiał.

    Widwojos wstał.

    - Czy słyszy nas tu ktoś? - Wskazał gęste zasłony którymi zakryte były tylne drzwi komnaty.

    - Nie! - Minos potrząsnął głową. - Rzekłem ci już, że jestem podejrzliwy. Nie znoszę, gdy ktoś, nawet najwierniejszy, stoi niewidzialny za moimi plecami. Lecz czemu pytasz mnie o to?

    - Gdyż chciałbym z tobą mówić, bracie.

    - Ach! Z tobą jednym mogę być szczery. Zrodziło nas jedno łono i wykarmiły te same piersi. Jesteśmy braćmi. Cóż może być w świecie bliższego? Mów!

    - Czy lękasz się, że będę knuł spisek przeciw tobie, aby cię zabić lub pozbawić tronu i zagarnąć go dla siebie? - rzekł spokojnie Widwojos.

    Minos, który przechadzał się tam i na powrót poi komnacie, zatrzymał się nagle, plecami do niego, a póź- niej odwrócił powoli. Twarz jego nie nosiła już śladów  uśmiechu.

    - Czemu pytasz mnie o to?

    - Gdyż prosiłeś mnie o szczerość, królu.

    - Tak, zapewne. Więc zapytałeś szczerze... i pragniesz, abym ci odpowiedział?

    - Tak, królu.

    - Nie nazywaj mnie królem, jeśli możesz. Jestem  twoim bratem.

    - Tak, bracie.

    - A więc zapytujesz, czy sądzę, że pragniesz mnie zabić lub pozbawić tronu w jakiś inny sposób... Cóż, a gdybym na chwilę przestał być twym bratem i zapytał cię, jak pytają królowie, żądając prawdy: "Czy chciałbyś zagarnąć mój tron?" Cóż byś odpowiedział?

    - Odparłbym, że go nie pragnę.

 - Zapewne... - Minos znów uśmiechnął się. -I cóż by wynikło z tej odpowiedzi? Nic! Jedynie szaleniec mógłby przyjść do władcy i obwieścić mu taki zamiar. Lecz pytałeś mnie, czy cię podejrzewam? Ależ tak! Śledziłem wszystkie twoje poruszenia, gdy jeszcze żył nasz bogom podobny ojciec. Znam wszystkich, którzy ci sprzyjają lub sprzyjali. Wiem, że lud boleje nad brakiem dziedzica. Nie mam dzieci, to prawda. Wiem także, że są tacy, którzy wierzą, że byłbyś wielkim władcą. Mówią o tobie, że jesteś rozumny, że bolejesz nad słabością państwa... Kilkakrotnie mówiłeś, że nie powinniśmy polegać na najemnych wojskach i okrętach o załogach, gdzie coraz mniej jest Kreteńczyków. Przyznaję, że nie rozważałem tych spraw, gdy żył nasz ojciec... Dziś jestem ci wdzięczny za owe spostrzeżenia... Nie wiem, czy zastosuję się do twych wskazówek, lecz to zupełnie inna sprawa...