Выбрать главу

    - Tak i ja mniemam, Terteusie. Rozmyślałem także o czym innym... - Widwojos uśmiechnął się. -Lecz o tym będę mówił z tobą, gdy nadejdzie czas.

    Białowłosy stał słuchając ich. Rozmyślał o domu rodzinnym, do którego tęsknił od dawna. Ojciec zapewne wkrótce wróci z miast. A może wrócił już? Powitają go z największą radością, jak gdyby powstał z martwych. Nadejdzie zima i długie miesiące oczekiwania na czas połowów. A gdyby? Gdyby popłynąć jeszcze na kreteńskim okręcie ku tajemniczemu morzu na północy? Powróci, gdy nadejdzie wiosna. Jeśli bogowie zezwolą, powróci bogaty w łupy dalekiej wyprawy.

    Spojrzał na Terteusa, którego twarz rozjaśnił w tej chwili uśmiech. Oczy młodego rozbójnika morskiego śmiały się ku nieznanym lądom i nadchodzącym przygodom.

    - Panie mój - rzekł Białowłosy nie wierząc własnym uszom. - Ojciec mój i matka opłakali mnie już i wierzą, że przebywam w królestwie umarłych... A zimą musiałbym tkwić w chacie przez długie miesiące, bezczynny w oczekiwaniu dnia, gdy nastanie znów czas połowów. Jeśli zezwolisz mi, czy mogę i ja wejść na pokład owego okrętu?

    Urwał, gdyż coś w nim zaprzeczało gwałtownie słowom, a serce rwało się ku dalekiemu brzegowi trojańskiemu. Lecz owa druga siła, która zmusiła go do wypowiedzenia owych słów, także była wielka, a to samo zasmucone serce śpiewało w nim radośnie na myśl, że u boku Terteusa będzie przemierzał nieznane morze.

    - I ty także?! Pragnąłem tego! - Widwojos położył mu na ramieniu dłoń pokrytą ciężkimi złotymi pierścieniami. - Jak wiesz, syn mój upodobał sobie, by wypadać z okrętu na pełnym morzu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

    Dzięki niechaj będą Amonowi za to!

Kupiec Re-Se-Net przymknął na chwilę oczy, westchnął cicho i otulił szczelniej ramiona błękitną wełnianą chustą narzuconą na białą szatę, którą zwykł był nosić przed południem, odkąd zamieszkał na Krecie.

    Deszcz padał już od trzech dni, a od morza wiał chłodny wilgotny wiatr, niosąc z sobą niskie chmury, które przesłaniały wierzchołek gór widocznych przez małe okno, obok którego stał. Szyba z czystego jasnobłękitnego przeźroczystego szkła, jedna z kilkudziesięciu, jakie przywiózł z Egiptu, gdy z woli faraona musiał się tu osiedlić, dodawała jeszcze barwy smutku widocznemu za nią krajobrazowi.

    - Czy mam przywołać lektykę, panie mój? Sekretarz jego stał w drzwiach tuląc szczupłą dłonią do piersi gruby zwój papirusu.

    - Uczyń to... - Re-Se-Net wzdrygnął się i wskazał okno. -Cóż to za straszliwa kraina . Wiosną i latem można tu żyć, lecz gdy nadejdzie pora deszczów... - Wzdrygnął się ponownie. - Oby Ra odwrócił swe słoneczne oblicze od tej wyspy! Niechaj ją wieczna noc pochłonie! - Westchnął ponownie i rzekł z wyraźną niechęcią: - Jeśli okręt zawinął do przystani, winienem być przy wyładunku. Czy goniec, który zawiadomił cię o jego przybyciu, przyniósł jakieś listy?

    - Nie, panie mój. Zapewne ma je pod swą pieczą mężny Suti-Mes, lecz nie odejdzie on od towarów do chwili, gdy ujrzy ciebie i zda sprawę z wyładunku.

    Sekretarz mówił dalej głosem pełnym pokory, przestępując z nogi na nogę, jak gdyby pragnął rzec, że wszystko, o co pan jego pyta, winno mu być znane od dawna. Mężny Suti-Mes, który odpłynął przed trzema miesiącami mając pieczę na towarami Re-Se-Neta i powrócił dziś wioząc kość słoniową i szklane naczynia z Egiptu, nie mógł przecież zejść z okrętu i stawić się przed panem, pozostawiając cały ładunek na łasce kreteńskiego kapitana, jego załogi i włóczących się po nadbrzeżu złodziejaszków. Nimby powrócił, któraś ze związanych sznurami i opieczętowanych skrzyń mogłaby w nie wyjaśniony sposób zniknąć, a wówczas nawet bogowie, znający każdą tajemnicę ziemi, morza i umysłów śmiertelnych, nie wpadliby zapewne na jej siad. Albowiem Kreteńczycy są narodem wielkich żeglarzy i wielkich kupców. A któż jest większym kupcem niźli ów, który kupuje za darmo?

    - Tak, tak, zapewne... - Re-Se-Net raz jeszcze spojrzał w okno. - Czy małżonka moja ma się lepiej?

    Tego pytania także mógł nie zadawać, gdy^ znał odpowiedź na nie lepiej niż ktokolwiek.

    Od miesięcy żona jego snuła się po owym rozległym domu smutna i przygnębiona. Dorastała ich najstarsza córka. Ukończyła lat piętnaście i należało wyszukać dla niej odpowiedniego małżonka. Właśnie tego ranka, gdy zbudził się, żona po raz tysięczny zadała mu pytanie:

    - Cóż uczynimy z Uat-Maati?

    - A cóż chcesz, byśmy uczynili? - odparł przecierając oczy. - Jest piękna, zdrowa i kocha nas. Dziękujmy za to bogom: gdyż mogłaby być brzydka, chora i mieć serce pełne nikczemności.

    - Czyż nie pojmujesz, że piękna i zdrowa dziewczyna winna mieć godnego siebie małżonka? - zawołała, a w głosie jej wyczuwał wzbierające łzy.

    Zerwał się wówczas z łoża ogarnięty nagłą bezsilną wściekłością i krzyknął:

    - A kogóż mam jej tu wyszukać? Kreteńczyka?!

    - Winniśmy powrócić do Egiptu, Re-Se-Necie! -zawołała wybuchając łzami. - Powrócić i nigdy już nie opuszczać świętej ziemi ojców!

    Usiadł złamany na łożu i rzekł cicho:

    - A jak mam tego dokonać?

    - Jesteś możnym kupcem, panem wielkich bogactw, osobą znaczną! Czyż nie znajdzie się nikt, kto zechce ci pomóc i wstawić się za tobą u tych, którzy znajdują posłuch u Największego z Wielkich? - I ukryła twarz w dłoniach, znając jego odpowiedź, gdyż zdążyła jej wysłuchać wiele już razy.