Idąc szerokimi przedsionkami, stawiał ciężko stopy obute w grube sandały, Szedł wpatrując się uważnie w różnobarwne płyty marmurowej posadzki. Lecz nie dostrzegał ich. Ręce jego uniosły się j jedna poczęła obliczać na palcach drugiej, zginając je łagodnie.
Uniósł głowę. Przed nim stał czarnoskóry niewolnik trzymając lekką futrzaną opończę z kunsztownie zszytych skór lamparcich.
Re-Se-Net przystanął, Niewolnik otulił jego ramiona futrem, przebiegł kilka kroków i otworzy} przed nim szeroko wielkie podwójne drzwi nabijane lśniącymi gwoźdźmi z brązu.
Lektyka stała tak blisko, że wszedł do niej nie spojrzawszy nawet w ciemne niebo. Usiadł, drzwiczki zamknęły się. Szybkim ruchem zasunął firanki i otulił się futrem. Ośmiu ludzi pochyliło się j miękko uniosło długie kije wspierające pudło.
Re-Se-Net poddał się łagodnemu kołysaniu i przymknął oczy. Długo siedział pogrążony w myślach, póki gwar głosów i nawoływań nie rzekł mu, że znajduje się w mieście.
Odsunął firankę. Deszcz nie padał już. Ulice wypełnione były ludźmi. Przed różnobarwnymi fasadami domów przekupnie ponownie rozkładali na ziemi swe towary, Wyminął kilka zaprzężonych w woły szerokich wozów jadących powoli w kierunku nadbrzeża.
Lektyka skręciła. Re-Se-Net zwrócił głowę ku drugiemu oknu. Przed nim rozciągało się szerokie, wyłożone kamiennymi płytami nadbrzeże ciągnące się aż po skalisty przylądek zamykający przystań. Przymrużył oczy i zaczął przesuwać wzrokiem po długiej linii stojących przy brzegu okrętów. Dostrzegł, że część z nich wyciągnięto już na brzeg i podparto palami. Tak doczekają wiosny. W tejże samej chwili ujrzał wysokiego, odzianego w strój egipski człowieka, zbliżającego się ku niemu.
Człowiek ów przyspieszył na widok lektyki i zaczął biec. Re-Se-Net uderzył laską w przednią ścianę
pudła. Ruch ustał. Tragarze z wolna opuścili kije.
Człowiek podbiegł, upadł na twarz przed lektyką i zerwał się.
Re-Se-Net wysiadł i stanął przed nim.
- Witaj mi, Suti-Mesie! Cieszy mnie twój widok! Uśmiechnął się. Wysoki człowiek pochylił głowę i nie patrząc mu w oczy, tak jak nakazywał szacunek, rzekł radosnym, choć przytłumionym głosem:
- Panie mój, ogarnęła nas burza tuż u wybrzeży Krety. Lecz towary nasze dowieźliśmy nie uszkodzone dzięki biegłości, z jaką ludzie twego najczcigodniejszego brata umieli ułożyć je w wygodnie wymoszczonych koszach.
- Dzięki niech będą Amonowi za to! A czy przywiozłeś pismo od brata mego?
- Tak, panie! Mam je w skrzyni na okręcie, zapieczętowane w dzbanie. Obawiałem się go otworzyć, aby deszcz i fale nie zmoczyły zwoju.
- Idź po nie, Suti-Mesie, gdyż chciałbym je ujrzeć nie zwlekając.
Wysoki człowiek ruszył biegiem ku stojącemu w pobliżu okrętowi, z którego pokładu ludzie znosili powoli i uważnie wielkie krągłe kosze obłożone zszytymi liśćmi palmowymi i ustawiali je rzędem na nadbrzeżu pod strażą wspartych na włóczniach wojowników. Byli to ludzie Re-Se-Neta. Okręt także był jego własnością, lecz zbudowano go w stoczni kreteńskiej i miał załogę kreteńską, gdyż Egipt nie budował okrętów, którymi można było bezpiecznie na pełnym morzu płynąć z ładunkiem. Na widok pana obaj wojownicy rzucili włócznie na kamienie nadbrzeża i upadli przed nim na twarz. Później powstali szybko i stanęli wyprężeni, trzymając włócznie przed sobą w wyprostowanych rękach.
Re-Se-Net rzucił okiem na kosze i spojrzał w kierunku okrętu.
Suti-Mes skoczył na nadbrzeże i zbliżył się do niego trzymając w dłoni prosty gliniany dzban. Uderzył dzbanem lekko o płytę nadbrzeżną. Skorupy rozsypały się ukazując zwój papirusu obwiązany zielonym sznurem zakończonym kulistą zieloną pieczęcią.
Kupiec sprawdził pieczęć i skinął głową. Suti-Mes przeciął sznur długim nożem, który miał u boku, i podał zwój panu, Re-Se-Net rozwinął go z pozornym spokojem. Serce biło mu tak szybko, że miał ochotę przycisnąć je ręką, lecz wiedział, że wiele oczu spogląda na niego. Począł czytać przesuwając zwój drżącymi palcami.
W pewnej chwili uniósł głowę i spojrzał na Suti-Mesa. Znowu opuścił wzrok. Gdy skończył, zwinął dokładnie papirus.
- Suti-Mesie, mój wierny sługo! Gdy tylko dopilnujesz załadowania towarów na wozy, udasz się wraz z nimi do mego domu i tam będziesz czekał, póki cię nie wezwę.
- Tak, panie mój!
Re-Se-Net chciał odwrócić się, by odejść w kierunku lektyki, lecz uśmiechnął się ponownie i skinął głową.
- Przywiozłeś mi dobre wieści i otoczyłeś troską towary, aby nie przepadły w drodze! Czeka cię nagroda!
- Twoja radość jest dla mnie największą nagrodą, panie mój!
- Lecz znam i inne!
Re-Se-Net uśmiechnął się ponownie, obrócił i skinął na ludzi, którzy poderwali lektykę i zbliżyli się biegiem.
Po godzinie wszedł do komnaty, gdzie żona jego spoczywała na łożu słuchając śpiewu ich córki, pięknej Uat-Maati.
Na jego widok powstała z łoża, a dziewczyna zdjęła dłonie z harfy i także podniosła się. Była wyższa niż matka i gdy Re-Se-Net spojrzał na nią teraz, wydała mu się jeszcze piękniejsza niż zwykle.
- Mówiłaś dziś, że pragnęłabyś ujrzeć nasze Strony rodzinne. I oto bogowie wysłuchali cię! - Nie odezwała się, gdy zamilkł na chwilę dla nadania wagi swym słowom, uniosła jedynie obie dłonie ku ustom, jak gdyby chciała powstrzymać okrzyk.