Выбрать главу

    Mijała pora wzburzonych wód. W porcie migotały teraz zapewne lśniące ostrza siekier cieśli okrętowych. Wielkie stało przed nimi zadanie. Okręt Widwojosa był największym, jaki kiedykolwiek miał spłynąć na wodę w królestwie Krety.

    Król rozmyślał. Pszczoła przestała brzęczeć. Zapewne odleciała ku kwiatom, które w ciągu ostatnich dni pokryły gęściej łąki wokół pałacu.

    Skinął ręką. Dwie siedzące nieruchomo harfistki uderzyły lekko w struny. Jedna z nich zaczęła śpiewać. Była to stara pieśń o okrętach płynących pośród fal ciemnych' jak wino. Król powstał, podszedł do okna i spojrzał na góry widoczne ponad morzem rogatych dachów. Słońce było  wysoko.

    Odwrócił się od okna. Dwaj gwardziści stojący po obu stronach wejścia do komnaty trwali nieruchomo jak posągi, trzymając długie włócznie w wyciągniętych dłoniach. Pomiędzy nimi dostrzec można było lśniącą posadzkę uciekającą w głąb pałacu. Było bardzo cicho, tak cicho, że głos harf i śpiew dziewczyny zdawały się jedynymi dźwiękami w tym pałacu-mieście zwanym przez obcych Labiryntem od podwójnego topora, który wieńczył jego bramy.

    Minos podszedł do fotela, opadł nań ciężko i ponownie przymknął oczy. Tak, miał słuszność. Zbyt długo może musiał czekać na śmierć ojca. Nie był już młody wstępując na tron, a pragnął być królem zawsze, odkąd siebie pamiętał. Nie po to, by zdobywać, walczyć i wznosić wiekopomne budowle, lecz po to, by wiedzieć, że może czynić wszystko, co zechce. To wystarczyło. Czyż człowiek, który może uczynić wszystko, musi czynić cokolwiek? Dla kogo? Dla ludzi, którzy byli prochem u jego stóp? Dla pochlebców, którymi się brzydził, lub dla biedaków, których nienawidził jak wszystkiego, co nie było piękne? Być może Widwojos miał słuszność mówiąc o tym, że należało przebudzić usypiającą Kretę. Widwojos zawsze miał słuszność. Dlatego zapewne nienawidził go od czasów, gdy byli dziećmi. Lecz Kreta taka, jaka była, była najpiękniejszą krainą świata. I najbogatszą. Na podrywanie jej do walki przyjdzie czas, gdy wrogowie znajdą sposób, by jej zagrozić. A to zapewne nie nastąpi za jego życia. I być może nie nastąpi jeszcze długo po jego

 śmierci.

    Dziewczyna rozpoczęła pieśń o ludach, które każdej wiosny przysyłały okręty z daniną. Była to pieśń prosta, wymieniająca kolejno wszystkie krainy podległe Krecie i ładunek okrętów przybijających do nadbrzeża w Amnizos, skąd szerokie wozy o czterech kołach przewożą dobra do skarbca władcy i jego składów rozległych jak miasto. Towarzyszyły temu ciche dźwięki obu harf.

    Król rozmyślał: Widwojos jest mądrym człowiekiem. Jest tak mądrym człowiekiem, że być może dotrze do owych północnych wód, w których spoczywa bursztyn. A jeśli dotrze do nich, łatwiej przecież będzie mu powrócić niż dopłynąć tam. Cóż wówczas? Czy zezwolę mu w triumfie przybić do przystani, aby lud i dostojnicy tego królestwa pomyśleli: "Oto bohater, jakiego nie pamiętają dzieje"? Od owej myśli do innych, groźniejszych, nie było daleko. Choć Kreta gniła, jak twierdził Widwojos, każdy lud pragnie mieć dzielnego króla, a cóż dopiero takiego, który przemierzył krańce świata, a może zajrzał. za jego krawędź i powrócił w triumfie.

    Minos wiedział, że Widwojos nie powróci. A jeśli siedział teraz z przymkniętymi oczyma i zmarszczonym czołem, nie działo się tak dlatego, że ogarnęły go wątpliwości lub żal. Rozmyślał jedynie nad tym, jak dokonać owego czynu tak, aby krew własnego rodu nie spadła na jego ręce. Tego się jedynie obawiał i gdyby nie owa obawa, nie musiałby wysyłać brata po bursztyn do Krainy Mroku, gdyż oszczep wbity w serce wysyła bezpowrotnie do krainy największych ciemności. Mógłby zgładzić ich obu tu, w pałacu, lecz wiedział, że tego nie wolno mu uczynić. Nigdy zresztą nie był zwolennikiem czynów gwałtownych.

    Nagle dłonie jego zacisnęły się na poręczach fotela. Pieśń harfistki ucichła, urwana w pół słowa. Usłyszał szczęk włóczni uderzających o kamienną posadzkę.

    Przez głowę przemknęła nagła straszna myśl o tym, że Widwojos uprzedził go, dotarł tu w jakiś tajemny sposób i oto pojawił się w tej komnacie niosąc mu szybką śmierć. Z wysiłkiem otworzył oczy.

    Obaj gwardziści klęczeli ukrywszy w dłoniach pochylone nieco oblicza, a ich porzucone włócznie spoczywały na posadzce. Harfistki klęczały także. I one na znak najwyższej czci przysłoniły oczy dłońmi.

    W progu komnaty stała wysoka, przygarbiona nieco niewiasta w długiej białej szacie okrywającej niemal całą jej postać. Ręce miała ugięte w łokciach, a w każdej z nich wił się szmaragdowy wąż.

    Król powstał z miejsca. Nie spoglądał w oblicze kobiety, lecz na węże w jej rękach.

    - Ariadno! - rzekł drżącym głosem. - Witaj! Nie odpowiedziała. Uniosła jedną z rąk i skinęła na harfistki, które porzuciwszy instrumenty, nadal przysłaniając oblicza dłońmi, wybiegły z komnaty.

    - Odejdźcie, wojownicy! - rzekła suchym, ochrypłym głosem.

    Obaj gwardziści pochwycili włócznie i zerwawszy się wybiegli za dziewczętami.

    - Czy jesteś sam, królu? - zapytała Ariadna nie spoglądając na niego.

    - Tak! - Podszedł ku niej. - Mówiono mi, że od lat nie opuszczasz swych pomieszczeń w pałacu. Ja sam widziałem cię jedynie w dniu mej koronacji...

    - To prawda, królu... - Nie poruszyła się. Węże w jej dłoniach zamarły i patrzyły na niego ciekawie okrągłymi zielonymi oczyma.

    Minos uśmiechnął się niepewnie.

    - Sądziłem, że strzegą mnie czujnie straże - rzekł wesoło. - Obu tym strażnikom każę uciąć głowy podwójnym toporem, gdyż porzucili oręż i zbiegli. Także i innym, którzy strzegą mych komnat od zewnątrz. Przeraziłaś mnie niemal, ukazując się tak niespodziewanie.