Boski Widwojos ponownie wybrał popołudniową porę ich konnej przejażdżki jako najlepszy czas do rozmowy.
Gdy minęli gaje oliwkowe na południe od pałacu i zbliżyli się ku podnóżu wzgórz, za którymi rozpoczynało się wysokie pasmo górskie, brat królewski wstrzymał konia nad szybko pędzącym potokiem, zeskoczył i zbliżył się do białych głazów rozrzuconych jak stare kości ludzkie pośród świeżej zieleni. Siadł na jednym z nich przywołując skinieniem ręki syna i jego obu towarzyszy.
- Piękna jest wiosna w krainie ojców. A gdy trzeba ją opuścić, wydaje się jeszcze piękniejsza.
Zamilkł. Czekali w milczeniu. Bogom podobny Widwojos przez chwilę zastanawiał się, wreszcie spojrzał na syna.
- Perilawosie, przypatruję ci się uważnie od wielu dni i dusza moja raduje się widząc, że wyrastasz na dzielnego młodzieńca. Wiele zmieniło się w tobie. A zapewne zawdzięczasz to owym cudzoziemcom, których bogowie postawili na naszej drodze. Wyprawa, która nas czeka, będzie trudna, nie wiemy bowiem wszystkiego o wielu sprawach z nią związanych, a o innych nie wiemy niczego. Od tego, czy będziemy rozumowali roztropnie, zależeć będzie nasze życie. W tej samej mierze moje i twoje jak was obu... - Spojrzał na Terteusa i Białowłosego. - Gdyż odpływamy razem i jeden los nas czeka, dobry lub zły.
Umilkł i uniósłszy głowę przesunął po ich obliczach poważnym spokojnym spojrzeniem. Nie poruszyli się.
- Otóż skoro los tak postanowił - dodał Widwojos po namyśle - pojąłem, że muszę z wami mówić szczerze. A mogę tak uczynić jedynie wówczas, gdy zdobędę zupełną pewność, że słowa moje nie tylko że nie obrócą się przeciw mnie lub tobie, Perilawosie, lecz posłużą nart wszystkim do ustalenia tego, czego winniśmy dokonać jeszcze przed odpłynięciem i później...
Znowu zamilkł spoglądając na obu cudzoziemców i spod przymrużonych powiek.
Nie poruszyli się i nie odezwali. Jedynie Terteus wzruszył niemal niedostrzegalnie ramionami, co było u niego oznaką lekkiego zniecierpliwienia. Białowłosy nie drgnął, lecz pomyślał, że Kreteńczycy, nawet gdy są braćmi królewskimi, mówią zbyt wiele i zbyt kwieciście. A w nadmiarze słów zawsze czai się coś, co nie jest jasne i prawdziwe. Gdyż prawdę można rzec krótko. Lecz Widwojos z pewnością nie pragnął uczynić im krzywdy. Czegóż więc pragnął?
Książę powstał z głazu.
- Sprawy moje w tym królestwie ułożyły się tak, że władca jego, choć jest moim bratem, a być może właśnie dla tej przyczyny, nie jest człowiekiem mi przyjaznym, a jeśli kogoś otacza niełaska królów, oznacza to zwykle, że niełatwo znajdzie on kogoś, komu będzie mógł zaufać. Długo nad tym rozmyślałem, gdy król rozkazał mi udać się na tę wyprawę... i nie znalazłem nikogo! -Uśmiechnął się lekko.
Terteus w milczeniu skinął głową. Białowłosy pojął jego ruch: on także nie zaufałby nikomu w tym olbrzymim pałacu pełnym kwiatów, muzyki, szeptów i odurzającej woni.
- Dlatego niech nie zdziwi was to, co pragnę rzec teraz. Po namyśle pojąłem, że jedynymi ludźmi, którym mogę powierzyć moje zamysły lub obawy, jesteście wy dwaj. Zaufałem wam zresztą życie mego syna, które droższe mi jest niż moje własne. I choć wiem, że jesteście dzielnymi wojownikami, wszelako ja, syn mój i cała nasza wyspa wraz z królestwem na niej się znajdującym jesteśmy wam obcy...
Znowu urwał. Tym razem Terteus ze zrozumieniem skinął głową bardziej stanowczo, a Białowłosy z trudem ukrył śmiech.
Jakże różnili się ci dwaj: młody rozbójnik morski i brat królewski natarty wonnościami, o lśniących włosach spadających równymi kunsztownymi puklami na ramiona i przetykanych złotą nicią. Równocześnie chłopiec wyczuwał, że choć bogom podobny Widwojos jest nieodrodnym synem swego ludu, jednak był inny niż ci niezliczeni wysoko urodzeni Kreteńczycy, którzy przechadzali się pod cienistymi kolumnami Knossos. Być może działo się tak za sprawą krwi królewskiej w jego żyłach? A może mądrości? Gdyż Widwojos wydawał mu się człowiekiem pojmującym wszystko, co się naokół niego dzieje, i zapewne, gdyby los uczynił go władcą, umiałby dobrze rządzić owym przedziwnym ludem.
Dostrzegł wpatrzone w siebie oczy księcia, więc wyprostował się mimowolnie i pochylił lekko ku przodowi, pragnąc nie uronić niczego z tego, co miał usłyszeć. Zapewne teraz Widwojos powie mu, czemu pragnął z nim mówić.
- Otóż jeśli mam wam zaufać, tak jak pragnąłbym, abyście i wy mi zaufali łącząc swój los z moim, pragnę abyście złożyli przysięgę, że nigdy w najstraszliwszych nawet przeciwnościach nie zdradzicie mnie przechodząc dla ratowania życia do moich wrogów lub porzucając mnie i mego syna, gdy wyda wam się, że zapewnicie sobie łaskę przemożnego przeciwnika. Przysięga owa wiązałaby was jedynie na czas naszej wyprawy, choć nikt z nas nie wie, jak długo ona trwać będzie. Jeśli przysięgniecie, będę mógł przed wami otworzyć serce, gdyż przeczuwam, że osamotniony na mym okręcie muszę znaleźć zgubę nieuchronną, a syn mój i wy wraz ze mną. Z wami natomiast znajdę być może sposób, jak stawić czoła przeciwnościom i doprowadzić ową wyprawę do szczęśliwego końca. Czy pragniecie przysięgnąć?
Zapadła cisza. Widwojos milczał przenosząc spojrzenie z Białowłosego na Terteusa. Wreszcie spytał:
- Czemuż nie odpowiadacie?
- Wybacz mi śmiałość, panie... - odparł Terteus. - Białowłosy, będąc młodszym niźli ja, czeka, póki nie odpowiem, a ja okazałbym brak czci dla ciebie chcąc przysięgać, nim uczynisz to ty, boski książę, który jesteś osobą stokroć godniejszą niźli ja.
Perilawos, który przyglądał się im z niezwykłym u niego skupieniem, rzekł cicho:
- Słusznym jest, mój ojcze, abyśmy żądając tak wielkiej przysięgi w sprawach życia i śmierci, sami odwzajemnili ją. Rzekłeś, że są cudzoziemcami, nie są więc winni czci ani przywiązania dla naszej krwi królewskiej, a jeśli mają przysiąc, że będą trwali przy nas w dobrym i złym, czyż nie należy im się rękojmia, że i my także nie opuścimy ich w potrzebie?