Выбрать главу

    - Więc cóż masz na myśli?

    - Otóż jeśli zezwolisz mi, boski książę, rzec, co mnie niepokoi, sądzę, że nie taką załogę winien mieć okręt płynący u wybrzeży nieznanych krain ku celowi, który musi odszukać z dala od granic poznanego świata.

    Widwojos zmarszczył brwi.

    - Mów, Terteusie! Wiem, że znasz swe rzemiosło.

    - Otóż nawet jeśli w wypadku napotkania nieprzyjaciela uda się użyć, prócz owych trzydziestu żołnierzy, także cieśli i żeglarzy nie zajętych prowadzeniem okrętu w czasie boju, wówczas twoje siły wyniosą jedynie czterdziestu ludzi, a pamiętać trzeba, że gdy będziemy płynęli ową rzeką przez nieznane krainy, plemiona tam zamieszkujące nieraz zapewne będą pragnęły uderzyć na nas.

    - A jakąż widzisz radę na to? Okręt mój, choć jest wielki, większej ilości ludzi nie pomieści.

    - Z tego, co rzekłeś, panie, o wioślarzach, pojmuję, że będą to niewolnicy, gdyż nie zaliczyłeś ich do wojowników.

    - Tak, będą to niewolnicy. Lecz wybiorę najsilniejszych spośród tych, w jakich będę mógł przebierać. Mogę także dokupić wioślarzy w miastach nadbrzeżnych, do których zawiniemy.

    - Wiem, że takie są obyczaje na Krecie, panie. Flota wasza żegluje w oparciu o swe liczne rozrzucone po całym morzu przystanie na wyspach, a wasze okręty z towarami nigdy nie płyną same, towarzyszą im liczne żagle ochrony. Wasi niezliczeni niewolnicy są siłą, która przenosi wasze towary z jednego krańca świata na drugi. Nie musicie troszczyć się o to, skąd ich weźmiecie, gdyż potęga wasza i bogactwo wciąż dostarczają wam ich tylu, ilu potrzebujecie. Lecz my będziemy samotni, nie znamy ani naszej drogi, ani niebezpieczeństw, na które możemy być narażeni. Mogą być one liczne, tak liczne, że ów oddział trzydziestu żołnierzy wyginie lub padnie z ran, nim osiągniemy cel. A jeśli zabraknie żołnierzy, któż zmusi niewolników, by pochylali się nad wiosłami? Któż zabroni im rzucić się na nas w pierwszej dogodnej chwili? Albowiem niewolnicy, panie mój, mogą w takiej wyprawie stać się większym wrogiem niż ów, który będzie na nas czyhać na brzegach. Nie mają oni przecież nic do zyskania, a życie do stracenia. A będzie ich od pierwszej chwili więcej niż nas.

    - Jeśli nawet masz słuszność, a sądzę, że rozumowanie twoje nie jest jej pozbawione, jakąż widzisz na to radę?

    - Panie, my, rozbójnicy morscy, gdy płyniemy, sami jesteśmy wioślarzami, sami wciągamy i opuszczamy żagle, sami chwytamy za oręż, gdy nadchodzi niebezpieczeństwo. Sądzę więc, że wyprawa taka jak twoja winna posiadać tylu ludzi zdolnych napiąć łuk, rzucić oszczepem i unieść miecz, ilu ich będzie żywych na pokładzie. Nie wiem, czy wystarczy nam to, by ocalić nasz żywot, lecz wiem, że siły nasze będą zdwojone, a okręt nasz nie będzie wiózł osiemdziesięciu wrogich nam ludzi, gardzących tym, czy zginiemy, czy zwyciężymy. Cóż im może grozić, prócz innej niewoli? A mogą także żywić utajoną nadzieję, że klęska nasza stanie się dla nich dniem wolności!

    Widwojos pochylił się, zerwał długie źdźbło trawy i w milczeniu począł je obracać w pakach.

    - Tak, zapewne masz słuszność... - rzekł wreszcie. - Lecz nie pojmuję, jak mogę tego dokonać? Jeśli do wioseł nie zasiądą niewolnicy, muszą uczynić to ludzie wolni, którzy popłyną ze mną z własnego Wyboru. Musieliby to być młodzi wojownicy, którzy nie lękają się niebezpieczeństw i płoną pragnieniem bohaterskich przygód... Czy znajdę ich?

    - Z pewnością, panie. Amnizos jest wielkim miastem i wielu w nim musi być młodych żeglarzy, którzy rzucą wszystko, aby wyruszyć pod twoją wodzą do krainy baśni.

    - A pośród nich zapewne wejdą na okręt nasłani przez mego brata mordercy, którzy wykonają swą powinność, gdy oddalimy się od brzegów Krety...

    Widwojos uśmiechnął się gorzko.

    - Jeśli przy wiosłach twego okrętu zasiądą niewolnicy, mordercy ci znajdą się pośród żołnierzy lub żeglarzy, skoro muszą się znaleźć. Nie wiemy przecież, czy takie są właśnie zamysły królewskiego brata. Być może pragnie wpędzić okręt twój w zasadzkę w inny sposób.

    - Tak, zapewne. Sądzę, że gdy zgładzi on nas, okręt ten ani nikt z załogi nie powróci do Amnizos. Nie wiem zresztą. A cóż z nadzorcami? Nawykli oni do żeglowania z niewolniczą, przykutą do wioseł załogą...

    - Panie mój, jeżeli pozwolisz mi rzec jeszcze słowo... - Terteus zawahał się.

    - Mów, Terteusie. Nie lękaj się zdradzić mi wszystkich swych myśli. Wiem przecież, że rozmyślając nad naszą wyprawą myślisz nie o tym jedynie, jak uchronić moje życie, lecz i własne. Ufam ci.

    - Jeśli tak, panie, zezwól, abym rzekł coś, co może wyda ci się uwłaczające twej królewskiej godności. Czemuż nie miałbyś sam dowodzić okrętem i poprowadzić go ku krainie bursztynu?

    - Ja? - rzekł Widwojos ze zdumieniem i roześmiał się niespodzianie. - Nie jestem żeglarzem, mój młody zapaleńcze. Odrzucając nawet niesłychane wzburzenie w pałacu, gdyby dowiedziano się, że brat króla Krety miałby czuwać nad wioślarzami i tkwić po nocach na dziobie okrętu wypatrując zdradliwych skał lub wirów wodnych, nie umiałbym tego uczynić, nawet gdybym pragnął. Żegluga nie jest moim rzemiosłem i nie uczyłem się jej, choć żeglowałem wiele, by w imieniu mego boskiego ojca sprawować władzę nad podległymi nam obszarami. Nie jestem także wojownikiem. Popłynę na ową wyprawę jako ofiara złożona przez władcę Krety na rozległym ołtarzu mórz, aby ukoić jego lęk!

    - Panie! - rzekł szybko Terteus. - Nie lękaj się twej niewiedzy w owych sprawach! Wspomogę cię, gdyż ja z kolei nie trudniłem się niczym innym od dnia, gdy miałem już dość sił, by udźwignąć wiosło! A rozważ, że jeśli utrzymasz podobne postanowienie w tajemnicy aż do dnia wyruszenia wyprawy, wówczas być może pokrzyżujesz plany twego boskiego brata, który nie domyśla się, że mógłbyś tak uczynić. Nie jestem człowiekiem nazbyt przebiegłym, lecz gdybym nim był, zapewne powierzyłbym zamiar zgładzenia ciebie komuś zręcznemu, w czyim ręku leży możność sterowania okrętem. Jeśli na krótko przed odbiciem od brzegu obwieścisz, że sam poprowadzisz okręt, być może pozostawisz na lądzie morderców, których się tak obawiasz, co uratuje życie tobie i twemu bogom podobnemu synowi!