- Tak, ojcze. Uczyń to! - rzekł nagle Perilawos. -Jeśli nie zginiemy, a wyprawa nasza powiedzie się, wówczas chwała twoja przetrwa wieki!
- A oprócz tego, panie - dodał Terteus, któremu wiekuista chwała zdawała się w tej chwili sprawą nie najwyższego znaczenia - gdy będziesz miał wolnych ludzi przy wiosłach, nie będzie ci potrzeba dwóch nadzorców okrętu czuwających nad załogą i niewolnikami ni ich zastępców z batami, ni żołnierzy, którzy by strzegli dzień i noc tych niewolników. Załoga twa będzie twym wojskiem, a ty jego wodzem. Jeśli to, co mówię, jest głupstwem, które powstało w mym nie pojmującym wielkich spraw umyśle, wybacz mi. Lecz jeśli uznasz, że mam słuszność, tak jak sądzę, że ją mam, wówczas zechciej usłuchać mej rady, a być może wyprawa nasza zyska wiele już przed odpłynięciem.
Widwojos milczał. Białowłosy, który przysłuchiwał się im, wodząc oczyma od jednego do drugiego, spoglądał z podziwem na Terteusa. Oczy młodego rozbójnika morskiego płonęły, a na oblicze jego wystąpił lekki rumieniec.
Wreszcie książę powstał i rzekł:
- Muszę rozważyć wszystko, co rzekłeś tu, Terteusie. Sądzisz, że sam winienem poprowadzić załogę złożoną ze śmiałków, poprowadzić ją na stracenie. Ponownie być może masz słuszność. Jak powiedziałem, muszę rozważyć twą radę. Życie nasze stało się szalone... Jak dotąd żyjemy, a to najważniejsze...
I roześmiał się ponownie. A Białowłosego, który przysłuchiwał się jego słowom, ogarnęło nagłe zdumienie. Nigdy jeszcze do dnia dzisiejszego nie słyszał bogom podobnego Widwojosa śmiejącego się wesołym swobodnym śmiechem.
- Przyprowadź mi konia! - Książę dał mu znak ręką. Białowłosy pobiegł ku pasącym się spokojnie wierzchowcom.
Powracali jadąc parami. Książę z synem w przedzie obok siebie, a Białowłosy i Terteus w pewnej odległości za nimi, rozmawiając przyciszonymi głosami i rozglądając się bacznie, gdyż od dnia, w którym usłyszeli świst strzały wybiegającej z zarośli, nie opuszczała ich myśl o zasadzce.
- Oto związaliśmy się z nimi wielką przysięgą - rzekł chłopiec przyciszonym głosem. - Los nasz złączyliśmy z ich losem tak, że bądź ujrzymy ową krainę bursztynu, bądź też wraz z nimi zejdziemy do krainy cieni.
Terteus roześmiał się.
- Lecz wyruszamy na wielką wyprawę, mój białowłosy przyjacielu! A jeśli uda się nam wedrzeć do owej krainy północy i powrócić stamtąd, przemierzywszy ziemię i morza, których nie widział nikt prócz barbarzyńców, wówczas matki dzieciom będą śpiewały przy ogniu wieczorami pieśni o nas! Czegóż pragnąć więcej? Każdy zejść musi do krainy cieni, prędzej czy później, i nie ma nikogo, komu udałoby się tu pozostać na długo! - Roześmiał się znowu i spojrzał z ukosa na Białowłosego. - Zmężniałeś! - Pokiwał głową. - Oto i broda zaczyna ci się wysypywać... - Dotknął dłonią jego podbródka. - Na jedno mogę przysiąc: że gdy odbijemy od wybrzeży tej wyspy, nikt nie zmusi mnie, abym zgolił moją po raz wtóry!
Albowiem tak jak wszystkim pojmanym zgolono mu brodę, gdy rzucono ich na pokład kreteńskiego okrętu. I od owego dnia nie zapuścił jej, złożywszy ślub, że uczyni to dopiero gdy opuści Kretę i odzyska prawdziwą wolność. Nie raziło to zresztą w Knossos, gdzie wszyscy byli gładko ogoleni kreteńskim obyczajem, a jedynie kupcy feniccy w Amnizos przechadzali się po nadbrzeżu głaszcząc swe farbowane purpurą długie brody.
Białowłosy nie odpowiedział. Zwolnił nieco. A gdy znalazł się za plecami przyjaciela, szybkim, ukradkowym ruchem uniósł dłoń i dotknął nią policzka.
Wyczuł miękkie, krótkie włosy. Przesunął po nich palcami i szybko opuścił rękę. Przynagliwszy nieco konia znowu zrównał się z Terteusem.
- Jak sądzisz...? - rzekł zacinając się. - Kiedy będę mógł rzec, że jestem dojrzałym mężem?
- Ty? - Terteus zwrócił ku niemu oczy, a później wyciągnąwszy rękę dotknął jego ramienia. -Cóż, masz już niemal siłę dojrzałego wojownika...
Wzrok jego spoczął na wysokim rosnącym przy drodze samotnym cyprysie, który mijali właśnie jadący przed nimi.
- Gdybyś stanąwszy na ziemi cisnął w górę oszczep i przerzucił ponad szczytem owego drzewa tak, by nie tknął on go, wówczas mógłbym rzec, że... lecz jeszcze nie czas na to. Mniemam jednak, że nim minie rok, uda ci się to, gdyż, jak rzekłem, zmężniałeś i gdyby nie młodość wypisana na twym obliczu, z tyłu można by cię wziąć za dojrzałego męża.
Dojeżdżali właśnie do owego drzewa. Białowłosy zeskoczył nagle z konia i rzuciwszy łuk i kołczan, stanął przed nim i spojrzał w górę. Było bardzo wysokie.
Odsunął się nieco i ścisnął oszczep w dłoni.
- Po cóż to czynisz? - zawołał ze śmiechem Terteus. - Czy pragniesz, aby cię wydrwił duch, który je zamieszkuje?
Książę i Perilawos wstrzymali konie słysząc jego słowa i odwrócili głowy. Białowłosy ważył oszczep w dłoni zaciskając zęby.
"Po cóż to uczyniłem?! - pomyślał z rozpaczą. - Wystawiam się na pośmiewisko i osądzają oni słusznie, że jestem głupim wyrostkiem, który pragnie zbyt wcześnie okazać się mężem!"
Odchylił dłoń z oszczepem, zrobił dwa kroki ku przodowi i wkładając całą siłę swej rozpaczy w zamach ramienia, wypuścił oszczep w górę.
Przez chwilę stał kołysząc się i starając utrzymać równowagę.
Oszczep uniósł się i zwalniając dosięgną! niemal wierzchołka drzewa. Białowłosemu wydało się, że zacznie opadać. Lecz nie, drzewce pochyliło się i lekkim łukiem przesunęło ponad liśćmi korony. Zniknęło mu z oczu i dostrzegł je dopiero spadające w dół o kilkanaście kroków od drzewa.