- Wielkie tłumy żegnać zapewne będą bogom podobnego Widwojosa i jego dzielną załogę...
Re-Se-Net wyjrzał. Po obu stronach lektyki zaczęli w mroku pojawiać się ludzie. Szli pieszo w tym samym kierunku, ku morzu i miastu. Było ich z każdą chwilą więcej. Gwiazdy świeciły nadal jasno, a pierwszy blask przedświtu nie pojawił się jeszcze na wschodzie.
- Wczoraj załadowano na okręt sprzęt i jadło konieczne do przemierzenia morza na północ, aż do Aten, niewielkiego nadbrzeżnego miasta, gdzie zawiną po raz pierwszy - rzekł Marmaros. - A dziś, jak słyszałem, Ariadna nada mu imię, które przekaże jej Wielka Matka, gdy będzie wieściła o losach wyprawy. Rzadka to uroczystość. Po raz ostatni widziano w porcie żywe wcielenie bogini za dni pradziada obecnego Minosa, gdy okręty nasze udawały się na zdobycie Cypru. Tam też po zwycięstwie wzniesiono jej wielką świątynię i niektórzy twierdzą, że przebywa ona tam dotąd chętniej niż na Krecie... - Uśmiechnął się. - Jak gdyby można było wiedzieć, gdzie są bogowie i co ich raduje!
Re-Se-Net skinął poważnie głową, lecz nie odpowiedział, gdyż nie byli to jego bogowie.
Tłum gęstniał. Rzeka ludzi płynęła ulicami miasta ku wybrzeżu. W oknach domów zapalały się nikłe, migotliwe światła lamp oliwnych.
- Już wkrótce przybędziemy na miejsce... -westchnął Marmaros. - Wówczas nastąpi kres naszych niewygód.
Dom, który posiadam w Amnizos, spogląda na wybrzeże. Kazałem ustawić dla nas krzesła na dachu, skąd będziemy wszystko doskonale widzieli. Lecz mam nadzieję, że nim rozpocznie się obrzęd, zechcesz spożyć ze mną wczesny posiłek... O bogowie, któż by przypuszczał, że będziemy musieli śniadać w blasku gwiazd jak barbarzyńcy lub dzikie zwierzęta!
Wreszcie dotarli do celu, skrzypnęła otwierająca się brama, wpuszczając obie lektyki, później zamknęła się i gwar ulicy ucichł nagle.
W blasku trzymanych przez niewolników pochodni, oświetlających sklepiony podwórzec, najszlachetniejszy Marmaros i jego gość wysiedli i udali się do niewielkiej sali wyłożonej do wysokości oczu różowym marmurem pochodzącym z wysp na północy. Ponad nim biegły wokół ścian malowidła przedstawiające stada krów pasących się wśród kwiatów. Nad stadem czuwał błękitny byk spoglądający groźnie ku drzwiom, którymi weszli.
Czcigodny Re-Se-Net pochwalił, zasiadłszy przy stole, malowidła i dobór biegnących pod nimi jednakich, nieskazitelnych płyt marmurowych. Najczcigodniejszy Marmaros podziękował z uprzejmą skromnością, a później, gdy unieśli ku ustom czarki z gorącym miodem pszczelim zmieszanym z winem i umoczyli w nich wargi, zapytał:
- Skoro zechciałeś, mój drogi przyjacielu, pochwalić ów skromny przybytek, który odwiedzam jedynie wówczas, gdy każą mi to czynić nieznośne obowiązki handlowe, gdyż, jak wiesz, ród mój ma przywilej kupna i sprzedaży pszenicy dla pałacu i miasta, wyznaj mi, proszę, czy spodziewasz się nowego ładunku towarów ze swej ojczyzny? Naczynia owe, które przybyły przed nadejściem zimy, doprawdy odznaczały się wielką pięknością i rad bym posiadać ich jeszcze kilka, jeśli to będzie możliwe.
- Jesteś pierwszym, o najszlachetniejszy, który dowie się o ich przybyciu... - Re-Se-Net pochylił nisko głowę. - Nie dlatego jedynie, że ubliżyłbym twojej godności, gdybym ukazał je komu innemu, nim ty je ujrzysz, lecz również dlatego, że rzeczy piękne winny przebywać tam, gdzie są oczy, mogące je ocenić. Wówczas uroda ich podwaja się.
- A kiedyż spodziewasz się ich?
- Jak wiesz, o najszlachetniejszy, wyprawiłem przed nadejściem burzliwej pory żonę moją i córkę do Egiptu. Okręt ów miał powrócić z nadejściem wiosny. Wiosna nadeszła właśnie, więc sądzę, że ujrzę go wkrótce w przystani tego miasta. Nie muszę ci dodawać, że oczekuję go z wielką niecierpliwością, gdyż spodziewam się dobrych wieści o małżeństwie mej córki. Lecz póki nie przybędzie, cóż mam ci odpowiedzieć? Inne nasze okręty przezimowały w Amnizos i wyprawiły się przed kilkoma dniami do Egiptu. Nie powrócą one prędko. Mogę cię jednak upewnić, że już wkrótce, jeśli bogowie władający falami będą nam sprzyjali, ukażę twoim oczom najpiękniejsze naczynia świętej ziemi mych ojców.
Wymienili jeszcze kilka spostrzeżeń o pogodzie, zbliżającej się podróży Widwojosa, pszenicy i naczyniach z barwnego szkła. Wreszcie ukończyli posiłek i udali się wąskimi schodami w górę na płaski dach domostwa, gdzie osłonięte od płynącego z gór nocnego powiewu rozpiętą na palach grubą, złocistą oponą stały dwa szerokie fotele nakryte skórami, zwrócone w stronę rozciągającego się u stóp nadbrzeża niezmierzonego, ciemnego morza, nad którym zaczęła blednąc noc, ukazując w oddaleniu ciemny zarys niewielkiej wyspy.
Re-Se-Net rozejrzał się. Po obu stronach ciągnęły się przylegające do siebie dachy domów. Wszędzie roiło się od ludzi i migotały lampy. W dole okolone czworobokiem pochodni trzymanych przez żołnierzy było miejsce, gdzie stał okręt.
- To prawda, że większy okręt nie pruł nigdy fal morza! - rzekł Marmaros sadowiąc się wygodnie. - Nie wierzyłbym, gdybym nie spoglądał nań własnymi oczyma.
- W ojczyźnie mojej - Re-Se-Net usiadł i otulił nogi futrem, gdyż powietrze przedświtu przeniknęło go nagłym chłodem - budują większe nieco, lecz służą one do żeglugi po rzece i nie wystawione są na walkę z falami i wiatrem. Spójrz, o najszlachetniejszy, zapewne cała ludność tej krainy zeszła się tutaj!
Poza granicami rozjaśnionego pochodniami pustego czworokąta i opróżnioną z ludzi drogą, niknącą w wylocie ulicy prowadzącej do Knossos, cała niezmierzona powierzchnia nadbrzeża pokryta była gęstym, stojącym głowa przy głowie tłumem, który oblepiał okna, słupy i pokłady stojących w przystani okrętów. A z ulic, które wychodziły ku morzu, słychać było gwar zbliżających się i wlewających na plac nowych gromad ludzkich.
Najszlachetniejszy Marmaros zerknął ku niebu, a później powiódł oczyma po szarzejącym widnokręgu.