Выбрать главу

    - Wkrótce pojawią się ci, o których mówiliśmy. Jak wiesz, winienem znajdować się w orszaku Minosa - rzekł półgłosem, tak aby nie słyszał go stojący za ich plecami niewolnik. - Lecz przyznam ci się, mój przyjacielu, że sama myśl zejścia tam - wskazał pokrytą pierścieniami dłonią nadbrzeże - przeraża mnie! Cóż za wonie muszą się tam rozprzestrzeniać: pomyśl tylko! Tysiące zbudzonych o świcie niedomytych wieśniaków, niewolników, sług, rzemieślników i żeglarzy! Nie licząc ich niewiast i dzieci, które zapewne przywiedli z sobą. Nie, to zbyt wiele! Tym bardziej że z miejsca, gdzie się znajdujemy, ujrzymy wszystko równie dobrze i usłyszymy, gdyż dom ten, jak widzisz, znajduje się na wprost kamiennego ołtarza i labrysu, a okręt stoi tuż przed nami.

    Re-Se-Net wejrzał ku wysokim, wynurzającym się ponad kamienne nadbrzeże burtom, na których dostrzec można było w półmroku krzątających się ludzi. Przez wolny, odgrodzony szeregami żołnierzy obszar placu przeszła grupa półnagich postaci, niosących przewiązane sznurami pakunki. Zbliżyły się one ku okrętowi i zaczęły podawać je stojącym na pokładzie ludziom. Nieco na prawo było kamienne wzniesienie, a obok niego słup, w który wbity był drzewcem ogromny dwusieczny topór górujący nad przystanią.

    Tłum falował niespokojnie, raz po raz gwar rósł i opadał; szeregi żołnierzy stały nieruchomo, a przywódcy ich, uzbrojeni w świetliste, lśniące miecze z brązu, przechadzali się zerkając ku wylotowi ulicy, skąd miał wynurzyć się orszak, gdy czas nadejdzie.

    Niebo na wschodzie z granatowego stało się brudnoszare. Kilka małych obłoków wisiało nieruchomo nad górami i one pierwsze rozjaśniły się odległym jeszcze blaskiem nadchodzącego dnia.

    Re-Se-Net ziewnął mimowolnie. Myśl jego odbiegła od wydarzeń, które miały rozegrać się za chwilę, ku dalekim brzegom krainy ojców. Od chwili, gdy wierny Suti-Mes odpłynął ponownie wraz z jego małżonką i piękną Uat-Maati, ani jeden okręt z Egiptu nie zawitał do Amnizos. Re-Se-Net wierzył w rozum i wpływy swego roztropnego brata, lecz chwilami duszą jego targała niepewność. Nie wiedział, czy okręt wiozący małżonkę jego i córkę dotarł do ujścia Nilu. Co prawda niebo wokół Krety było wówczas przez wiele dni pogodne, a morze spokojne, lecz któż mógł wiedzieć, co działo się na południu? Bywało przecież, że nad jednym obszarem jakiejś krainy przechodziły burze i gwałtowne wiatry, podczas gdy ludzie mieszkający nie opodal dowiadywali się o tym później z największym zdumieniem. A cóż dopiero na bezmiarze wód morskich.

    Niepokój nie opuszczał go przez całą zimę i choć wypełniał swe obowiązki wobec dalekiego władcy i siebie samego równie dokładnie jak dawniej, a oblicze jego było spokojne i pogodne, jak przystało obliczu wielkiego kupca, jednak wiele by dał, aby ujrzeć wreszcie upragniony błękitny żagiel ozdobiony spoglądającą w lewo głową ibisa, któremu poświęcony był i składał ofiary jego ród.

    - Czy słyszysz?! - Poczuł na ramieniu lekkie dotknięcie szczupłych palców Marmarosa i szybko uniósł głowę.

    W głębi ulicy prowadzącej z Knossos słychać było wielki gwar i dobiegały stamtąd radosne okrzyki tłumów.

    Re-Se-Net uniósł się nieco z fotela i obrócił w owym kierunku. Dowódcy stojący przed żołnierzami cofnęli się ku szeregom i znieruchomieli z mieczami uniesionymi na długość wyprostowanego ramienia.

    W wylocie ulicy zamigotały pochodnie. Było to, jak gdyby rzeka światła zaczęła wylewać się do rozległej mrocznej przystani. Szeregi idących gęsto półnagich czarnych niewolników ruszyły w kierunku ołtarza, ustawiając się w czworoboku przed żołnierzami. Nadchodzili następni i czyniło się coraz widniej, aż wreszcie rozległ się miarowy krok gwardii pałacowej i blask pochodni zamigotał na ostrzach włóczni.

    Plac ucichł i zastygł w oczekiwaniu. Nagle wybuchnął wielkim okrzykiem.

    Z góry Re-Se-Net dojrzał wyraźnie pozłocistą platformę niesioną przez dwudziestu młodzieńców jednako odzianych w białe opaski. Szli tak równo, że tron spoczywający na ich ramionach zdawał się płynąć nad głowami tłumu.

    Na tronie siedział nagi człowiek, a raczej postać niemal ludzka, gdyż głowa jej lśniła złotym blaskiem i była głową byka. Postać ta była zupełnie nieruchoma, a dłonie jej spoczywały oparte na kolanach w sposób, w jaki Egipcjanie ukazują swych władców na pomnikach kamiennych.

    Przez chwilę wydawało się Re-Se-Netowi, że jeden z bogów jego ojczyzny zawitał nocą do tej krainy. Mimowolnie chciał powstać z fotela, by oddać mu cześć padając na kolana i dotykając czołem i rękami dachu, lecz pohamował się w porę.

    Młodzieńcy zatrzymali się przed ołtarzem i z wolna opuścili tron na ziemię. Wówczas posąg drgnął, uniósł dłoń ku masce, dotknął jej i opuścił znowu rękę zwykłym, ludzkim ruchem. Zaległa cisza przerywana jedynie szelestem stóp ludzi, którzy nadeszli pieszo za niosącymi tron młodzieńcami. W świetle pochodni kupiec rozpoznał kilku z nich. Ustawili się półkolem za tronem i także znieruchomieli. Byli to możni tego królestwa. Zwykle szaty ich były wspaniałe i różnobarwne, lecz dziś mieli na sobie wszyscy jedynie okalające biodra białe opaski nie różniące się niemal od tych, które okrywały niosących tron.

    - Oto skutki nadmiernej ciekawości i pragnienia, aby znajdować się nieustannie w pobliżu władcy-szepnął mu do ucha najszlachetniejszy Marmaros. - Musieli iść pieszo z Knossos za tronem króla, gdyż tak przystoi poddanym w czasie, gdy przybiera on postać Byka. Niejeden ze starszych przypłaci to zapewne chorobą, choć noc nie jest chłodna. Albowiem nikt w tym królestwie nie może towarzyszyć władcy mając płaszcz na ramionach, gdy Byk jest nagi. Przyznasz więc zapewne, mój przyjacielu, że jestem rozsądnym człowiekiem.

    Król Krety nadal tkwił nieruchomo na tronie, wpatrzony w ołtarz i uniesiony nad nim Wielki Labrys.

    W ulicy znów wybuchł gwar, dotarł do placu nadbrzeżnego i ucichł. W pierwszej chwili Re-Se-Net sądził, że nadchodzi nowy oddział wojska, gdyż dostrzegł blask pochodni pełgający na orężu i napierśnikach z lśniącego brązu. Lecz gdy zbliżył się, stanęli przed tronem i odrzuciwszy ze szczękiem miecze, łuki i włócznie na kamienne płyty placu, unieśli ręce w pozdrowieniu, dostrzegł Widwojosa i stojącego obok niego smukłego chłopca, w którym rozpoznał dziedzica korony kreteńskiej.