- Spójrz! - szepnął Marmaros. - Jakże zmężniał Perilawos! A za nim możesz ujrzeć obu cudzoziemców, którzy są jego nieodłącznymi towarzyszami. Nigdy większa załoga nie opuściła tej wyspy na jednym okręcie. Jest ich stu, a może i więcej! Któż by uwierzył!
Re-Se-Net nie odpowiedział, odruchowo począł liczyć stojących za Widwojosem ludzi przesuwając po nich oczyma. Dwaj z nich odróżniali się od innych, gdyż pozdrawiali władcę pochyliwszy głowy, przykładając do czoła dłoń zwiniętą w pięść. Nie byli Kreteńczykami... Przemknęło mu przez myśl to, co usłyszał ongi o jednym z nich, który podobno poświęcony był któremuś z bogów egipskich i uciekł. Lecz myśl ta rozwiała się równie szybko, jak pojawiła, gdyż na placu zaległa nagle cisza tak zupełna, jak gdyby nie przebywał na nim ani jeden żywy człowiek.
Król Byk wstał powoli i uniósł ręce zwrócone otwartymi dłońmi ku ołtarzowi.
- Bądź pozdrowiona! - rozległ się głuchy donośny głos spod złotej maski.
Wówczas Re-Se-Net dostrzegł ją na stopniach ołtarza. Nie wiedział, jak się tam pojawiła. Stała wysoka, wyprostowana, w długiej, opadającej faliście spódnicy, która kryła jej stopy. Na głowie miała wysoki diadem z pereł, kryjący czoło i ozdobiony kręgiem srebrnego księżyca w pełni, spoczywającego między rogami byka. Stała uniesiona nad głowami tłumu, oświetlona migotliwym blaskiem pochodni i wstającego przedświtu, zdając się górować nad całym nadbrzeżem. Skłoniła lekko głowę przed Minosem, który ponownie opadł na tron, później obróciła się ku morzu i uniosła rękę.
Wówczas Re-Se-Net. ujrzał długą łódź dobijającą do brzegu. Była oświetlona wieńcem lamp oliwnych. Z dala dostrzegł krótki skośny pomost, do którego łódź przybiła.
Przymrużył oczy, aby lepiej widzieć. Dzień wstawał z wolna r szare jego światło, zmieszane z blaskiem pochodni, mąciło obraz.
Wreszcie ujrzał białego konia, którego sprowadzono z łodzi po pomoście. Koń był spętany i szedł wolno, otoczony dwuszeregiem młodzieńców w białych przepaskach na biodrach.
- To synowie ośmiu najmożniejszych rodów Krety... - szepnął Marmaros. - Jest tam także i mój Apareus! Nadchodzi drugi z prawej.
Re-Se-Net zwrócił oblicze ku gospodarzowi.
- Nie znam tego obyczaju... - rzekł.
- Przynieśli go tu nasi przodkowie. Kreteńczycy nie znali go, nim tu przybyliśmy. Mówią, że na długo przed uderzeniem na Kretę, na całe wieki przedtem, byliśmy ludem stepowym, wędrowaliśmy, a poświęciliśmy konia wsiadając na okręty, aby stać się ludem morskim. Inni wierzą, że przed wielką wyprawą należy poświęcić konia, gdyż jest on zwierzęciem Posejdona, władcy mórz, który raduje się mogąc powiększyć swe białogrzywe stado i sprzyja wówczas żeglarzom. Jak jest naprawdę, nie wiem.
W zupełnej ciszy odgłos kopyt zwierzęcia donośnie rozlegał się na bruku nadbrzeża. Przed ołtarzem młodzieńcy zatrzymali się. Dwaj z nich trzymający wodze przygięli gwałtownie głowę koma ku ziemi, a czterej inni ściągnęli trzymane w rękach postronki opasujące mu nogi. Biały ogier upadł na bok, zarżał donośnie, chciał dźwignąć się, lecz głowa jego opadła na kamienną płytę ołtarza i znieruchomiała, gdy młodzieńcy przeciągnęli postronki przez dwa znajdujące się po rogach płyty pierścienie.
W ciszy zwierzę zarżało raz jeszcze, jak gdyby przeczuwając to, co musiało nastąpić. Kopyta usiłowały odnaleźć miejsce oparcia, osunęły się po gładkim bruku i znieruchomiały na chwilę.
A wówczas Ariadna uniosła z ołtarza niewielki kamienny labrys i uderzyła dwukrotnie, raz jednym ostrzem, a później drugim, obróciwszy topór w dłoniach. Zwierzę krzyknęło straszliwym, niemal człowieczym głosem, wyprężyło się i opadło nieruchomo.
- Widwojosie, synu Minosa! Zbliż się! - zawołała wysokim donośnym głosem, opuściwszy skrwawioną siekierę. Podszedł i stanął u stóp ołtarza, później wyciągnął ręce i zanurzył je we krwi buchającej z szyi zwierzęcia.
- Ojcze białogrzywych fal, przyjmij tę ofiarę łaskawie i prowadź okręt mój na chwałę Wielkiej Matki i Boskiego Byka, Ojca jego królestwa!
Uniósł ręce i dotknął nimi czoła, piersi i powiek. Ariadna zwróciła się ku leżącemu zwierzęciu i pochyliła lekko, spoglądała przez chwilę na krew spływającą w szerokie zagłębienie u stóp ołtarza.
- Widwojosie, synu Minosa, ofiara twoja została przyjęta. A okręt twój zwać się będzie Angeles, na znak, że jest Wysłannikiem Byka, abyś odkrył na nim drogi nie znane na chwałę królestwa Krety!
Kolejno podchodzili, by umoczyć ręce w krwi konia, i powracali do swej leżącej na bruku broni.
Niebo nad morzem błękitniało. Czarny kadłub stojącego przy nadbrzeżu wielkiego okrętu i jego wysoki maszt stawały się coraz wyraźniejsze.
Pośród tłumów urósł gwar przyciszonych głosów i nagle ucichł ponownie.
Naga postać w złotej masce powstała z wolna. Rogata głowa zwróciła się ku księciu stojącemu przed swą załogą.
- Widwojosie, bracie mój! - rozległ się głuchy głos. - Wielki jest czyn, którego się podjąłeś! A wkrótce wzejdzie słońce i okręt twój, nasz Wysłannik, odbije od świętych brzegów. Niechaj płynie tak długo, jak długo myśli nasze będą mu towarzyszyły, i dokona dzieła tak wielkiego, jak wielka jest nasza miłość dla ciebie!
Być może wydało się patrzącemu z dala Re-Se-Netowi, że przez oblicze księcia przebiegł nagły, przelotny uśmiech, lecz zapewne było to złudzenie.