- Tam! - rzekł Re-Se-Net. - Czy widzisz, panie? Był już opanowany, choć głos jego drżał nieco.
- Nie... - rzekł Marmaros z wahaniem. - Czy masz na myśli odpływający okręt? - Wskazał ręką daleki żagiel, zlewający się już niemal z powierzchnią morza tuż obok zielonej wyspy, którą musiał minąć w swej drodze na północ.
- Nie, o najszlachetniejszy. Mam na myśli ów okręt, który zbliża się ku przystani od wschodu! Ów o błękitnym żaglu, gdyż wydaje mi się, że dostrzegam na nim zwróconą w lewo głowę ptaka. Lecz może to jedynie przewidzenie? - Przysłonił oczy dłonią.
- Masz słuszność, Re-Se-Necie. Wydaje mi się, że dostrzegam zarys ptasiej głowy, a żagiel jest błękitny. Czy to twój okręt?
- Mój, jeśli na żaglu jest głowa ibisa. Oznaczałoby to, że małżonka moja i córka szczęśliwie dopłynęły jesienią do ujścia Nilu, a dziś okręt powraca wioząc dla mnie towary i wieści o mej rodzinie.
Marmaros, który ożywił się na dźwięk słowa: towary, ujął go pod ramię i także osłonił czoło dłonią. Przez chwilę spoglądali obaj w milczeniu, wreszcie Kreteńczyk rzekł:
- Tak, nie ma najmniejszej wątpliwości! Jest to głowa ptaka o długim dziobie, wymalowana czarną farbą i spoglądająca w lewo! A więc to twój okręt! Czy sądzisz, że przyobiecane naczynia znajdują się na nim?
- Najpewniej, o najszlachetniejszy! - odparł Re-Se-Net, który nie myślał teraz zgoła o naczyniach. - Sądzę, że winienem zejść, aby być tam, gdy przybije do brzegu.
Uwolnił łagodnie ramię i ruszył ku schodom.
- Zezwól, że będę ci towarzyszył! - rzekł Marmaros uprzejmie. - Zaspokoję też moją ciekawość, dowiedziawszy się, czego mam oczekiwać w najbliższym czasie. Prócz tego tłumy płyną z nadbrzeża przez miasto i rad bym odczekać nieco, aby lektyka moja nie grzęzła pośród motłochu.
Ruszyli w dół, wsiedli na podwórcu do lektyk i wkrótce znaleźli się na pustoszejącym nadbrzeżu, gdzie stały jeszcze grupki ludzi spoglądających na morze, choć Angelos, okręt bogom podobnego Widwojosa, zniknął już od dawna, ukryty za wyspą, którą opływał.
Re-Se-Net nakazał niosącym zatrzymać się tuż przy krawędzi nadbrzeża, wysiadł i z bijącym szybko sercem, starając się nie okazywać wzburzenia, spoglądał na okręt, który opuściwszy żagiel posuwał się powolnymi uderzeniami wioseł ku brzegowi. Mrużąc oczy próbował pośród stojących na dziobie sylwetek rozpoznać wiernego Sutimesa. Ujrzał go wreszcie. Okręt był coraz bliżej.
Re-Se-Net uniósł rękę, a gdy nabrał pewności, że go już słyszą, zawołał:
- Jakież wieści mi niesiesz, Suti-Mesie?
- Dobre, panie! -dobiegł go nad wodą okrzyk wiernego sługi. Wyciągnięto wiosła i wyrzucono maty z sitowia, które chroniły burtę przed zbyt ostrym zderzeniem z nadbrzeżem. Okręt przesunął się nieco i oddalił od miejsca, gdzie stał Re-Se-Net. Nie byłoby słuszne, aby szedł teraz pospiesznie wzdłuż nadbrzeża, okazując niecierpliwość. Skinął więc na tragarzy i wsiadł do lektyki, która ruszyła za przybijającym do brzegu okrętem. Marmaros i jego ludzie udali się za nim i zatrzymali w pewnym oddaleniu.
Najszlachetniejszy Marmaros wyjrzał zza firanki. Okręt właśnie dobił i rzucono z burty pomost. Zdziwiło go nieco, że dwaj żeglarze, którzy uwiązali liny do kamiennych pali, podbiegli do pomostu i wraz z dwoma innymi rozpostarli czerwony chodnik sięgający aż po kamienie placu. Dostrzegł też, że lektyka kupca Re-Se-Neta zatrzymała się tuż przed pomostem, a ten ostatni wysiadł i przystanął patrząc z równym jak on zdumieniem na owe przygotowania do zejścia z okrętu.
Czyżby słudzy wielkiego kupca i kreteńska załoga okrętu czcili go tak, że kończąc zwykłą handlową podróż postanowili położyć pod stopy oczekującego kobierzec, jeśli zechce wejść na pokład?
I nagle przyszła mu druga myśclass="underline" któż miał powiadomić ich, że Re-Se-Net będzie oczekiwał błękitnego żagla z głową ibisa o tak wczesnej porze właśnie tego dnia? Żaden kupiec nie stał przecież na wybrzeżu wypatrując od wschodu słońca, czy nie nadpływają jego okręty!
Lecz oto stała się rzecz dziwna: po chodniku zaczął schodzić wysoki, biało ubrany człowiek, trzymający w ręku długą laskę, którą wspierał się lekko. Zatrzymał się przed Re-Se-Netem i uniósł dłoń ukazując mu coś, czego z dala Marmaros nie mógł dostrzec.
I oto wielki kupiec Re-Se-Net ugiął kolana, ukląkł i pochyliwszy głowę ucałował sandał wysokiego człowieka, a później dźwignął się szybko, podbiegł ku swej lektyce i padł przed nią, aby gość mógł zająć miejsce, wchodząc do wnętrza po jego grzbiecie. Lecz wysoki człowiek zatrzymał się, uniósł go łagodnie i rzekł kilka słów, których echo nie dobiegło do lektyki Marmarosa.
Przez chwilę Marmaros zastanawiał się, czy nie przywołać go i nie ofiarować mu ponownie miejsca u swego boku. Lecz szybko odrzucił tę myśl. Nie należało wkraczać w sprawy obcego ludu, nie mając pewności, czy słusznie się czyni.
Kazał swym ludziom ruszać ku domowi. Zaciekawiło go, kim mógł być tak znamienity przybysz. Jednak wielce był senny i postanowił, że gdy powróci do pałacu, spożyje południowy posiłek i zdrzemnie się nieco przed wieczorną ucztą. Lecz usnął o wiele wcześniej, ukołysany równym krokiem niosących go ludzi.
Tymczasem kupiec Re-Se-Net szedł szybko do pałacu obok lektyki i nie mogąc zdobyć się na śmiałość, aby zerknąć w głąb na oblicze gościa, rozmyślał gorączkowo, cóż oznaczać mogło jego przybycie na Kretę.
Albowiem gdy stanął naprzeciw pomostu, przyglądając się ze zdumieniem niecodziennym przygotowaniom, dostrzegł wysokiego kapłana stojącego przy burcie. A gdy ów zaczął schodzić wspierając się na złocistej lasce, zakończonej rękojeścią w kształcie głowy krokodyla, pojął, że jest to jeden z dostojnych sług Sebeka. Gdy kapłan zatrzymał się przed nim i wyciągnął rękę, Re-Se-Net ujrzał na jego palcu pierścień ze złotym żukiem oplecionym dwoma świętymi wężami na znak, że słowa tego, który go otrzymał, są słowami faraona, a ów, który by mu się sprzeciwił i nie usłuchał go, będzie zgubiony i starty na proch jak ów, który nie okaże posłuchu słowom faraona, albowiem taka jest Moc i Boska Godność, którą Pan Świata przelewa na kogo chce, wysyłając go w poselstwo lub z poleceniem nie znoszącym sprzeciwu.