Staro miał sceptyczną minę.
– Możesz nam zaufać – zapewniał Dolg łagodnie.
W końcu mały człowieczek zgodził się, pozwolił im robić ze sobą, co zechcą. Mimo wszystko w ciągu ostatnich godzin zobaczył więcej niezwykłości niż w ciągu całego poprzedniego życia, a wszystko było wyłącznie dobrem.
Ale bał się bardzo.
– Moglibyśmy cię znieczulić – rzekł Marco. – Ale ważne jest, byś był przytomny. Powinieneś śledzić cały ten proces i informować nas o tym, co odczuwasz.
– Oczywiście – zgodził się Staro niczego nie rozumiejąc.
– Dolg, zechcesz mi pomóc?
Dolg trzymał swoje ciepłe dłonie na ramionach Staro. Rybak, który wpatrywał się w niego niczym w bóstwo, wciąż jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze zdolności Marca. Patrzył tylko w łagodne oczy Dolga i był absolutnie nieprzygotowany na to, co miało się stać.
Marco przesuwał swoje pięknie ukształtowane dłonie po gołych, zdeformowanych nogach Staro. Ten najpierw czuł błogosławione ciepło płynące z rąk księcia Czarnych Sal, potem ciepło powoli przemieniało się w gorąco, w końcu zaczęło go po prostu palić, jakby ktoś rozżarzonym metalem szarpał mięśnie i żyły, wkrótce z trudem powstrzymywał krzyk.
– Więc odczuwasz – stwierdził Dolg spokojnie. – Znakomicie, bo to znaczy, że działanie jest skuteczne. Spróbuj to wytrzymać! Niedługo będzie koniec. Przynajmniej na dzisiaj.
Staro próbował usunąć nogę, była ona jednak jak z kamienia, jakby znalazła się w ogromnym żelaznym imadle. Spojrzał w górę, w surową, doskonale wyrzeźbioną twarz Marca, w której oczy lśniły mrocznym żarem, i nagle dostrzegł w niej piekło bólu. Nie zauważał tego u Dolga, którego tak podziwiał, prawdziwą siłę widział w oczach nieziemsko pięknego mężczyzny.
Książę Czarnych Sal? To nie brzmi zbyt dobrze. Prawie jak Góry Czarne, ale w Marcu nie dostrzegał niczego złego, tylko ten bardzo silny autorytet.
Bóle stały się tak potworne, że Staro był bliski utraty przytomności. W końcu Marco uniósł ręce.
– No – powiedział. – Na dziś wystarczy. Połóż się teraz i odpocznij, Staro. Potem będziesz mógł iść na dwór.
Marco wyszedł. Dolg jednak siedział, dotrzymując towarzystwa umęczonemu Staro, który dygotał na całym ciele z wysiłku.
– Wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz – mówił Dolg uspokajająco. – Pali cię jeszcze w nogach?
– Pali. Ale już nie tak mocno – odparł rybak zdumiony. – Czuję się… czuję się jakoś inaczej!
Dolg skinął głową.
– Sam musisz zdecydować, jak długo będziesz leżał.
– Myślę, że chciałbym wstać, czuję się świetnie. Ból i zmęczenie dosłownie ze mnie wypływają. Kim jest ten Marco?
– Obawiam się, że nie potrafię tego wytłumaczyć tak, żebyś zrozumiał. To swego rodzaju anioł.
Ani tego słowa, ani jego znaczenia Staro nie pojmował.
– Czy wy, w osadzie, macie jakieś bóstwa?
– Mnóstwo!
– Więc jeśli ci powiem, że Marco jest synem ziemskiej kobiety i nie pochodzącego z Ziemi bóstwa, to czy zrozumiesz?
Staro miał wrażenie, że pojmuje, ale nie do końca. Dolg powstrzymał się od wyjaśnienia, że ojciec Marca był strąconym aniołem światła, który przemienił się w czarnego anioła. Mogło to prowadzić do błędnych wniosków, że książę reprezentuje złą siłę. A to przecież nieprawda.
Dolg pomógł Staro się podnieść.
– Oj – jęknął rybak, stając na drżących nogach. – Jak daleko się zrobiło do podłogi! Jestem dużo wyższy!
W końcu spojrzał na swoje nogi.
– Nie, ojej…!
Przez dłuższą chwilę nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Patrzył i patrzył, dotykał rękami nóg, które teraz były proste i kształtne jak u normalnego człowieka.
– Nie, ale… – wykrztusił w końcu. Na nic bardziej inteligentnego nie potrafił się zdobyć.
Dolg uśmiechał się życzliwie.
– Jutro pokonamy kolejny etap.
– Nieee… – wyszeptał Staro. – To nie może być prawda!
Nagle się przestraszył.
– Ale to oczywiście minie, kiedy czary przestaną działać?
– To nie minie – zapewnił Dolg.
Teraz Staro wybuchnął płaczem.
– Moja mała Bella powinna to widzieć!
– Będziemy jej szukać – obiecał Dolg. – Niezależnie od tego, jakie będą rezultaty, zrobimy wszystko, by dowiedzieć się, co się z nią stało wtedy, rok temu. Przygotuj się jednak na najgorsze! W moim widzeniu była śmierć.
– Wiem o tym – rzekł Staro ze smutkiem. – Ale niepewność jest najgorsza ze wszystkiego.
– Masz rację. Kiedy dostaje się wiadomość o śmierci po wielu latach czekania i nadziei, żal jest naturalnie wielki. Ale uzyskuje się też jakiś spokój ducha płynący z tego, że się wie.
– To prawda. Można wtedy rozpaczać w bardziej naturalny sposób.
Głęboko wciągnął powietrze.
– Jestem przygotowany, Dolg. I… dziękuję! Dziękuję za wszystko, co robicie dla mnie i dla Belli… Dziękuję ci, że jesteś. Czy mogę nazywać cię przyjacielem?
– Mam nadzieję, że zechcesz mnie tak nazywać – uśmiechnął się Dolg życzliwie.
12
Piękne różane łąki w tej dziwnej dolinie spowijał głęboki mrok. Uczestnicy ekspedycji spacerowali wdychając cudowny zapach, ale nie zrywali więcej kwiatów.
Zdawali sobie sprawę z tego, że Góry Czarne znajdują się teraz bardzo blisko, lecz z miejsca, w którym stary Juggernauty, nie było ich widać.
Wszyscy mieli kieszonkowe latarki, polecono im, żeby wracali natychmiast, gdy tylko usłyszą sygnał z J1. Na jego dźwięk muszą od razu znaleźć się przy pojazdach. Spóźnienia nie będą tolerowane.
Rozumieli to doskonale. Znajdowali się w zbyt mało znanym kraju na to, by podejmować samodzielne wyprawy i narażać się na przygody.
Niektórzy już wrócili do pojazdów, na dworze było zimno i nieprzyjemnie, a mrok przerażał.
Inni woleli właśnie mrok…
Po części odnosiło się to do Indry, po części również do Siski.
Indra posuwała się naprzód ostrożnie, tak by nie nadepnąć przypadkiem na któryś kwiat. Na skraju łąki rosły jednak one rzadko, więc nie miała poważniejszych kłopotów. Dużo większym problemem było odszukanie Rama.
Okazało się jednak, że nie musi się martwić, to on ją odnalazł.
Szansa, że nagle staną w świetle czyjejś latarki, była wielka. Ram ujął więc ją delikatnie pod ramię i powiedział: „Chodź!”
Tego nie musiał Indrze dwa razy powtarzać.
Nieco dalej w dolinie znajdowało się kilka bloków skalnych, rozrzuconych szeroko, jakby je tutaj cisnął jakiś olbrzym. Podeszli do jednego z nich, znajdującego się w bezpiecznej odległości od Juggernautów. Tam usiedli na twardej, pozbawionej trawy ziemi, z podciągniętymi kolanami, plecami opierali się o skałę. Ram objął ramieniem barki Indry, ona zaś pochyliła głowę do jego szyi tak, że czuła pulsowanie jego krwi.
To była ich chwila. Dotychczas nie mieli wiele okazji, by być razem.
Ciekawe, czy Lemurowie mają taki sam układ krwionośny jak my, pomyślała Indra. Czy ich krew jest czerwona i w ogóle… Z pewnością tak. Są przecież spokrewnieni z rasą ludzką.
Od jakiegoś czasu w Królestwie Światła zaczęto ich zresztą nazywać Lemuryjczykami. Wielu ludzi przybyłych z zewnętrznego świata nie lubiło określenia „lemur”. Kierowało ono bowiem ich myśli ku rzymskim bóstwom domowym, albo, co gorsza, ku małpiatkom, co przecież dla mieszkających tutaj Lemuryjczyków było obraźliwie. By uniknąć tego rodzaju skojarzeń, postanowiono uroczyście, że od tej chwili będzie się o nich mówić Lemuryjczycy, pochodzą bowiem z zaginionej Lemurii. Są bardzo wysoko postawioną rasą, stanowią krzyżówkę inteligentnego pierwotnego ludu Ziemi i Obcych.