– Miejmy nadzieję, że pola różane zdarzają się tylko od czasu do czasu – westchnął Ram.
– Na to właśnie liczymy.
– W takim razie postanowione – zakończył Faron. – Czy chcecie już iść spać?
Obaj Madragowie potrząsali swoimi wielkimi zwierzęcymi głowami tak, że gęste grzywy podskakiwały.
– Nikt nie jest śpiący – oznajmił Ram. – Tylko Staro.
– No i właśnie zjedliśmy posiłek – ciągnął Faron. – W takim razie… na co czekać?
Chor uniósł rękę, choć może raczej należałoby powiedzieć: „przednią nogę”? Jeśli chodzi o Madragów, nigdy nie ma pewności…
– Nie istnieje żadna mapa tej okolicy, ponieważ nikt stąd nigdy… ale my za pomocą przyrządów nawigacyjnych wykonaliśmy odpowiednie pomiary i orientujemy się mniej więcej, gdzie jesteśmy. Zdumiewa nas, że przebyliśmy niewiarygodnie długą drogę, jadąc niemal przez cały czas prosto na wschód, a mimo to nie dotarliśmy jeszcze do Gór Czarnych. Można by sądzić, że objeżdżamy je w kółko…
Faron pokiwał głową.
– Tak daleko nie dotarlibyśmy z pewnością tamtą drogą wiodącą na północ ku dolinie z wciągającym strumieniem powietrza. Uważamy podobnie jak wy, że znaleźliśmy się na południowym skraju gór.
– Ale żadnego wsysającego prądu nie zauważyliśmy – powiedział Tich.
– Nie – potwierdził Marco. – Chociaż nie do końca macie rację. Nadal góry znajdują się przed nami, i częściowo na południe.
– Naprawdę? – zapytał Ram. – Czy znaleźliśmy się w górach, nie zauważając tego?
– To się dopiero okaże – wycedził Faron przez zęby.
Chor zastanawiał się:
– Już jakiś czas temu opuściliśmy okolice zamieszkane przez rybaków, czyli skrajnie położone siedziby ludzkie. Chata Staro jest ostatnią przy tej drodze, zgodnie z tym, co on mówi, teraz nikt już dalej nie mieszka. Może powinniśmy używać silniejszych reflektorów?
– Zdaję sobie sprawę, że to by było potrzebne w takich ciemnościach – powiedział Faron. – Ale zaczekajmy jeszcze trochę, dla wszelkiej pewności. Powiem, kiedy uznam, że trzeba włączyć silniejsze reflektory na przodzie pojazdu.
– Myślę, że przydałoby nam się słońce – westchnął Ram.
– Jeszcze nie – ostrzegł Faron. – Rybacka osada leży na to za blisko. Wprawdzie oni wiedzą, że mamy ze sobą słońca, ale obiecali nic nie mówić sąsiednim plemionom. Światło naszego dotarłoby do osady i jeszcze dalej. Ale rozumiem was, w tym mrocznym kraju tęsknota za światłem jest trudna do zniesienia.
– To coś więcej niż mrok – uśmiechnął się Marco. – Madragowie, czy jesteście pewni, że trzymamy właściwy kurs?
– Jesteśmy, o ile to możliwe – odparł Chor. – Jak wiecie, znajdujemy się po wewnętrznej stronie ziemskiej skorupy, w znacznie mniejszym świecie niż tamten, na zewnątrz. Poza tym podróżujemy od dawna. A nie znamy zbyt dokładnie danych krzywizny.
Ram zapytał:
– Czy nie powinniśmy widzieć więcej światła z Królestwa Światła, gdybyśmy znajdowali się na wprost niego? Skoro, jak mówicie, zatoczyliśmy półkole we wnętrzu Ziemi?
– Rozumiem, o co ci chodzi – wtrącił Faron. – To możliwe. Mimo wszystko jednak odległość może być zbyt wielka, a zatem światło nie dociera aż tutaj.
Mimo woli wszyscy obejrzeli się za siebie, przez okno w górze wieżyczki. Królestwo Światła majaczyło teraz tylko jako mdła, bardzo odległa plama, rzeczywiście kawałek ponad horyzontem, ponieważ wnętrze kuli ziemskiej było niczym muszla.
Znajdowali się bardzo, bardzo daleko od domu.
Marco skulił się.
– Czy nie powinniśmy ruszać?
Kiedy silniki pojazdów zostały włączone, przy okrągłym stole w J1 siedziała, rozmawiając, spora grupa członków ekspedycji Jori, Dolg i Cień zdążyli już przejść do J2, gdzie jakiś czas temu podążył Tich.
– Jak te Juggernauty okropnie hałasują – westchnął Armas.
Indra podeszła do okna na przedzie pojazdu.
– Zaraz zniszczymy te piękne róże! – zawołała oburzona do Kiro, stojącego obok niej. – Spójrz, włączyli już światła do jazdy! Och, cudowne kwiaty, wybaczcie nam!
– To niezbyt zabawne, muszę przyznać – odezwała się Sol za ich plecami.
J1 dudnił i huczał, szarpał tak, że Sol musiała złapać się Kiro, żeby nie upaść. On sam trzymał się uchwytu w ścianie, a drugą ręką wspierał Sol.
– Co oni robią? – zawołała Sassa, która, zataczając się, dotarła do okna.
Coraz więcej osób przyłączało się do nich, wszyscy mieli trudności z utrzymaniem równowagi i obijali się o siebie przy gwałtownych szarpnięciach pojazdu.
Nieoczekiwanie zaległa głęboka cisza.
– O, mój Boże – rzekła Indra, która wciąż używała wyrażeń ze starego świata. – Och, spójrzcie! Czy oni rozum postradali?
Oba pojazdy uniosły się lekko z ziemi.
– Przecież to niemożliwe – rzekł Armas. – To wbrew wszelkim prawom fizyki!
– Znasz Madragów – odparł Oko Nocy z podziwem.
– Ale to się bardzo daje we znaki silnikom!
– Poduszki powietrzne? – zapytała Indra. – Gwałtowny prąd powietrza pościna łebki wszystkim kwiatom!
– Na tej wysokości nie – przekonywał Kiro.
– Oj! Startujemy! – wrzasnął Tsi. – Spójrzcie, jak pięknie odpływamy!
Równomiernie i spokojnie pojazd ruszył z miejsca wysoko ponad kwiecistą łąką. Jak to dobrze, że Staro śpi, pomyślała Indra. Dostałby zawału, gdyby to zobaczył.
Łoskot silników został przytłumiony do cichego intensywnego szumu. Nikt nie miał ochoty odejść od okna, to było naprawdę podniecające.
Drzewa pojawiały się coraz rzadziej, nie napotykali na swojej drodze żadnych innych przeszkód. Dolina była na tyle szeroka, że sterczące tu i ówdzie skały nie stanowiły problemu.
– Patrzcie! – zawołała po chwili Siska. – Róże nie są już białe. Są różowe.
Ram i Marco zeszli z wieży.
– Obudźcie Staro – polecił Ram. – Musi nam powiedzieć, jak daleko on sam doszedł.
Czy powinni jednak go na to narażać? To się może skończyć atakiem serca.
Ale Staro nie spał. Obudził się, rzecz jasna, kiedy silniki zaczęły warczeć, leżał skulony w kąciku swego posłania, z kołdrą na głowie, zatykając rękami uszy i z całych sił zaciskając powieki, pewien, że jego koniec się zbliża. Nie, za nic nie odważyłby się podejść do okna! Przekonywali go, że przecież teraz panuje już cisza. Nie, za żadne skarby!
Ram wydał polecenie:
– Chor! Tich! Zatrzymajcie silniki, ale nie lądujcie!
Przerażony Staro, zataczając się, ruszył ku oknu, kiedy niemal wszystkie hałasy tej piekielnej maszyny ustały. Pojazdy wisiały teraz w powietrzu bez ruchu.
– Och, jak daleko do ziemi! – zawołał Staro przestraszony. – Czy te pojazdy mają nogi?
Zebrani uśmiechali się, nikt jednak nie zadał sobie trudu, by mu to wytłumaczyć. Unoszące się kolosy to i tak dla niego dość. Zresztą dla innych także.
– Staro, przenieśliśmy się kawałek dalej – rzekł Ram. – Wyjrzyj teraz na zewnątrz. Powiedz, czy kiedy szukałeś córki, dotarłeś aż tutaj?
Rybak zmrużył oczy, nawet stłumione światło go raziło.
– Ja byłem dalej. Aż tam, gdzie… nie, stąd nie widać. Róże były różowe, nie takie blade jak tutaj. Tamta okolica wydawała się rozległa, prawie taka wielka, jak tamta z białymi różami. Musicie pamiętać, że szedłem przez wiele dni, ba, tygodni, żeby ją odnaleźć. Mógłbym tak iść przez całe życie, gdyby nie to, że skaleczyłem nogę. Nie, ja dotarłem o wiele, wiele dalej, pamiętam, że tamto wzgórze znajduje się stosunkowo niedaleko mojego domu.
– Dobrze, w takim razie ruszamy. Zostań tutaj i pilnuj. Mów nam, jeśli rozpoznasz coś więcej.