Yorimoto żałował, że nie ma swego miecza, ale Ram nie pozwolił mu go zabrać. Musiał się zadowolić karabinem, który teraz Heike mu oddawał. Wyglądał dobrze i był nieskomplikowany w obsłudze, ale co będzie, jeśli Yorimoto chybi?
Cóż za wstyd!
Wtedy musiałby popełnić harakiri. Samuraj nie może stracić twarzy.
Mar załadował swój karabin. Yorimoto poszedł za jego przykładem. Przeklinał mrok, który przeszkadzał tylko jemu.
Otrzymał zadanie. Pierwsze zadanie w Królestwie Światła. Musi się okazać godny zaufania.
Bestie krzyczały:
– Nie! Nie!
Mar i Yorimoto pociągnęli za spusty. Ram powiedział, że mają celować w barki. Yorimoto zajmował się istotą stojącą po lewej stronie.
Trafił w bark. Co prawda nie w prawy, jak zamierzał, lecz w lewy, ale i tak się udało. Mar zajął się drapieżnikiem po prawej stronie. Trafił. On także. Wrogowie leżeli na ziemi.
Całe szczęście, odetchnął z ulgą samuraj! Nie trzeba myśleć o harakiri!
Czterej wysłannicy Królestwa Światła pospiesznie zabrali nieprzytomne potwory i wyruszyli w drogę powrotną. Marco wyposażył duchy w moc pozwalającą im dźwigać ciężary, w przeciwnym razie nie byłoby to takie oczywiste.
Z bliska bestie wyglądały naprawdę okropnie, pół zwierzęta, pół ludzie, można powiedzieć: wilkoludy! Tym razem Yorimoto wdzięczny był losowi za ten wiekuisty mrok, który skrywał najgorsze.
W milczeniu dźwigali swoje ciężary do pojazdów, gdzie przygotowano już starannie okratowane pomieszczenie. Ram wyjął z ciał wilkoludów usypiające strzały. Teraz pozostawało już tylko czekać, aż się obudzą…
Siska strasznie się tej chwili bała. Nikt nie wiedział, co takie potwory mogą zrobić ani jakie naprawdę są niebezpieczne. Widziała przecież Hannagara i jego świtę.
Irytowała ją też Bella, która mierzyła mężczyzn pożądliwym spojrzeniem. Czy Staro tego nie widzi? Nie, Staro był ślepy na wszystko prócz tego, że ukochana córka się odnalazła. Rozpierała go duma. „Spójrz, Dolg, czyż ona nie jest śliczna? Byłaby to dla ciebie wspaniała żona!”
Och, biedny Staro, jak on mało wie! Ale Dolg uśmiechał się tylko przyjaźnie, ze smutkiem, jak to on, i unikał odpowiedzi.
Kiedy Kiro wysłał Siskę do składu bielizny na wieżę, po ręczniki, pomknęła wdzięczna, że może stąd w końcu odejść.
Przypadkiem Tsi również znajdował się na górze, liczył w spiżarni jakieś słoiki. Przybiegł do niej natychmiast.
– Księżniczko, okropnie mi się nie podoba ta nowa dziewczyna – poskarżył się. – Wygląda jak kanibal, jakby chciała mnie pożreć, poczynając od pośladków.
Dobry, naiwny Tsi! Całe rozgoryczenie Siski natychmiast się ulotniło.
– Ja też jej nie znoszę – szepnęła gorączkowo. – Ona nie ma do ciebie żadnego prawa, Tsi! Nikt nie może cię dotykać, tylko ja.
Pomieszczenie na bieliznę było bardzo małe. Tsi położył ręce na biodrach Siski.
– Nikt mnie nie dostanie, księżniczko! Dla mnie istnieje tylko jedna!
Siska przytuliła się do niego z westchnieniem ulgi. Nie stawiała najmniejszego oporu, kiedy Tsi, wbrew wszelkim obietnicom, przycisnął ją do ściany. Przeciwnie, objęła go mocno za szyję, oparła nogi na jego biodrach i otworzyła się przed nim. Och, jak strasznie chciała jeszcze raz to przeżyć! Kochali się bez słowa, od czasu do czasu słychać było tylko stłumione westchnienia, obejmowali się gorączkowo, z poczuciem winy, ale odsuwali od siebie każdą myśl o otaczającej ich rzeczywistości.
Potem, próbując doprowadzić do porządku włosy i ubranie, Siska myślała ze złością: Znowu to zrobiłam! A przecież oboje przysięgaliśmy! Ale co tam, było tak cudownie! Tego właśnie pragnęłam, on jest mój, tylko mój!
Odrobinę spóźniona zeszła z ręcznikami na dół.
I wtedy uświadomiła sobie, że tym razem Tsi się nie cofnął w odpowiedniej chwili, że w ogóle tego nie zrobił, czuła przecież wyraźnie. Na pozór spokojna powlokła się do łazienki, gdzie robiła co mogła, by pozbyć się fatalnych dowodów grzechu.
Ale wciąż gnębił ją niepokój: co będzie, jeśli nie wszystko udało się usunąć?
Marco i Dolg starali się zbadać oba wilkoludy, dopóki jeszcze leżały nieprzytomne.
– Nie widzę takich ran jak u Staro – stwierdził Dolg.
– Takich nie – rzekł Marco z goryczą. – Ale rany mają. Spójrz tutaj! Jakbyś to określił?
– Zapalenie skóry otartej pod kajdankami. O, i tam! Rozległe poparzenia! Całe futro popalone!
– Tak. Wiele świadczy o tym, że byli torturowani. Będzie czym się zająć, Dolg!
– No, niestety. Od czego zaczniemy? Czy powinniśmy przejrzeć najpierw ich rzeczy? Nie bardzo mnie to interesuje.
– Mnie też nie. Zresztą szkoda czasu. Patrz, ten człowiek, czy też wilk, jest konający. Spójrz na tę ranę! Co ty na to?
Dolg pochylił się. Słabszy wilkolud miał głęboką kłutą ranę na piersi. Wciąż jeszcze sączyła się z niej krew.
– Musiał jej stracić mnóstwo – stwierdził Dolg. – Tę ranę zadano, żeby zabić, Marco! Sądzisz, że to ta mała…?
– Nie, rana jest starsza, a poza tym ona nigdy nie spotkała się z nimi.
Marco wezwał Rama:
– Jak myślisz, jak długo oni jeszcze będą tak leżeć bez przytomności?
– Teraz mogą się ocknąć w każdej chwili. Natychmiast stamtąd wychodźcie!
Marco wstał.
– Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby byli bardzo niebezpieczni…
– My, którzyśmy ich tu przynieśli, też jesteśmy tego samego zdania – potwierdził Cień.
– W porządku, ale nie możemy ryzykować – uciął Ram. – Wychodźcie!
– Och, nie wypuszczajcie ich, oni mnie zamordują! – wrzasnęła Bella.
– A to dlaczego? – zdziwił się Ram.
– Bo mnie ścigali.
– To nie jest takie pewne – powiedział Heike. – Może chodziło im o jedzenie? Może potrzebowali pomocy?
Bella potrząsała tylko głową. Stanowczo, z zaciśniętymi wargami.
I właśnie w tym momencie jeden z więźniów otworzył oczy, zaraz potem ocknął się też drugi, ale ten nie był w stanie się ruszyć.
Silniejszy rzucił się do kraty i zaczął ją szarpać.
– Coście zrobili? – ryczał. – Wypuśćcie nas, dosyć już mamy więzienia!
Marco podszedł do nich spokojnie.
– Nie zamierzamy was więzić – wyjaśnił. – Nie byliśmy tylko pewni, jak się zachowacie. Powiedzcie nam teraz, skąd jesteście i dokąd się wybieracie?
Potwór gapił się na Marca.
– Ty rozumiesz naszą mowę? A ja rozumiem twoją, chociaż się nigdy przedtem nie spotkaliśmy!
– Pochodzimy z Królestwa Światła – wyjaśnił Marco. – Przymocowaliśmy wam do ramion takie małe aparaciki, to dzięki nim rozumiemy się nawzajem.
– Z Królestwa Światła? Więc ono istnieje?
– Sam je z pewnością widziałeś, choćby z daleka.
Wilk potrząsał głową. Spoglądał na swoje ramię, ale nie dotykał aparatu.
– Opowiadaj – ponaglał Marco. – Jesteśmy gotowi wyposażyć was we wszystko, czego potrzebujecie, ale najpierw musimy dowiedzieć się o was czegoś więcej. Twój towarzysz jest ciężko ranny, możemy uratować mu życie. Ale rozumiesz chyba, że nie chcemy narażać własnego na szwank.
Wilk skinął głową. Odpowiedział krótko:
– Pochodzimy z Gór Czarnych.
– Domyśliliśmy się tego. Bella, cicho bądź, nie wrzeszcz, chcę słyszeć, co on mówi.
– Zostaliśmy zmuszeni do życia w Górach Czarnych – tłumaczył dalej wilkolud. – Tak, tak, spędziliśmy wiele czasu w pobliżu źródła zła i nie jesteśmy wyłącznie dobrzy. Ale nie chcemy być źli, chcieliśmy stamtąd uciec, oni nas więzili i dręczyli. W końcu udało nam się zbiec podczas transportu z jednej więziennej groty do drugiej. Musieliśmy walczyć i wtedy mój towarzysz został ciężko ranny. Zabiliśmy wielu, ale ostatecznie znaleźliśmy drogę wyjścia. Potem długo błądziliśmy, wreszcie dotarliśmy nad jezioro. Niestety dziewczyna uciekła, chociaż nie chcieliśmy robić jej krzywdy.