Выбрать главу

Patrzył raz na sufit, raz na ściany sali.

– A co to właściwie jest? W czym my siedzimy?

– Możemy to określić jako twierdzę na kółkach – rzekł Ram, podchodząc bliżej. – Wierzcie mi, nie chcemy waszej krzywdy i bardzo chętnie wam pomogliśmy. Sami jednak widzieliście, co się przed chwilą stało. Pozwólcie, żeby Marco i Dolg weszli do was i zajęli się rannym!

Wilkolud skinął głową, złożył uroczystą obietnicę, że nic się nie stanie Dolgowi ani Marcowi, wobec którego najwyraźniej odczuwał wielki respekt.

Nie wiedział jednak, że do klatki weszli nie tylko ci dwaj. Aż się w niej zaroiło od duchów, gotowych walczyć w obronie księcia Czarnych Sal i jego przyjaciela, syna Czarnoksiężnika.

Był wśród nich Heike. Shira i Mar również, wszyscy niewidzialni. Podobnie jak Cień i Sol. Nikomu nie wolno zranić najbardziej kochanych mieszkańców Królestwa Światła.

Dolg i Marco popatrzyli po sobie. Mieli przez cały czas świadomość, że zdrowy wilkolud stoi przy nich z otwartą paszczą, gotów w każdej chwili do ataku.

Bardziej niż kiedykolwiek zależało im więc na tym, by wypełnić zadanie ku zadowoleniu wszystkich.

Również wilkoluda z Gór Czarnych.

19

Chor podszedł do Rama.

– Czy nie powinniśmy już wystartować? – zapytał cicho.

– Owszem, masz rację. A będziemy mogli nadal posuwać się między wzgórzami? Na widok róż dostaję alergicznej wysypki.

– Niestety, górą się nie przedostaniemy. Tylko ten niewielki odcinek był dostępny.

– No, trudno, to musimy wlec się doliną. Czy Juggernauty zdołają jeszcze wzbić się w powietrze?

– Wzbić się mogą, ale długo już nie możemy podróżować w ten sposób.

– No, ale dopóki się da…

W klatce dla wilkoludów Marco rozpoczął zabiegi lecznicze. Niełatwo się skoncentrować, kiedy człowiek ma nad karkiem dyszącą wilczą paszczę. Marco wiedział jednak, że czuwają nad nim naprawdę doborowe straże.

Dolg klęczał obok i asystował mu.

– Zaczekamy z szafirem, Dolg – rzekł Marco półgłosem. – Nie chciałbym go zbytnio zanieczyszczać.

Dolg wiedział, co przyjaciel ma na myśli, tutaj w grę wchodziły naprawdę złe moce.

Zdrowy wilk zareagował gwałtownie na dźwięk silników J1.

– Co to? Co wy z nami robicie?

– Uspokój się – odparł Marco i odtrącił łapy tamtego, które już, już miały mu się zacisnąć na szyi. – My się w ten sposób przenosimy z miejsca na miejsce.

Wilk rozglądał się rozpaczliwie.

– Dokąd teraz się przenosimy?

– Do Gór Czarnych, oczywiście!

Okropne pazury znowu znalazły się na szyi Marca.

– My tam nie chcemy! Za nic! Nigdy!

Dolg stanął między nimi, a duchy czekały gotowe do ataku.

– Zapomniałeś już, jak kiepsko radziliście sobie sami w Ciemności? – zapytał Dolg wilkoluda. – Tu, w pojeździe jesteście bezpieczni. Później postaramy się przenieść was w spokojniejsze okolice.

Nie określił bliżej, kiedy może nastąpić owo „później”. Potwór ochłonął jednak na tyle, że Marco mógł pracować.

Zdrowy wilkolud patrzył oniemiały, jak ten ciemny, niezwykle urodziwy człowiek kładzie dłonie na piersiach jego brata, widział, że drugi, równie dziwny mężczyzna, zajmuje się innymi ranami i nagle pojawiła się w jego sercu nadzieja, że może on też stanie się obiektem troskliwych zabiegów obu lekarzy. W końcu ciemnowłosy szlachetny mężczyzna uniósł ręce w górę. Po strasznej ranie na piersi brata nie było śladu!

Chory otworzył oczy. Brat chwycił go nerwowo i trzymał w pozycji leżącej.

– Spokojnie, spokojnie, oni chcą dla nas dobrze.

Dopiero teraz Dolg i Marco zauważyli, że to chory jest osobnikiem dominującym i że to on jest naprawdę groźny. Kiedy zwierzęcy ryk przetaczał się po wszystkich pomieszczeniach J1, obaj lekarze opuścili już klatkę, a duchy wraz z nimi.

Wilkolud, który zaczynał dochodzić do siebie, dopadł do kraty i szarpał nią wściekle.

– Nie można na to pozwalać! – zawołał Marco. – Klatka została zbudowana jako magazyn, krata nie wytrzyma. Mar! Yorimoto! Dwie strzały!

W pośpiechu Ram niedokładnie sformułował polecenie. Obaj wojownicy wystrzelili, ale każdy w inny cel.

– Och, nie – jęknął Ram. – Ale to moja wina. Nie powiedziałem, że obaj powinniście celować w tamtego. Przykro mi – przepraszał spokojniejszego wilkoluda, który patrzył na niego z wyrzutem. – Nie zasłużyłeś sobie na to. Mar, zaaplikuj szaleńcowi podwójną dawkę, musimy mieć spokój, żeby się trochę przespać.

Mar wykonał polecenie i większość uczestników ekspedycji udała się na spoczynek. Tylko Madragowie prowadzili swoje dumne, poruszające się na ziemi i w powietrzu pojazdy ponad łanami wspaniałych, ciemnoczerwonych róż. Dolg, który też mało sypiał, z pomocą duchów wzmacniał kratę wokół obezwładnionych wilkoludów.

Indra i Ram siedzieli jeszcze w jadalni przy stole.

– Można by się spodziewać, że takie potwory będą podobne do wilkołaków – powiedziała Indra, która przyglądała się uważnie więźniom. – Ale nie. W każdym razie nie bardziej niż egipski bóg Anubis, ten o ludzkim ciele i z głową szakala. Jak można tak potraktować niewinne zwierzęta?

– No właśnie – mruknął Ram. – Najwyraźniej w Górach Czarnych wszystko jest dozwolone. Wszystkim rządzi zło.

Siedzieli przytuleni do siebie, nie chcieli się jeszcze rozstawać.

– Bardzo zręcznie rozładowałaś napięcie, Indro. Nawet Faron nie ukrywał podziwu.

– Lubię być przydatna – odparła lekko, chociaż chłonęła pochwałę z prawdziwą radością. – Ale, niestety, kiedy ocknął się ten drugi, nie znalazłam odpowiedniej repliki. Mój impertynencki język dosłownie skamieniał.

– Każda replika i tak by utonęła w jego ryku – uśmiechnął się Ram. – Zastanawiam się, jakim sposobem Marco zamierza uczynić go sympatyczniejszym. Zadanie wydaje się absolutnie niewykonalne.

Indra mogła tylko zgodzić się z nim.

Siska i Tsi spotkali się w wąskim korytarzyku prowadzących do natrysków. On rozpromienił się i chciał ją uściskać, ale Siska ostrzegawczo uniosła dłoń.

– Żadnych uczuć, Tsi! Potrzebowaliśmy siebie nawzajem, ale to tylko fizyczne pragnienie, nic więcej. A teraz trzeba z tym skończyć!

Uśmiech na twarzy Tsi zgasł…

– Rozumiem, księżniczko.

Poszedł w swoją stronę, a ona poczuła się okropnie. Ktoś jednak musi wyznaczyć granicę! Najlepiej zerwać teraz, potem Tsi cierpiałby o wiele bardziej.

Kiedy Dolg skończył pracę, położył się jak wszyscy. Leżał jednak, nie śpiąc, przytłoczony zmartwieniami.

Nie można przecież zbierać wszystkich bezdomnych istot z pustkowi. Pojazdy są przepełnione, a im bliżej Gór Czarnych, tym bardziej groźni mogą być ci bezdomni.

Nagle zamarł. Ktoś wpełzał na jego posłanie.

– Myślałam, że może potrzebne ci towarzystwo – szepnęła Sol. – A moja cnota będzie przy tobie bezpieczna, jeśli jeszcze coś z niej zostało. Nie będę cię uwodzić, pragnę tylko odrobinę ludzkiej bliskości i ciepła. Oj, jak dobrze się do ciebie przytulić!

Skuliła się za jego plecami, a on odpowiedział z uśmiechem:

– Leż sobie!

Zdumiony stwierdził, że to wielka przyjemność czuć przy sobie ciepło innego ciała.

Żyję już prawie trzysta lat, myślał, a nigdy jeszcze tego nie doświadczyłem.

Bella też nie spała, leżała na swoim posłaniu w J2, gdzie przeniesiono ich oboje z ojcem. Wymienili się z Dolgiem, który był potrzebny w pobliżu klatki z wilkoludami. Bella zajmowała właśnie jego łóżko.

Oczy dziewczyny rozbłyskiwały w mroku.

Piękny Marco uznał, że trzeba się zająć najpierw tym potworem, a na mnie nawet nie spojrzał, myślała ze złością. Ale pożałuje tego! Może powinnam go w sobie rozkochać, a potem zabić? A może po prostu zabić bez żadnych wstępnych zabiegów?