Выбрать главу

Och, jak dobrze było uwolnić się od tej przeklętej samotności! Teraz się zemszczę za wszystkie upokorzenia, za ten rok, kiedy musiałam siedzieć nad wodą w nadziei, że złowię jakąś rybę, dzień po dniu, a te cholerne ptaszyska nieustannie krążyły mi nad głową.

Dlaczego ojciec zwlekał tak długo? Dlaczego szybciej po mnie nie przyszedł? On też dostanie za swoje, nieszczęsny dziadyga! Ale jak on się odmienił! To ten Marco sprawił. Nie, nie powinnam go zabijać, przynajmniej dopóki mnie też nie uczyni piękną. A potem się zastanowię, co z nim zrobić. Muszę go uwieść, to oczywiste, na samą myśl o tym czuję mrowienie pod skórą. A potem… Ech, nie trzeba się martwić, co będzie potem. Tylu tu wspaniałych facetów. Dziewczyny są głupie. Rozprawię się z nimi krótko, gdyby zaczęły robić jakieś trudności.

W jakiś czas potem twarz Belli się zmieniła, dziewczyna stała się na powrót słodkim aniołkiem Staro. Mój biedny tatuś, myślała teraz. Przeszedł taki szmat drogi, żeby mnie odszukać i zabrać do domu. Będę dla niego bardzo dobra, kiedy się już tam znajdziemy, nie jestem przecież taka dziecinna jak dawniej.

Jak mi tu dobrze, wszyscy są tacy życzliwi Chciałabym zostać z tymi ludźmi czy… kim tam oni są.

Powieki jej opadły i Bella zasnęła, ufna i niewinna ofiara Gór Czarnych, w których bliskości zbyt długo pozostawała.

Noc mijała spokojnie. Od Gór Czarnych nie dochodziły już krzyki boleści. Jori i Tsi rozmawiali przed zaśnięciem właśnie o tym: Krzyki milkną, kiedy żywe istoty zbliżą się za bardzo do Gór.

Jakby ktoś wyczekująco przyglądał się przybyszom.

20

Tylko Chor i Tich czuwali przy swoich maszynach w tę cichą noc w Ciemności. Co jakiś czas podejmowali spokojną rozmowę.

– Zauważyłeś, Chor? – zapytał Tich. – Róże są teraz ciemnoczerwone, powiedziałbym nawet purpurowe.

– No właśnie, może powinniśmy obudzić innych, żeby też je zobaczyli?

– Jeszcze nie teraz. Ten odcień kwiatów dopiero się pojawił. Bardzo długo będzie go można oglądać. Obudzimy resztę, gdyby się zanosiło na jakąś zmianę.

– Koniecznie wszyscy muszą je zobaczyć. Te róże są po prostu wspaniałe.

– Mnie się wydają trochę przerażające.

– To też, masz rację. Zastanawiam się, czy ta dolina będzie gdzieś miała swój koniec.

– Można pomyśleć, że zdążyliśmy już okrążyć cały górski masyw i lada moment znajdziemy się pod murami Królestwa Światła.

– Na to wygląda – zgodził się Chor.

Przez pewien czas Juggernauty w kompletnej ciszy mknęły ponad purpurową doliną. Do…

Tich ponownie włączył mikrofon.

– Chor, słyszysz to samo co ja?

Po krótkiej pauzie nadeszła odpowiedź:

– Tak, słyszę jakiś daleki hałas, który wciąż przybiera na sile.

– Budź Marca i Rama! Ja obudzę moich pomocników.

Tich miał na myśli Joriego i Cienia.

Po chwili stali na wieżyczce J1 i wsłuchiwali się ze zdumieniem w narastający łoskot.

– Co to, u licha, może być? – zastanawiał się Ram zbity z tropu. – Nic nie rozumiem!

– Zauważyłem coś jeszcze – doniósł po chwili Tich. – Od jakiegoś czasu lecimy nad rozległymi bagnami.

– Tak jest – potwierdził Chor. – Też chciałem wam o tym powiedzieć.

Wszyscy zaczęli przyglądać się podłożu. Reflektory oświetlały gęsto rosnące purpurowe róże, między którymi połyskiwała woda.

– Coś takiego – wykrztusił Ram. – Mam tylko nadzieję, że nie będziemy tu musieli lądować.

– Ram! – zawołał nagle Tich. – Wydaje mi się, że ten łoskot to szum potężnego wodospadu.

– Tu przecież nie ma wodospadów, już chyba raczej rzeka.

I rzeczywiście, po chwili wszyscy mogli stwierdzić, że to rzeka. Wzburzona, szumiąca rzeka pędziła przez dolinę i zdawała się znikać wśród gór po prawej stronie.

Rzeka pojawiła się nagle, tuż pod nimi.

– Przetniemy ją! – zawołał Jori.

– Ale jest bardzo szeroka – jęknął Tich. – Czy nasze wozy bojowe zdołają ją pokonać?

– Pozostaje mieć nadzieję, że tak – odparł Tich.

– Czy widzicie to samo co ja? – zapytał Ram.

– Owszem. Okazuje się, że to znowu krwista rzeka.

– Ale chyba jakaś inna – wtrącił Marco. – Ta płynie ku południowi.

– Uff! – wstrząsnął się Jori. – Wygląda wprost obrzydliwie.

Spoglądali w dół na toczące się chorobliwie czerwone fale. Czerwień była ciemniejsza niż przedtem, widocznie znajdowali się bliżej źródeł.

– Ale to wcale nie jest krew! – zawołał Cień.

Marco wziął lornetkę od Chora i przyglądał się uważnie falom.

– No tak – powiedział w końcu. – Już dawno wydawało mi się dziwne, że nigdzie nie widać zwiędłych kwiatów. No i mamy! Oto rzeka umarłych róż!

– Całe szczęście – westchnął Jori z ulgą.

– Mimo wszystko to okropne – rzekł Marco. – Mam wrażenie, że nad tą rzeką unosi się jakieś zło. No i dlaczego jaśniejsze róże nie miały takiego, powiedzmy, kanału odpływowego?

– Z pewnością miały, tylko my niczego nie widzieliśmy. Zresztą może tamte wsiąkają w ziemię?

– Może. Powiedz jednak, czy zdołamy się przez nią przeprawić? Wygląda, jakby nie miała końca.

Chor musiał przyznać, że silniki obu pojazdów pracują z coraz większym wysiłkiem, widocznie długotrwały lot dał im się we znaki.

– Ale na tyle jeszcze je stać – obiecał. – Chociaż rzeczywiście dziwne, że te kanały odpływowe dla zwiędłych róż są takie rozległe.

– Nic dziwnego – odezwał się Tich. – Teraz posuwamy się wzdłuż brzegu. Nasza rzeka zmieniła kierunek.

– Myślisz, że my też powinniśmy skręcić?

– Tak mi się wydaje. Zresztą nie zaszkodzi sprawdzić.

Skręcili. Z niewypowiedzianą ulgą stwierdzili, że mają znowu pod sobą stały grunt.

Nagle krwista rzeka zniknęła im z oczu. Nikt nie wiedział, ani gdzie się zaczyna, ani gdzie się kończy. Mokradła też zostawili za sobą. Znowu widzieli tylko purpurowe róże.

– Obrzydliwa była ta rzeka – skrzywił się Jori. – Rzeczywiście czai się nad nią jakieś zło.

– Tutaj wszystko jest zakażone złem – powiedział Marco. – Ale przecież wiesz, że w naszych pojazdach jesteśmy chronieni przed jego wpływem. Madragowie naprawdę dokonali cudu, jeśli o to chodzi. Dopóki siedzimy w środku, zło nie może zatruć naszych dusz.

– Dobrze wiedzieć, bo akurat ta sprawa bardzo mnie niepokoiła. Za nic bym nie chciał znaleźć się w takiej sytuacji jak Elja i Hannagar.

Wszyscy pomyśleli to samo: Mimo wszystko na pokładzie Juggernautów znajdują się istoty zakażone. Trzy.

Następnego ranka Marco zajął się okaleczonymi rękami i nogami Belli. Utraciła spore części jednej dłoni i obu stóp.

Jak na młodą, niewinną panienkę zachowywała się wobec Marca dosyć wyzywająco. Kiedy klęczał przed nią, obejmując dłońmi jej stopy, wierciła się na krześle, przyjmując uwodzicielskie pozy, aż w końcu musiał jej kazać siedzieć spokojnie. Przez cały czas próbowała pochwycić jego spojrzenie, a kiedy jej się to nie udawało, przeniosła zainteresowanie na Dolga.

Podskoczyła gwałtownie na miejscu, kiedy nieoczekiwanie pojawiła się obok jakaś młoda piękna kobieta, która nie wiadomo skąd się wzięła, wyłoniła się z niczego, po prostu z powietrza.

– Nie wygłupiaj się, ty kretynko – rzekła Sol chłodno. – Obchodzisz ich obu nie więcej niż zeszłoroczny śnieg.

Bella nie miała wprawdzie pojęcia, co to takiego śnieg, ale pojęła sens słów i prychnęła wściekle. Czy to babsko w dziwacznych łachach myśli, że nią się interesują? No to zobaczymy! Już miała na końcu języka ciętą odpowiedz, kiedy tamta zniknęła równie nieoczekiwanie, jak się pojawiła.