Выбрать главу

Co się z nią stało?

Wszyscy widzieli ciemnopurpurowe róże i nie mogli przestać ich podziwiać. Te były większe niż oglądane wcześniej, nikt jednak nie miał ochoty ich zrywać, nawet za pomocą owego sekatora na długim żelaznym ramieniu. Widzieli wyraźnie, że ciemne róże mają kolce, całe łodygi dosłownie obsypane kolcami. Zresztą Sassa straciła kolekcjonerski zapał.

Wilkoludy wciąż spały, ale ten, z którym wczoraj rozmawiali, sprawiał wrażenie, że wkrótce otworzy oczy. Drugi leżał jak zabity, wszyscy mieli nadzieję, że potrwa to jeszcze jakiś czas.

Indra przyglądała im się spoza krat. Byli ubrani jedynie w przepaski biodrowe. Uważała, że są bardzo przystojni. Męskie ciała, muskularne, dobrze zbudowane, ale pokryte krótkim włosiem, o rękach bardzo przypominających wilcze łapy. Wstawiono do klatki wodę i mleko na wypadek, gdyby chciało im się pić, oraz spore porcje surogatu mięsa. Mieszkańcy Królestwa Światła byli ekspertami od takiego jedzenia, smakowało jak mięso, ale nie miało w sobie nic zwierzęcego.

Nieszczęsne istoty, myślała Indra. Ponury los, kiedy ktoś jest taki… ni pies, ni wydra. Muszą czuć się obco w świecie.

Właściwie to nadszedł czas na kolejne „zabiegi” na twarzy Staro, ale on oddał swoje miejsce w kolejce Belli. Indra wiedziała, że Dolg z Markiem weszli rano do klatki i zabliźnili rany sympatyczniejszego wilkoluda. Jego bratu już wczoraj zrobili wszystko co trzeba. Chcieliby jakoś obłaskawić oba potwory, uwolnić je od zła zaszczepionego im w górach, ale dopóki śpią, nic nie można zrobić.

Od Madragów nadeszła bardzo niepokojąca wiadomość.

Już jakiś czas temu zauważono, że góry od strony południowej są wyższe i bardziej dzikie. Teraz otrzymali wyjaśnienie.

– Nie możemy mówić, że góry są od południa – oznajmił Tich. – Chor, odkryłem, co się dzieje i dlaczego Dolina Róż nie ma końca. Wszystkie nasze instrumenty działają źle, dopiero teraz się to okazało. My okrążaliśmy góry, chociaż właściwie nawet nie to, poruszaliśmy się po spirali, wchodząc coraz dalej w głąb górskiego terytorium. Musieliśmy chyba wykonać pełne okrążenie i wkrótce będziemy znowu przejeżdżać obok Królestwa Światła, ale go nie zobaczymy, bo te południowe góry je zasłaniają.

– Więc naprawdę znajdujemy się na obrzeżach Gór Czarnych?

– Tak jest.

– To dlaczego nie napotkaliśmy tego, co dziewczęta określiły jako odkurzaczową dolinę?

– Bo znajdujemy się daleko od niej. Ale to chyba dzięki niej znaleźliśmy się w Dolinie Róż.

Wszyscy spoglądali w milczeniu ku zachodowi. Tam musi się znajdować centrum Gór Czarnych. Jak daleko stąd?

Nikt nie potrafił odpowiedzieć.

Dolina Róż w ten sposób wciąga intruzów. A później? Co stanie się później? Czy pułapka się za nimi zatrzaśnie?

– Patrzcie! – zawołała Siska. – Patrzcie na ziemię! Chor, czy mógłbyś to lepiej oświetlić?

Madrag natychmiast zrobił to, o co prosiła. Najmocniejsze reflektory rzucały snopy światła na ziemię przed J1.

– Och – jęknęła Sol. – Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Przecież te róże są czarne!

– Jak węgiel – potwierdził Armas.

– No, moi przyjaciele – usłyszeli z wieżyczki głos Farona. – Chyba dotarliśmy do skraju Doliny Róż. W końcu!

Dlaczego to brzmi tak przerażająco? Siska nie mogła opanować drżenia.

21

Wkrótce potem Madragowie przekazali wiadomość: Trzeba zejść na ziemię, Juggernauty nie są w stanie dłużej utrzymywać się w powietrzu.

– Wybaczcie mi – powiedziała Indra do megafonu. – To ja upierałam się zbyt długo, żeby nie tratować róż. – Zejdźcie już na dół, niedobrze mi się robi od tych kwiatów. Zniszczcie je, powyrywajcie z korzeniami!

Ciężkie, niezdarne kolosy zaczęły się wolno opuszczać, w końcu opadły na ziemię. Faron zadecydował, że zastaną tu przez jakiś czas, wszyscy potrzebowali chwili odpoczynku, przede wszystkim Madragowie. A poza tym czas zjeść porządny lunch.

Rozpięto linowy mostek między obydwoma pojazdami i wszyscy z J2 przeszli do jadalni w J1. Zespół kuchenny zajął się pracą, Bella zachwycała się swoimi zdrowymi rękami, zły wilkolud nadal spał i wszystko było w najlepszym porządku.

Po lunchu odbyła się narada, co robić dalej, chociaż szczerze powiedziawszy, wybór był raczej ograniczony. Nadal znajdowali się w Dolinie Róż, mieli tylko jedno wyjście.

Zebrani wiercili się na krzesłach, wsłuchiwali się w dochodzące skądś, nie wiadomo skąd, odgłosy, Madragowie zaczynali się niepokoić. Czy mimo wszystko mogło się stać coś złego z silnikami? Czy lot nie był nadmiernym obciążeniem? Dziwne odgłosy trudno było zlokalizować, zresztą trudno je też było zidentyfikować, jakieś szumy, trzaski, parskania…

Nagle stały się nieważne, uwagę obecnych zaprzątnęło coś innego.

– Czujecie ten smród? – zapytał Jori.

– Coś się pali – Oko Nocy pociągał nosem.

– Gorzej! – zawołał Ram. – To gaz!

– Tam! W kącie palą się pojemniki!

Wszyscy zerwali się na równe nogi, niczego nie rozumieli, do tych pojemników ogień nie mógł się w żaden sposób dostać! Ale skoro się już dostał, załodze groziło śmiertelne niebezpieczeństwo.

– Co się tu dzieje? – wołał Faron. – Niech wszyscy wychodzą, natychmiast!

Indra wrzasnęła:

– A wilki?

– Machnij na nie ręką – syknęła Bella. – To chyba najlepsze rozwiązanie. Nie będziemy musieli szukać sposobu, jak się ich pozbyć.

– Zamknij się, ty idiotko! Ram, czy możesz mi pomóc?

– Oczywiście! Kiro, dopilnuj, żeby wszyscy wyszli, ale chciałbym, żeby paru ochotników zostało z nami.

Obudzony wilk szarpał rozpaczliwie kratę, ogień przerażał go śmiertelnie, jak wszystkie zwierzęta. Drugi, niestety, też zaczął dawać znaki życia, ale nikt nie miał czasu na nic więcej, jak ewakuacja z zagrożonego pojazdu. Faron polecił Heikemu i Marcowi, którym ogień nic nie mógł zrobić, dogaszenie pożaru przeznaczoną do tego aparaturą, ludzie krztusili się i kaszleli, Indra i Ram zasłonili nosy i usta, z wdzięcznością przyjęli pomoc Armasa i Yorimoto. Wszyscy razem szli uwolnić wilkoludy.

– Miej się na baczności, bo jak mnie dotkniesz, to… – powiedziała Indra do jednego z nich po otwarciu drzwi. On jednak myślał tylko o tym, jak się wydostać z kłębów dymu, który w ich narożniku był najgęstszy. Pochylając głowę, bestia opierała się o kaszlących ludzi, którzy przyszli jej pomóc.

– Mój brat – wykrztusił.

– Nim też się zajmiemy – obiecał Ram. – Indra, sprowadź tego ze schodów, a my wrócimy po jego brata.

Uff, przestraszyła się Indra. Czy dam sobie radę sama z wilkiem, który zaatakował Sassę? I co się stanie, kiedy wyjdę z nim na zewnątrz? Czy nie zechce rozszarpać nas wszystkich?

Wpychała jednak wilka na schody jak mogła. Parę osób odskoczyło na ich widok, lecz wielkiego niebezpieczeństwa nie było. Podopieczny Indry runął jak długi na ziemię i leżał całkowicie bezradny.

Kilkoro członków wyprawy zatruło się gazem i oni też nie mogli się ruszać. W końcu w wejściu ukazali się Madragowie, pożar został ugaszony, należało tylko wywietrzyć trujące opary.

Wyniesiono niebezpiecznego wilkoluda, który jeszcze się do końca nie rozbudził, a palący się gaz też zrobił swoje. Oba potwory leżały teraz obok siebie, Marco i Dolg zastanawiali się, jak ochronić przed nimi innych. Zdążyli jednak zamienić ledwie parę słów, kiedy wydarzyło się znowu coś strasznego, coś budzącego taką grozę, że wszyscy zapomnieli o wilkoludach.