— Ależ oczywiście! Wykorzystywał mnie i Korsibara do własnych celów. Bardzo prawdopodobne, że doradził Korsibarowi, by zajął pozycję za tamą. I to on tak uprzejmie podesłał nam ludzi latających na hieraxach, dzięki którym dowiedzieliśmy się o obecności w obozie Korsibara, więc ruszyliśmy w górę rzeki i znaleźliśmy się w miejscu najodpowiedniejszym, by nas utopić. To on uprzedził tych swoich obrzydliwych braci, by uciekali w ostatniej chwili. Kto oprócz Dantiryi Sambaila byłby w stanie wymyślić coś takiego? Na Panią, jeśli pojmam go kiedykolwiek, żywcem zedrę z niego skórę!
— Nie powinieneś tak krzyczeć — zwrócił mu uwagę Svor. — Jesteś jeszcze bardzo słaby.
Prestimion zignorował jego ostrzeżenie.
— Kto jeszcze ocalał? — spytał.
— Z tych, którzy byli na zachodnim brzegu, moim zdaniem wielu. Ludzie Korsibara dotarli do nich później niż do nas. Jeśli kawaleria diuka Miaule uniknęła powodzi, zdążyła się zapewne wycofać.
— Więc jest nadzieja, że Septach Melayn żyje?
— Och, znacznie więcej niż nadzieja — upewnił go Svor. — Ghayrogowie opowiadali nam o nim, i ci z Valmambry, i ci z Jaggereen. — Przeszedł pustynię tanecznym krokiem sporo przed nami, wesoły i energiczny, jakby wędrował radośnie z Zamku do, powiedzmy, Morpin Wysokiego. I ruszył dalej. Czeka już na nas w Triggoin.
— W Triggoin? A po co miałby iść do Triggoin?
— W Domu Muldemar pokazano ci wizję, z której wynikało, że po jakiejś wielkiej bitwie udasz się do Triggoin. Ja też o tym śniłem — wyjaśnił Svor. — Pewnie spodziewał się, że po klęsce pod tamą prędzej czy później wszyscy dotrzemy do Triggoin. W każdym razie z pewnością poszedł właśnie tam; Ghayrogowie twierdzą, że z wioski poszedł na północ.
— I najprawdopodobniej już tam jest. — Prestimion roześmiał się. — Septach Melayn wśród magów, to dziwne! Jak myślicie, nosi już ich szaty? Może powita nas jakimiś mistycznymi znakami? Dowcip zupełnie w jego stylu. — Spoważniał nagle. — Ciekawe, co się stało z moimi braćmi.
— Abrigantowi zapewne udało się uciec z ludźmi diuka Miaule — pocieszył go Gialaurys. — Po tamtej stronie nie było tak źle, Svor już o tym wspomniał.
Milczeli długo.
— A Taradath? — spytał w końcu Prestimion. — Był przy mnie, kiedy tama zaczęła pękać. Potem już go nie widziałem.
— Próbowałem go uratować, przysięgam na Boginię — powiedział Gialaurys. — Jedną ręką trzymałem jego, drugą Svora, ale przyszło drugie uderzenie wody i wyrwało mi Taradatha z garści. Mówię ci, Prestimionie, byłbym go utrzymał, ale fala omal nie urwała mi ręki. Zginąłby i tak.
Prestimion poczuł ołowiany ciężar na piersi. Ukrył jednak swe uczucia, próbował przybrać obojętny wyraz twarzy.
— Prąd był bardzo silny, ale może udało mu się dopłynąć do brzegu?
— Owszem. Może. — Ton głosu Gialaurysa nie pozostawiał wątpliwości, że uważa to za bardzo mało prawdopodobne.
— Powinieneś odpocząć — przerwał im Svor, nim Prestimion zdążył zadać kolejne pytanie. — Nie odzyskałeś jeszcze pełni sił, a przed nami długa droga.
2
Miasto magów Triggoin leżało w sporej odległości od północnej granicy pustym. Położone było w zielonej dolinie, obok okrągłego jeziora o powierzchni odbijającej słońce jak lustro, za nim zaś wznosiła się zalesiona góra o podwójnym szczycie. Widziane zza ostatniego zakrętu drogi prowadzącej doń od południa wydawało się całkiem zwyczajne, przypominało każde średniej wielkości miasto na Majipoorze. Wiał lekki wiatr, trawa rosnąca na obrzeżu drogi była mokra od padającego niedawno deszczyku. Od najwcześniejszej młodości Prestimion słyszał ponure opowieści o Triggoin, opowieści o płonącym jak ogień niebie i duchach — błękitnych płomykach, unoszących się w powietrzu dzień i noc, o jękach i szlochach bezcielesnych istot, obijających się bezustannie o jego mury. Teraz jednak, kiedy ze Svorem i Gialaurysem zbliżali się do miasteczka, wydało mu się spokojne, więcej — ładne. Cóż, pomyślał, po przerażającej pustce i potworności Valmambry zapewne wszystko może się wydawać ładne.
— A więc wreszcie jesteśmy na miejscu — powiedział Gialaurys. — Tu najmiemy magów do służby w naszej sprawie, a może nawet sami nauczymy się jakichś sztuczek które sprawią, że Korsibar z płaczem ucieknie do mamy, co?
— Zazdroszczę ci twej niewzruszonej wiary w magię — odparł Prestimion. — Nawet tu, niemal w granicach Triggoin, nadal nie dopuszczam do siebie myśli, że jest w niej jakieś jądro prawdy.
— Ach, Prestimionie, gdybyś tylko uwierzył świadectwu własnych oczu! Gdybyś tylko rozejrzał się po świecie, dostrzegłbyś na każdym kroku całkiem rzeczywiste skutki działania czarów.
— Gdziekolwiek spojrzę, widzę tylko oszustwa i iluzje wiodące świat w coraz głębszą ciemność, Gialaurysie.
— Czy popełnił oszustwo mag twej matki, kiedy pokazał ci ciebie samego, przekraczającego Valmambrę? Czy popełnił oszustwo Thalnap Zelifor, kiedy w Labiryncie ostrzegł cię przed tajemnym wrogiem, który konkuruje z tobą o tron, i o strasznej wojnie, którą wywoła? Czy popełnił oszustwo…
Prestimion podniósł rękę.
— Oszczędź mi reszty — poprosił. — Wymienienie wszystkich proroctw, które zlekceważyłem na drodze od Labiryntu do tego miejsca, zajęłoby dużo czasu. Nie nawracaj mnie, Gialaurysie. Moja dusza najwyraźniej bardzo powoli odrzuca wątpliwości. Może jednak przeżyję tu nawrócenie, które wyleczy mnie ze sceptycyzmu, kto wie?
— Jestem gotów zapłacić magowi okrągłą sumkę za zaklęcie, które przywróciłoby ci zdrowe zmysły — stwierdził Gialaurys.
— A tak, zdaje się, że znalazłeś doskonałe rozwiązanie. Niech magia nauczy mnie wierzyć w prawdziwość magii. Być może to jedyny sposób, bym w nią uwierzył.
Roześmieli się wszyscy troje, lecz nie śmieli się tak samo. Svor i Gialaurys wierzyli bowiem w czary od dłuższego już czasu, więc ich szczery śmiech brzmiał pewnością, że Prestimion wyjedzie z Triggoin odmieniony. Sam Prestimion nie czuł wesołości i śmiał się nieszczerze. W ogóle ostatnimi czasy musiał zmuszać się do śmiechu. Tragedia pod tamą Mavestoia nie pozwalała mu cieszyć się życiem.
Za murami miasto nie wydawało się już tak wesołe i niewinne. Z brukowanego placu, na który wchodziło się przez bramę, wybiegał chaos średniowiecznych uliczek, krętych, krzyżujących się, biegnących we wszystkich kierunkach. Wzrok nie sięgał tu poza kilkadziesiąt jardów, nie napotykając przeszkody.
Po obu stronach każdej z nich wznosiły się ciasno przytulone, wąskie, czteropiętrowe domy w kolorze musztardy. Miały wąskie okna i mansardowe dachy. Tu i ówdzie w szeregu domów widać było alejkę, a żadna z nich nie była pusta. Słychać było dobiegające z nich szepty, od czasu do czasu błysnęła para oczu, świetlistych, bystrych i nieprzyjaznych, a czasami nawet dwie zielone pary, miasto bowiem zamieszkiwało wielu Su-Suherisów. Wszyscy jednak, ludzie i nieludzie, nosili się tak, jakby tylko oni poznali najgłębsze tajemnice wszechświata. Tutejsi obywatele codziennie cieszą się towarzystwem niewidzialnych duchów, pomyślał Prestimion, i nie wątpią w swe zdrowe zmysły nawet w kompanii fantomów. Nigdy w życiu nie czuł się tak nie na miejscu.