— Ach! — Gęste, zjeżone brwi prokuratora podjechały wysoko. — Czy jest jeszcze punkt trzeci?
— Dwa wystarczą. — Prestimion napił się wina i napełnił podstawiony mu przez gościa kielich. — No i widzisz, dowiedziałeś się wszystkiego w ciągu dwóch krótkich minut. Poznałeś moje plany, poznałeś moje zamiary. Dowiedziałeś się nawet, w co wierzę. Co zrobisz? Pobiegniesz w te pędy do Korsibara, by go ostrzec?
— Nic z tego. Nie jestem aż tak zdradziecką świnią, by donosić na kuzyna. Postawiłeś sobie jednak wyjątkowo trudne cele.
— Jak trudne? — Prestimion znów zapatrzył się w kielich, zakręcił winem. — Proszę o możliwie jak najbardziej realistyczną ocenę. Nie oszczędzaj mi niczego.
— Ja zawsze byłem i jestem realistą, mój chłopcze. Niesympatycznym, lecz realistą. — Prokurator uniósł dłoń, zaznaczając kolejne punkty na palcach. — Po pierwsze: Korsibar ma w garści Zamek, który jest praktycznie nie do zdobycia i w sercach ludzi na całym świecie ma miejsce szczególne. Po drugie: ten, kto kontroluje Zamek, kontroluje gwardię. Po trzecie: armia także stoi za nim, armia bowiem jest jak wielka bezgłowa bestia, lojalna wobec każdego, kto nosi koronę, a koronę nosi Korsibar. Po czwarte: Korsibar jest wysoki i przystojny, obywatele naszego świata wydają się nim zachwyceni. Po piąte: na Zamku doskonale poznał protokoły i ceremoniał. Uczył się ich od urodzenia. Biorąc to wszystko pod uwagę, należy przyjąć, że może być całkiem przyzwoitym Koronalem.
— Co do tego się nie zgadzamy.
— Sam o tym wiem. Ale ja nie podzielani twojej żarliwej wiary w miłosierdzie i mądrość Bogini. Uważam, że Korsibar jakoś tam poradzi sobie z rządami. Będzie miał przy boku Oljebbina, Serithorna i innych; oni zawsze mogą wskazać mu właściwą drogę, a mały Farąuanor to przydatny spryciarz, czy go się lubi, czy nie. Jest jeszcze ten mag, Su-Suheris. To dobry strateg, bardzo niebezpieczny. Siostrę też warto byłoby wziąć pod uwagę.
— Thismet? — zdumiał się Prestimion. — Co właściwie masz na myśli?
— Nie wiesz? To ona jest prawdziwą szarą eminencją w rodzinie. — Dantirya Sambail wyszczerzył w uśmiechu kwadratowe zęby. — Jak myślisz, kto skłonił biednego tępawego Korsibara do przejęcia władzy? Siostra, oczywiście. Śliczna lady Thismet we własnej osobie. Wtedy, w Labiryncie, bez przerwy trącała go, szturchała i nudziła, szeptała mu do ucha bzdury o jego niezmierzonych cnotach i wielkim przeznaczeniu. Pchała go, pchała i pchała w jednym kierunku, aż nie miał już innego wyboru, musiał się własnoręcznie ukoronować. Gwałtowna mała osóbka z tej siostrzyczki.
— To fakty czy przypuszczenia?
Prokurator uniósł dłonie gestem mającym świadczyć o pokorze i szczerości.
— Fakty, które poznałem z najlepszego możliwego źródła, jakim jestem ja sam. Podczas igrzysk podsłuchałem, jak ze sobą konferują. Korsibar przy siostrze jest bezbronny jak pasący się blave. Ona jest pasterzem, on idzie, gdzie ona chce.
— Wiedziałem, że to człowiek słaby, dobrze ukrywający swą słabość, nie przyszło mi jednak do głowy, że ona ma tak silną wolę.
— Nie poznałeś się na niej, kuzynie. Thismet kocha brata nade wszystko. W końcu to jej bliźniak. Nie zaskoczyłoby mnie nawet, gdyby było między nimi coś kazirodczego. Do równania dodać także należy jej nienawiść do ciebie.
Prestimion ze zdziwieniem uświadomił sobie, że ukłuło go to określenie. Thismet kocha brata, przelewa na niego własne ambicje. … w tym nie było nic zdumiewającego. Lojalność w stosunku do jednego człowieka, nawet i pokładanie w nim nadziei i ambicji nie musi jednak tłumaczyć się na nienawiść do kogoś innego.
— Mnie? Nienawidzi…?
— Czy kiedyś ją odtrąciłeś, Prestimionie?
— Znam Thismet od wielu lat, ale nigdy się do siebie nie zbliżyliśmy. Podziwiam jej urodę, wdzięk i dowcip jak wszyscy, ale między nami nic nie było, nic intymnego.
— Być może, w tym właśnie tkwi sedno sprawy. Być może, przez cały ten czas próbowała ci coś powiedzieć, ale nie słuchałeś. Kobiety potrafią strasznie zaciąć się na mężczyznę, który mimo ich zabiegów pozostaje obojętny. Zresztą wszystko jedno. Teraz wiesz, jakie przeszkody musisz pokonać. Korsibar zdobył świat, ty masz tylko pewność, że jesteś jedynym prawdziwym Koronalem, większą inteligencję, przekonanie, że musisz coś zrobić, oraz zapewne wiarę w to, że Bogini chce ciebie widzieć na tronie. Muszę jednak przyznać, że jeśli tak jest, wybrała doprawdy dziwną metodę, by cię do niego doprowadzić. Gdyby Bogini wybrała prostszą ścieżkę prowadzącą do wypełnienia jej woli, świat chyba rzeczywiście byłby nudny, Prestimionie, ja jednak miałbym mniej kłopotu z uwierzeniem, że naszym przeznaczeniem rządzą wielkie nadnaturalne siły. Co ty na to, Prestimionie?
— Uważasz, że nie uda mi się odzyskać władzy?
— Powiedziałem tylko, że z pewnością nie będzie to łatwe. Ale oczywiście próbuj. Próbuj. Jeśli spróbujesz, będę z tobą.
— Ty? Przecież właśnie jedziesz na Zimroel, by ułatwić życie Korsibarowi.
— O to mnie Korsibar prosił. Czy spełnię jego prośbę, to zupełnie inna sprawa.
— Pytam, bo chcę cię dobrze zrozumieć. Czyżbyś właśnie złożył mi obietnicę wsparcia? — spytał z niedowierzaniem Prestimion.
— Są między nami więzy krwi, chłopcze. A także więzy uczucia.
— Uczucia?
Dantirya Sambail pochylił się i obdarzył kuzyna najcieplejszym ze swych uśmiechów.
— Przecież musisz wiedzieć, że cię kocham. Kiedy patrzę na twoją matkę, widzę twarz mojej ukochanej matki; mogłyby być siostrami. Jesteśmy niemal z jednego ciała, ty i ja. — Prokurator wpatrywał się w twarz Prestimiona z niezwykłym napięciem. W tym spojrzeniu była nieopanowana, wściekła siła, lecz także, dziw nad dziwy, coś w rodzaju czułości. — Jesteś kimś, kim ja chciałbym być, gdybym nie był sobą. Jakąż radością napełniłbyś mnie, zasiadając na tronie zamiast tego wymoczka Korsibara. Zrobię wszystko, by cię na tronie zobaczyć!
— Jakimż przerażającym jesteś potworem, Dantiryo Sambailu!
— Ach, oczywiście, jestem także potworem. Ale twoim potworem, najdroższy Prestimionie. — Prokurator po raz kolejny napełnił sobie kielich bez pytania. — Ruszaj ze mną na Zimroel, już w tej chwili — zaproponował nagłe. — Zimroel będzie bazą, z której rozpoczniesz wojnę przeciw Korsibarowi. Razem sformujemy milionową armię, wybudujemy tysiąc statków, razem pomaszerujemy na Zamek niczym bracia, przecież jesteśmy braćmi, a nie dalekimi, czasami niechętnymi sobie kuzynami, za których ma nas świat. I co, Prestimionie? Czy to nie wspaniała wizja?
— Wspaniała. — Prestimion zachichotał, uspokoił się i mówił dalej: — Chcesz wciągnąć mnie w wojnę z Korsibarem, a kiedy nawzajem się zniszczymy, sam zajmiesz tron już bez przeszkód. Czy nie o to ci chodzi?
— Gdybym kiedykolwiek zapragnął tronu, poprosiłbym Confalume’a, żeby mi go oddał. Confalume’a od dawna męczyło sprawowanie władzy. Zrobiłbym to dawno, kiedy jeszcze byłeś tak mały, że o kobiecych piersiach w dłoniach mogłeś tylko marzyć. — Twarz prokuratora była teraz niemal fioletowa, mówił jednak spokojnie, bez zająknienia, zupełnie jakby ta rozmowa go bawiła. — Kto wówczas stał mi na drodze do tronu? Ten głupiec Oljebbin? Confalume ukoronowałby raczej Skandara niż jego. Nie, nie, Góra Zamkowa nie jest mi do niczego potrzebna. Niech Koronal rządzi sobie na Górze, ja na Zimroelu… i obaj jesteśmy zadowoleni.
— Byłbyś jeszcze bardziej zadowolony, gdybyś mógł twierdzić, że Koronal zawdzięcza ci koronę, co?
— Ach, nic, tylko przypisujesz mi złą wolę, drogi Prestimionie. Za wiele swego cennego oddechu marnujesz, podważając moje motywy, które czasami przecież bywają czyste. Może to twoje świetne wino zmąciło ci umysł. Przejdźmy do spraw podstawowych: ty chcesz być królem, ja oferuję ci pomoc zarówno jako kochający krewny, gotów udzielić ci wsparcia we wszystkim, jak i z przekonania, że tron winien należeć do ciebie. Siły, którymi dysponuję, nie są błahe. Powiedz mi, czy przyjmujesz moją ofertę.
— A jak myślisz? Oczywiście, że przyjmuję.
— Mądry chłopak! Pojedziesz ze mną na Zimroel, by tam przygotować sobie bazę?
— Nie, nie pojadę. Kiedy raz opuszczę Alhanroel, mogę mieć problemy z powrotem. Poza tym mój dom jest tutaj i tu czuję się najlepiej. Zostanę, przynajmniej na razie.
— Zrobisz, cokolwiek zechcesz. — Dantirya Sambail uśmiechnął się szeroko i wielką łapą z hukiem walnął w stół. — No to już! Załatwione! Oferować ci pomoc to doprawdy ciężka praca. Chyba już czas na posiłek.
— Oczywiście. Chodźmy.
Kiedy wychodzili z piwnicy, prokurator powiedział:
— Aha, jeszcze jedna sprawa. Koronal Lord Korsibar wezwie cię wkrótce na Górę, byś wziął udział w ceremonii koronacyjnej.
— Doprawdy ma ten zamiar?
— Wiem to od samego Farąuanora. Zaproszenie przywiezie Iram z Normork. Może już wyruszył do Muldemar. Co mu powiesz, kiedy przybędzie, kuzynie?
— Rzecz jasna, przyjmę zaproszenie. — Prestimion obrzucił gościa zdziwionym spojrzeniem. — A co ty byś mi doradził, kuzynie?
— Doradziłbym ci jechać. Gdybyś nie pojechał, zachowałbyś się jak tchórz. Chyba że masz zamiar oznajmić zerwanie z Korsibarem już teraz.
— Na to jest jeszcze o wiele za wcześnie.
— A więc nie masz wyboru. Musisz jechać na Zamek, prawda?
— Szczera prawda.
— Bardzo się cieszę, że doszliśmy do porozumienia. A teraz proszę, daj mi coś do jedzenia, byle dużo, dobrze?
— Obiecuję, że się nie zawiedziesz, kuzynie. Pochlebiam sobie, że znam twój apetyt.
Tego wieczoru w Domu Muldemar odbyła się wielka uczta, choć Prestimion najadł się i napił więcej niż do syta przez kilka poprzednich dni z gośćmi, którzy wyjechali przed przyjazdem Dantiryi Sambaila. Jakoś się jednak trzymał i następnego dnia mógł pożegnać ruszającego w podróż prokuratora oraz jego dwór, po czym wraz z przyjaciółmi zamknął się w bibliotece, by ocenić znaczenie ostatniego spotkania. Rozmowa trwała kilka godzin i być może, rozmawialiby aż do nocy, nie jedząc nawet kolacji, jednak im przerwano. Do drzwi biblioteki zapukał służący.
— Przyjechał książę Iram z Normork — oznajmił. — Wiadomość dla księcia od Lorda Koronala.