Выбрать главу

Oczywiście na razie nie docierały do niego żadne akty prawne. Rada pozostawała w zawieszeniu przez ostatni okres śmiertelnej choroby Prankipina i miała pozostać w zawieszeniu do czasu, kiedy nowy Koronal potwierdzi członkostwo w niej tych lordów, których miał zamiar pozostawić na stanowiskach, i mianować nowych członków na miejsce tych, którzy mieli odejść. Na razie zrobił jedno: powiedział Oljebbinowi, że może uważać się nadal za Najwyższego Doradcę. Prędzej czy później będzie musiał poprosić go o ustąpienie; jego miejsce zajmie najprawdopodobniej Farąuanor, ale ta sprawa może przecież poczekać.

A jednak, mimo że na razie nie musiał zapoznawać się z nowymi prawami i udzielać im aprobaty, inne sprawy pochłaniały sporą cześć jego uwagi, sprawy proste i trywialne, potwierdzenia mianowań lokalnych urzędników administracji, rutynowe proklamacje różnych lokalnych świąt — na całym świecie w każdym dniu zdarzało się chyba ze sto świąt, jeden festiwal w Narabalu, inny w Bailemoonie, coś jeszcze w Ganiboon — a Koronal musiał podpisać imieniem kawałek papieru, by każde z nich stało się oficjalne. Trochę z tych obowiązków Korsibar rzeczywiście wykonywał. Przyjął także delegacje wysłane przez burmistrzów z kilku Miast Wewnętrznych — delegacje z miast położonych dalej nie miały jeszcze szansy dotrzeć do Zamku — i słuchał z powagą, jak zapewniali go, że nowe rządy z całą pewnością przyniosą wszystkim same dobrodziejstwa.

Trzeba było także zaplanować uroczystości koronacyjne, uczty, igrzyska i tak dalej. To zadanie wykonać mieli Mandrykarn, Venta i hrabia Iram, ale któryś bezustannie zajmował mu czas jakimś szczegółem, nowa władza była jeszcze tak młoda, że bali się decydować według własnego uznania.

I tak dalej, i tak dalej. Często zastanawiał się, czy tak już będzie zawsze, czy może tylko cierpi skutki wielomiesięcznej nieobecności starego Koronala i pewnego niedoświadczenia młodego, któremu na głowę wali się wszystko naraz.

Piątego dnia Korsibar stwierdził jednak, że ma kilka wolnych godzin. Nagle wpadło mu do głowy, że przez ten czas mógłby przyjrzeć się tronowi. Nazwijmy to, powiedzmy, przymiarką.

Do sali tronowej poszedł sam. Doskonale znał drogę, jako chłopiec był świadkiem jej budowy, dzień po dniu obserwował, jak nabiera kształtu. Prowadził do niej labirynt pokoików z najdawniejszych czasów Zamku, garderoba z czasów Lorda Vildivara, sala sądów, pochodząca podobno aż z czasów Lorda Haspara. Confalume planował przebudowanie ich w sale bardziej odpowiadające znajdującej się dalej sali tronowej. Może ja tego dokonam, pomyślał Korsibar. Koronal zawsze przebudowuje coś na Zamku.

Należało przejść przez cienisty, sklepiony kamiennym stropem korytarz, skręcić w lewo do czegoś w rodzaju kaplicy, skręcić w prawo i już: wielkie, pokryte złotem belki stropowe, błyszcząca posadzka z drewna gurna, drogie kamienie, arrasy. Wszystko tu świeciło wewnętrznym blaskiem, mimo iż w tej przepastnej sali panował głęboki półmrok. Przy ścianie, samotny, wznosił się wspaniały Tron Confalume’a, wielki blok czarnego, przecinanego rubinowymi żyłkami opalu na podstawie z ciemnego mahoniu. Korsibar przystanął przy nim, nieruchomy, zachwycony, z dłonią na jednej z kolumn podtrzymujących zawieszony nad tronem baldachim. Potem zrobił pierwszy krok… i drugi, i trzeci. Nogi lekko drżały mu w kolanach.

Wchodź.

Obróć się. Twarzą do sali.

Usiądź.

W gruncie rzeczy na tym to wszystko polegało. Trzeba było się wspiąć na schody i usiąść. Korsibar oparł ramiona na gładkich jak aksamit poręczach. Spojrzał poprzez salę, poprzez mrok, na arras przedstawiający Lorda Stiamota przyjmującego hołd Metamorfów, wiszący na przeciwległej ścianie.

— Stiamot! — Jego głos niósł się echem po sali. — Dizimaule! Kryphon! — Wzywał Koronali, starożytnych Koronali, wielkich Koronali. Potem, radując się sylabami spływającymi mu z języka, wypowiedział imię ojca: — Confalume! — I głośniej, dźwięczniej: — Korsibar! Lord Korsibar! Koronal Majipooru!

— Niech żyje Lord Korsibar! — odpowiedział mu ktoś z mroku. Głos dobiegał z lewej strony, zaskoczony Korsibar omal nie spadł z tronu. Na jego twarzy pojawił się rumieniec wstydu; oto przyłapano go na żenującym akcie radości z własnego sukcesu. Zmarszczył czoło, spojrzał w mrok.

— Kto… Thismet, to ty?

— Widziałam, jak wchodziłeś, i poszłam za tobą. — Thismet wyszła z cieni. — Przymierzasz się do tronu, co? Jak czuje się człowiek, który ma prawo na nim zasiadać?

— Dziwnie. Bardzo dziwnie. Niemniej jednak to bardzo miłe uczucie.

— No tak. Doskonale potrafię to sobie wyobrazić. Zejdź, teraz ja spróbuję.

— Wiesz, że nie mogę tego zrobić. Tron… tron to miejsce poświęcone, Thismet!

— Tak. Oczywiście. Wyprostuj się, Korsibarze. Siedzisz krzywo, prawe ramię trzymasz niżej od lewego. O tak, teraz lepiej. Jesteś królem. Musisz siedzieć prosto. Musisz wyglądać majestatycznie. Kiedyś, jeszcze w Labiryncie śniłam, jak wchodzę do sali tronowej i znajduję cię siedzącego na Tronie Confalume’a, samotnego w ciemności.

— Naprawdę? — rzucił Korsibar obojętnie. Thismet po prostu taka była, zawsze coś jej się śniło.

— Tak. Tylko że było ciemno i nie od razu cię rozpoznałam. Stałam dokładnie tu, gdzie teraz stoję. Ale… był tu też drugi tron, identyczny z tym, na którym siedzisz, bliźniaczy tron, stał tu za mną, przy tej ścianie, na której wisi arras z historią Stiamota. Pozdrowiłam cię gestem rozbłysku gwiazd, a ty wskazałeś mi ten drugi tron i powiedziałeś, że jest mój. Spytałeś, dlaczego na nim nie siadam. Więc usiadłam, a na suficie zapłonęło jasne światło i dopiero wówczas zobaczyłam, że na tronie siedzisz ty w koronie Koronala. Wówczas po raz pierwszy zrozumiałam, że musisz zostać Koronalem.

— Rzeczywiście, proroczy sen.

— Tak. A drugi tron, Korsibarze? Mój tron? Czy nie wydaje ci się interesujące, że pojawił się we śnie?

— Masz rację, sny pokazują nam mnóstwo interesujących rzeczy — stwierdził Korsibar z roztargnieniem i jeszcze raz pogłaskał poręcze. — Ja nigdy o tym nie marzyłem, siostro. Nie ośmieliłbym się! Ale… jak dobrze się czuję, gdy tu siedzę. Koronal! Koronal Lord Korsibar! Potrafisz to sobie wyobrazić?

— Pozwól mi zasiąść na tronie.

— Niemożliwe. To byłoby jak… jak świętokradztwo.

— W moim śnie był drugi tron i pozwoliłeś mi na nim zasiąść.

— We śnie wszystko jest możliwe — stwierdził Korsibar.

2

Bawiąc się ozdobnie wypisanym na ozdobnym papierze zaproszeniem, które przywiózł książę Iram, Svor spytał:

— Naprawdę masz zamiar jechać, Prestimionie? Naprawdę pojedziesz?

— Nie mam wyboru, muszę — odparł Prestimion. We czwórkę spotkali się na strzelnicy, przy tym skrzydle Domu Muldemar, w którym znajdowały się stajnie. Po wyjeździe posła przez dwie godziny Prestimion ćwiczył tu strzelanie z łuku.

— Koronal Majipooru zaprasza księcia Muldemar na uroczystości mające odbyć się na Zamku — powiedział do Svora Sepiach Melayn. — Zapomnij na chwilę, jaki to Koronal zaprasza jakiego księcia. Odrzucenie takiego zaproszenia byłoby w każdych okolicznościach rzeczą niehonorową. Odrzucenie go teraz oznaczałoby wypowiedzenie wojny.

— A czy i tak nie jesteśmy w stanie wojny? — spytał Gialaurys. — Przecież kiedy chcieliśmy wejść do Zamku, przed bramą zaatakowali nas uzbrojeni ludzie.

— Korsibara tam wówczas nie było — zauważył Prestimion. — Nie czuł się pewnie i nie znał naszych intencji. Teraz całkiem opanował już sytuację. Zaprasza książęta królestwa do siebie, na Górę. Muszę jechać.