— I zegniesz przed nim kolano? Jakie to upokarzające, książę.
— Owszem, upokarzające. Nie bardziej jednak niż samemu wymykać się cichaczem z Labiryntu, podczas gdy Korsibar z całym dworem szykuje się do tryumfalnej podróży. — Prestimion uśmiechnął się niewesoło i kilkakrotnie przeciągnął palcem po cięciwie łuku. — Korsibar zasiada na tronie Koronala. To jest prawdziwe upokorzenie. Wszystko inne wisi na tym jednym prostym fakcie jak amulet na łańcuszku.
— Jak wiesz, Prestimionie, mam nieco magicznych zdolności — oznajmił Svor. — Postawiłem kabałę, by poznać, jakie będą skutki proponowanej przez ciebie wyprawy. Chcesz usłyszeć, czego się dowiedziałem?
— Usłyszeć, owszem… ale nie obiecuję, że ci uwierzę. Svor uśmiechnął się wyrozumiale.
— Jak chcesz. Z wykresu wynika, że jadąc teraz na Zamek, narazimy się na poważne niebezpieczeństwo.
— Narazimy się na poważne niebezpieczeństwo! — krzyknął Septach Melayn i roześmiał się piskliwie. — Czterech mężczyzn przyjeżdża na Zamek, gdzie stacjonuje armia naszych nieprzyjaciół, a ty stawiasz kabałę, by powiedzieć nam, że będziemy w niebezpieczeństwie! Ach, Svorze, jakim ty jesteś przenikliwym prorokiem! Mam jednak wrażenie, że temu niebezpieczeństwu jesteśmy w stanie stawić czoło.
— A jeśli uwięzi nas natychmiast i zetnie nam głowy? — spytał Svor.
— Tego się przecież nie robi — zaprotestował Prestimion. — A nawet gdyby, Korsibar nie należy do tego typu ludzi. Czy twoja kabała każe ci wierzyć, że utną nam głowy?
— Nie, nie dosłownie. Po prostu mówi o wielkim niebezpieczeństwie.
— Z góry wiedzieliśmy, że będzie nam grozić niebezpieczeństwo — stwierdził Prestimion. — Cokolwiek się stanie, muszę jechać, Svorze. Septach Melayn obiecał, że będzie mi towarzyszył, mam też nadzieję, że dołączy do niego Gialaurys, mimo twych ponurych proroctw. Może się zdarzyć i tak, że na Zamku wpadniemy w śmiertelną pułapkę, nie sądzę jednak, by miało się tak stać. Odrzucenie zaproszenia byłoby aktem otwartego oporu. Nie nadszedł jeszcze czas na rzucenie Korsibarowi oczywistego wyzwania.
— Ależ Prestimionie, rzuć mu wyzwanie — poprosił Gialaurys. — Rzuć mu wyzwanie już, niech wreszcie skończą się te podchody. Prokurator obiecał ci żołnierzy. Wynośmy się stąd, zbierzmy armię gdzieś w bezpiecznym rejonie Alhanroelu, na równinach za górami Trikkala, a nawet dalej, wzdłuż wybrzeża Alaisor, jeśli to miejsce uznamy za najlepsze, i niech Dantirya Sambail tam przyśle nam armię, to pójdziemy z nią na Zamek i wszystko się skończy.
Prestimion roześmiał się głośno.
— Uważasz, że takie to proste? Nie, Gialaurysie. Nie chcę pogrążyć naszego świata w wojnie… chyba że nie będę miał wyboru. Ten nowy rząd nie opiera się na żadnych podstawach prawnych; upadnie ze względu na własne błędy. Dajmy Korsibarowi uchwycić się sznura, a sam zawiąże sobie pętlę na szyi. Długo czekałem na koronę, stać mnie na to, żeby poczekać jeszcze trochę; wolę czekać, niż rozpętać wojnę, która zaszkodziłaby zwycięzcom niemal w tym samym stopniu co pokonanym.
— Jeśli rzeczywiście podjąłeś nieodwołalną decyzję, mam pewien pomysł — powiedział Svor i jego oczy nagle zabłysły.
— Chętnie wysłuchani.
— W Sali Tronów Korsibar przejął władzę dzięki temu, że jego czarodziej, Sanibak-Thastimoon, rzucił czar mieszający nasze umysły, a kiedy odzyskaliśmy jasność widzenia, miał już koronę i nie było sposobu, by mu ją odebrać. Septach Melayn był świadkiem tego zdarzenia i jego umysł także uległ zaćmieniu. Doskonale. Ten, kto zyskuje dzięki czarom, może również dzięki czarom stracić. Jest taki czar, którego nauczyłem się od wiedzącego wiele; zmieni on Korsibara w bełkoczącego idiotę. Staniemy przed tronem, ja wypowiem właściwe słowa i wykonam właściwe ruchy… a wtedy Korsibar straci rozum. Gdy ludzie się o tym dowiedzą…
— Nie! — zaprotestował Prestimion.
— …bez wątpienia wybiorą ciebie.
— Nie, Svorze. Nawet gdybym wierzył, że tego rodzaju czar może odnieść zamierzony skutek, nie chciałbym, by po tysiącach lat powtarzano, że jeden złodziej ukradł koronę drugiemu. Jeśli mam zasiąść na tronie, chcę dojść do tego drogą Confalume’a, Prankipina i tych, którzy byli przed nimi. A nie przez czary, nie przez oszustwa.
— Książę, błagam…
— Po raz trzeci mówię: nie. I powtarzani: nie. — Prestimion podniósł łuk, naciągnął cięciwę i wysłał strzałę wprost w środek tarczy. Druga oraz trzecia trafiły również; trzecia rozcięła drzewce drugiej. — Przyjaciele, proszę was, przygotujcie się do podróży na Zamek, oczywiście jeśli chcecie mi towarzyszyć — powiedział. — A jeśli nie chcecie, niczego to między nami nie zmieni. Tak czy inaczej, muszę was teraz zostawić, przed wyjazdem powinienem porozmawiać z matką.
Księżna Therissa znajdowała się w czytelni na drugim piętrze wielkiego domu, czyli w mniejszej bibliotece oddzielonej od tej reprezentacyjnej, znajdującej się piętro niżej. Była to niewielka sala o ścianach zabudowanych regałami z ciemnego drewna, na których stały ulubione książki księżnej, umeblowana długimi ławami pokrytymi miękką czerwoną skórą; w porze mgieł Therissa spędzała tu długie godziny, czytając dla przyjemności własnej i dzieci, jeśli akurat przyszły. Prestimion bardzo lubił czytelnię.
Kiedy dziś wszedł do sali, natychmiast zauważył dwie dziwne rzeczy.
Po pierwsze, na starym, stojącym pośrodku stole leżały książki oprawne w skórę, zapinane na srebrne zatrzaski; nigdy wcześniej ich tu nie było, przypominały jednak księgi czarów, które widział rozrzucone wokół łoża umierającego Pontifexa Prankipina. Był to groźny omen; jego matka najwyraźniej oddała się magii. Po drugie, księżna Therissa nie była w sali sama. Obok niej stał człowiek chudy, zgarbiony i siwy. Wskazano go Prestimionowi, gdy tylko powrócił z Labiryntu — był to mag matki, Galbifond; za zadanie miał przewidywać, kiedy na winnice spadnie deszcz i kiedy należy rozpocząć zbiór winorośli.
Prestimion przypomniał sobie nagle, że przecież niegdyś już go widział. Ten człowiek pracował na polu, póki nie rzucił roboty i nie wywędrował do Stee czy Vilimong… w każdym razie do miasta. Tam pewnie nauczył się czarnoksięstwa, wszystko to bardzo dobrze, skoro taką karierę sobie wymarzył… tylko co w takim razie robił tu, w niewielkiej czytelni matki, dlaczego miał brać udział w jej prywatnym spotkaniu z synem?
Widząc wchodzącego Prestimiona, księżna Therissa powiedziała:
— Prestimionie, oto Galbifond. Opowiadałam ci o nim — jest naszym magiem i bardzo przydaje się w dzisiejszych czasach.
— Pamiętam go z przeszłości. Z czasów, kiedy zbierał winogrona.
Galbifond skłonił się poważnie.
— Książę dysponuje wspaniałą pamięcią — powiedział. — Rzeczywiście, niegdyś zbierałem winogrona.
— A teraz przesunąłeś się nieco wyżej w hierarchii świata. Cóż, gratuluję ci, przyjacielu, każdy człowiek winien szukać właściwego mu miejsca. — Prestimion zerknął na matkę. — Widzę, że pogrążyłaś się w tej całej magii nawet głębiej, niż przypuszczałem — stwierdził. — Te księgi tu… to zbiory zaklęć, prawda? Świętej pamięci Pontifex zbierał je także. Kiedy widziałem go na łożu śmierci, leżały wokół niego.
— Gdybyś tylko zadał sobie kłopot i je przeczytał, z pewnością uznałbyś, że to bardzo pouczająca lektura — powiedziała księżna Therissa. — Tę sprawę możemy przedyskutować później. Powiedz mi jedno, podjąłeś decyzję, że pojedziesz na Zamek, prawda?