— Owszem, matko.
— Nie sądzisz, że jest to związane z pewnym ryzykiem?
— Z pewnym ryzykiem związany jest także spacer ścieżką w pięknym ogrodzie pod drzewami sambon, których grona mogą spaść lada chwila, nie skłania nas to jednak do chodzenia po ogrodzie w hełmie. Svor sprzeciwia się wyjazdowi na Zamek, twierdząc, że może to być pułapka, i w tych sprawach często ma rację, ale wyjątkowo nie mam zamiaru kierować się jego mądrością. Pojadę na Zamek, matko. Mam wrażenie, że to decyzja prawidłowa politycznie — okazać Korsibarowi uprzejmość, nie dawać mu do zrozumienia, że go lekceważę. Zgadzasz się ze mną, matko? Czy ten twój czarodziej ma zamiar powiedzieć mi, że moje nadzieje są płonne?
— Sam zobaczysz, co będziesz w stanie zobaczyć, i zinterpretujesz, co widzisz — powiedziała księżna Therissa. Skinęła na maga, który postawił przed sobą zwykłą białą misę i wlał do niej jasny płyn, wodnisty, z lekkim różowym odcieniem. Położył dłonie na krawędzi misy, wypowiedział pięć krótkich słów w nie znanym Prestimionowi języku, potem imię Prestimiona według starych zapisów, przez co stało się niemal niezrozumiałe, po czym w jasny płyn wrzucił garść szarego pyłu. Jego powierzchnia natychmiast straciła przezroczystość, przypominała teraz bryłkę gładkiego szarego metalu.
— Proszę się temu przyjrzeć, ekscelencjo — zaproponował mag.
Prestimion spojrzał na gładką, nieprzeniknioną powierzchnię. Coś się pod nią działo. Coś zmieszało się i oczyściło, i nagle zobaczył wąską dolinę, w jej środku niewielkie jezioro, żołnierzy biegających w zamieszaniu wzdłuż jego brzegów, zmarłych i umierających zaścielających ziemię niczym rozwiane przez wiatr śmieci. Obraz był chaotyczny, Prestimion nie potrafił wprowadzić weń porządku, nie rozpoznawał szczegółów, nie wiedział, kto walczy z kim, nie wiedział też, gdzie toczy się walka. Była to jednak niewątpliwie scena rzezi, scena morderczego chaosu.
Nagle obraz pola bitwy zbladł i znikł, na gładkiej powierzchni płynu pojawił się inny: martwy, szary pejzaż, monotonny i ponury; pejzaż pustyni, widoczny w tle wzgórz sterczących osobno niczym spróchniałe zęby wbite w blade niebo. I to było wszystko: szary krajobraz, szare tło. Nie pojawiły się w nim postaci, nie pojawiły budowle, mag pokazał mu wyłącznie pustkę.
— Niezwykła sztuczka — przyznał Prestimion. — Jak to robisz, magu?
— Przyjrzyjcie się bliżej temu, co pokazuję, ekscelencjo. Jeśli chcecie.
Jeden z fragmentów obserwowanej wcześniej sceny został przybliżony i oczyszczony. Wzgórza na horyzoncie wydawały się teraz mniejsze i dalsze. Prestimion dostrzegł również, że pustynia widoczna była znacznie dokładniej, czerwonawa ziemia, głazy, którym erozja nadała kształt klina, niczym szkieletowate pozostałości resztek zrujnowanego miasta, jedno samotne drzewo o poskręcanych gałęziach. Prestimion rozpoznał drzewo szambra; szambry rosły przede wszystkim na pustyni Valmambra, gdzie deszcz nie padał niemal nigdy.
Skupił uwagę na szczegółach obrazu i dostrzegł samotnego człowieka idącego przez pustynię w kierunku drzewa, mężczyznę słaniającego się ze zmęczenia. Twarz pozostawała niewidoczna, lecz mężczyzna ten z całą pewnością był niewysoki, szeroki w ramionach, mocno zbudowany. Miał jasne, krótko przycięte włosy. Ubrany był w poszarpany kubrak i zniszczone skórzane spodnie. Niósł plecak, w ręku trzymał łuk.
— Zdaje się, że znam tego człowieka — powiedział Prestimion z uśmiechem.
— Bo i powinieneś, ekscelencjo — odparł Galbifond.
— Powiedz mi, co robię sam jeden na pustyni Valmambra? To niedobre miejsce dla samotnych wędrowców.
— Moim zdaniem wygląda to tak, jakbyś uciekał — wtrąciła księżna Therissa. — Pustynia znajduje się daleko na północy, po drugiej stronie Góry Zamkowej i nikt nie idzie tam z własnej woli. Tak, uciekasz, Prestimionie.
Na ich oczach niebo, widoczne w górnej części obrazu, poczerwieniało na kolor krwi, zapadła ciemność, a nad głową wędrowca pojawiły się złowrogie ptaki. Prestimion z obrazu klęknął przy kolczastym krzaku, jakby szykował się do spędzenia tu nocy. Nagle pojawiła się druga postać, niewiele więcej niż kropka na horyzoncie, zbyt mała, by ją rozpoznać, sądząc jednak po jej chudości oraz długich kończynach, mógł to być Sepiach Melayn. Podszedł bliżej i w tym momencie obraz ściemniał, Prestimion miał przed sobą wyłącznie misę niebieskoszarego płynu, przy krawędzi naczynia świecącego ciemną czerwienią dogasających węgielków. Czerwień zaraz znikła i pozostała już tylko szarość.
— Sprytna sztuczka — stwierdził książę. — Pytam cię raz jeszcze: jak tworzy się takie obrazy?
Galbifond uderzał palcami w krawędź naczynia.
— Ekscelencjo — powiedział — moim zdaniem obserwujemy cię maszerującego w kierunku Triggoin, bo to miasto dzieli od nas pustynia Valmambra. W Triggoin nauczyłem się sztuki korzystania z tego naczynia; i ty mógłbyś się jej nauczyć, gdybyś tam dotarł.
— Podczas pobytu w Triggoin mam podobno zyskać także informację, jak zdobyć skradzioną mi koronę. — Prestimion uśmiechnął się krzywo. — Mojemu przyjacielowi Svorowi przyśniło się, że odpowiedź na najważniejsze pytania uzyskam właśnie w Triggoin. Z jednej i drugiej wizji wynika więc, że powinienem się tam udać, prawda?
— Jako zrozpaczony uciekinier — dodała księżna Therissa. — Po jakiejś strasznej bitwie. Taka przyszłość czeka cię, jeśli udasz się teraz na Zamek. Przyszłość wędrowca próbującego pokonać pustynię.
— A jeśli nie pojadę na Zamek? Jaka wówczas czeka mnie przyszłość, Galbifondzie?
— Drogi książę, potrafię pokazać ci tylko tyle.
— Oczywiście. Nie mam wyboru, prawda? Muszę iść wytyczoną mi ścieżką.
— Prestimionie…
— Matko, przecież los mój przesądzony został proroctwem twego własnego maga. Zbliżają się niedobre czasy, lecz wygląda na to, że przeżyję jakoś wizytę na dworze Korsibara, ponieważ wędrowałem przez pustynię. Hej-ho! A więc wszystko ustalone. Jadę na Zamek, ponieważ teraz mogę być pewien, że nie spotka mnie tam nic złego. Jedno zmartwienie mniej. A potem… potem. … — Prestimion spojrzał na matkę i uśmiechnął się. — Cóż, na razie nie warto się przejmować dalszą przyszłością.
3
Prywatne apartamenty lady Thismet na Zamku znajdowały się blisko apartamentów jej brata w czasach, gdy był jeszcze księciem, po przeciwnej stronie Dworu Pinitora, patrząc od najstarszej części Zamku; z Balkonów Vildivara widać było w dole długi, wąski staw wybudowany w czasach Lorda Siminave’a. Właśnie tu, wśród luksusowych przedmiotów zgromadzonych w ciągu lat życia w zbytku, księżniczka czekała na powrót lady Melithyrrh. Przed godziną wysłała swą damę do towarzystwa z poleceniem przyprowadzenia Sanibaka-Thastimoona, a Melithyrrh jeszcze nie powróciła.
Pojawiła się w tej właśnie chwili, sama, a na jej jasnych policzkach płonęły jaskrawe rumieńce, niebieskie oczy miotały błyskawice gniewu.
— Pani, mag wkrótce przybędzie przed twe oblicze — powiedziała.
— Wkrótce? Wkrótce? Wzywałam go przed godziną, a on mówi „wkrótce”?
— Długo czekałam na niego w przedpokojach. Oznajmili mi, że ma teraz spotkanie i nie wolno mu przeszkadzać. Wysłałam informację, że przeszkadzać mu pragnie siostra Koronala, i znowu musiałam czekać. Wreszcie przyszła wiadomość, iż czarodziej ubolewa wielce, że przyczynił kłopotów lady Thismet, ma jednak konferencję z wielkimi magami królestwa, rzucane są pewne szczególne zaklęcia, których nie można przerwać w żadnym wypadku. Stawi się, gdy tylko to będzie możliwe. — Oczy lady Melithyrrh znów zabłysły oburzeniem, jej pierś falowała ciężko. — No więc — wyznała — wysłałam jeszcze jedną wiadomość. Ośmieliłam się stwierdzić, że lady Thismet nie jest przyzwyczajona do czekania i zwróci się do swego brata Koronala, jeśli tylko dojdzie do dalszej zwłoki.