W chwilę później pojawili się także Kaymuin Rettra z Amblemorn z oddziałem Skandarów i kilkoma ludźmi z tego miasta, Nemeron Dalk z Vilimong z pięćdziesięcioma żołnierzami, zaraz potem hrabia Ofmar z Ghrav wraz z pokaźną liczbą swych ludzi, grupa żołnierzy z Simbilfant. Trzej synowie Rufiela Kisimira, nadzorcy winnicy, przyprowadzili ludzi z Muldemar, którzy otoczyli Prestimiona, krzycząc głośno z radości. Hałas powodowany przy powitaniach i rozbijaniu obozu pod wielkimi yakumbami zwabiał innych, pojawiających się przez całą noc. Armia nie została całkowicie zniszczona. Fakt ten napełnił Prestimiona nową nadzieją. Niemal wszyscy jego żołnierze byli ranni, niektórzy ciężko, nawet jednak ranni zjawiali się przed nim i szczerze, z zapałem przysięgali, że będą walczyć za jego sprawę aż do końca.
O Septachu Melaynie i Svorze nikt jednak nic nie wiedział.
Nad ranem Prestimion zasnął. Świt na tej szerokości przychodził późno, Góra Zamkowa leżała wprost na wschód i słońce musiało wspiąć się nad trzydziestomilowe zbocze, nim jego promienie mogły paść na las. Wreszcie książę Muldemar poczuł ciepło na twarzy, a kiedy otworzył oczy, zobaczył haczykowaty nos i wilczy, szeroki uśmiech diuka Svora, a także Septacha Melayna, eleganckiego, jakby właśnie zmierzał na Zamek, na bankiet, w stroju nienagannie czystym i z porządnie uczesanymi jasnymi włosami. Czarodziej Vroon, Thalnap Zelifor, siedział mu wygodnie na lewym ramieniu.
Septach Melayn uśmiechnął się szeroko.
— Dobrze wypocząłeś, o niezrównany książę? — spytał.
— Nie tak dobrze jak ty. — Prestimion usiadł, czując, jak trzeszczą mu kości. Próbował oczyścić się z błota. — Ten hotel nie dorównuje luksusowej gospodzie, w której najwyraźniej spędziłeś noc.
— Gospoda była rzeczywiście luksusowa, cała w różowych marmurach i czarnym onyksie. Usługiwały nam piękne dziewczęta, na kolację zaś podano języki bilantoonów marynowane w smoczym mleku, których długo nie zapomnę. — Septach Melayn ukląkł przy księciu, pozwalając Vroonowi zeskoczyć z ramienia. — Czy zostałeś ranny w bitwie, Prestimionie? — spytał, tym razem poważnie.
— Zraniono mą dumę i lewe udo, które będzie pewnie boleć przez kilka dni. Co z tobą?
Melayn puścił do niego oczko.
— Kciuk mnie boli. Za mocno naciskałem nim ostrze, zabijając Alexida ze Strave. Poza tym wszystko w porządku.
— Alexid nie żyje?
— I wielu innych. Obie strony poniosły straty. Będzie więcej ofiar.
— A mnie nie pytasz o rany? — wtrącił Svor.
— Ach, czyżbyś ty też walczył dzielnie, przyjacielu?
— Pomyślałem, że spróbuję sprawdzić się jako żołnierz, wziąłem więc udział w bitwie. W najgorszym zamieszaniu zderzyłem się z diukiem Kanteverelem. Po prostu na siebie wpadliśmy.
— I odgryzłeś mu nos? — domyślił się Prestimion.
— Jesteś niesprawiedliwy. Wyciągnąłem broń — nigdy jeszcze nie groziłem nikomu bronią w gniewie — a on spojrzał na mnie i powiedział: „Svorze, czyżbyś zamierzał zabić mnie, człowieka, który dał ci słodką lady Heisse Vaneille? Bo ja zgubiłem gdzieś miecz i zdaję się na twą łaskę”. Nie potrafiłem znaleźć w sercu ani odrobiny nienawiści do tego człowieka, złapałem go więc za ramię, obróciłem i pchnąłem z całej siły, aż zataczając się pobiegł w kierunku swej armii. Czy bardzo cię zawiodłem, Prestimionie? Mogłem go zabić, ale zdaje się, że kiepski ze mnie zabójca.
Prestimion tylko potrząsnął głową.
— A jakie znaczenie miałaby śmierć Kanteverela? Taki z niego żołnierz jak i z ciebie. Tylko… w następnej bitwie pozostań na tyłach, Svorze. Będziesz się lepiej czuł. My, jak sądzę, też. — Spojrzał na Thalnapa Zelifora. — A ty, mój towarzyszu niewoli? Czy twój miecz unurzał się we krwi?
— Mógłbym używać nawet pięciu naraz — Vroon pomachał swymi licznymi mackami — ale byłyby wielkości igieł i co najwyżej kłułbym wrogów po łydkach. Nie, nie rozlałem wczoraj krwi, Prestimionie. W twoim imieniu rzucałem tylko czary, mające zagwarantować ci sukces. Gdyby nie ja, przegrana byłaby znacznie dotkliwsza.
— Dotkliwsza? — Prestimion roześmiał się cicho. — W takim razie masz me podziękowanie.
— Podziękuj mi także za to: rzuciłem błogosławione pałeczki, by dowiedzieć się o losy kolejnej bitwy. Wbrew wszelkiemu spodziewaniu odniesiesz wielkie zwycięstwo.
— Słuchajcie go wszyscy! — krzyknął Sepiach Melayn.
— Przyjaciele, chętnie i z całego serca uwierzyłbym w magię, gdybym od mych czarodziejów słyszał tylko podobne proroctwa — wyznał Prestimion.
Ciepły jasny poranek oraz powrót przyjaciół wlały otuchę w serce księcia, tak że powoli zaczął się godzić z przegraną w bitwie pod Arkilon. Niedobitki żołnierzy przybywały przez cały dzień, tworząc wreszcie coś w rodzaju armii, choć było to wojsko zmęczone, mocno poturbowane i bardzo zabłocone.
Prestimion zdawał sobie sprawę, że powinni jak najszybciej wyjść z lasu. Byłoby lekkomyślnością liczyć na to, że Navigorn da im beztrosko obozować przez dłuższy czas. Dokąd jednak mają się udać? Nie dysponowali mapami, nie znali dobrze wielkich pustkowi rozciągających się na zachód od Arkilon, choć oczywiście wiedzieli, że za lasem znajduje się wielka Fontanna Gulikapa, którą znali wszyscy.
Pożytecznych informacji potrafił udzielić Nemeron Dalk z Vilimong, człowiek starszy, który kilkakrotnie podróżował w tych stronach. Znał nazwy rzek i wzgórz, orientował się mniej więcej w ich położeniu względem siebie. Elimotis Gan, wywodzący się z Simbilfant, także wiedział co nieco o okolicy. Thalnap Zelifor zaś pochwalił się umiejętnością rzucania zaklęć umożliwiających wybór właściwych dróg i ścieżek. Późnym rankiem ta trójka oraz Prestimion, Septach Melayn i Svor zebrała się, by ustalić trasę marszu.
Vroon zapalił kilka kostek wyglądających jak cukier, choć on utrzymywał, że jest to magiczne kadzidło. Machał mackami, wpatrywał się w dal, mruczał coś do siebie. Po pewnym czasie zaczął im opisywać okolicę, którą, jak twierdził, widział w wizji. Elimotis Gan i Nemeron Dalk dodawali szczegóły i prostowali błędy, a Septach Melayn, na podstawie ich słów, rysował mapę czubkiem rapiera na kawałku nagiej ziemi, korygując pomyłki czubkiem buta.
— To wzgórza czy góry?… Jak się nazywają? — spytał Prestimion, wskazując narysowaną przez Melayna długą linię biegnącą niemal prosto z północy na południe.
— Trikkala — odparł Elimotis Gan. — Powiedziałbym, że to raczej góry niż wzgórza. Tak, zdecydowanie góry.
— Czy łatwo nam będzie je przekroczyć, jeśli ruszymy stąd wprost na zachód?
Elimotis Gan, niewysoki muskularny mężczyzna sprawiający wrażenie niesłychanie żywotnego, wymienił spojrzenia z potężnie zbudowanym Nemeronem Dalkiem. Prestimion miał wrażenie, że były to spojrzenia bardzo sceptyczne.
— Droga Sisivondal prowadzi tędy — powiedział Nemeron Dalk, wskazując dolny koniec linii, oznaczający południowy kraniec górskiego pasma. — Tu, na północy, mamy drogę Sintalmond. Pośrodku, gdzie chcesz przekroczyć góry, są one najwyższe i najbardziej strome. Znana jest tylko jedna przełęcz nazywana Ekesta, co w dialekcie regionu oznacza „Przeklęta”.
— Śliczna nazwa — ucieszył się Sepiach Melayn.
— Ale sama droga nie jest śliczna. To właściwie górska ścieżka, podobno bardzo stroma. Nie sposób zdobyć tam żywności, nocą zaś wędrowców atakują stada głodnych vorzaków.
— Za to jest prosta — zauważył Prestimion. — Naszym punktem docelowym jest ta szeroka rzeka po drugiej stronie gór. To Jhelum, prawda?