Выбрать главу

Mocna i zaczarowana była laska, którą wyrzeźbił Ogion. Nie złamała się i, lekka jak sucha kłoda, utrzymywała się na powierzchni fal. Ściskając ją wciąż, Ged został porwany wstecz przez cofające się od przybrzeżnych skał fale, aż znalazł się w głębokiej wodzie, ocalony aż do następnego przyboju przed pogruchotaniem się o skały. Oślepiony morską solą, dławiąc się, usiłował trzymać głowę nad powierzchnią i przemóc ogromną silę morza, która go ciągnęła. Trochę w bok od skał była piaszczysta plaża; dostrzegł ją przelotnie parę razy, gdy starał się płynąć przed wezbraniem następnego przyboju. Wspomagany przez moc zawartą w próbował ze wszystkich sił przebić się przez fale w tej plaży. Nie mógł się do niej zbliżyć. Przypływające i cofające się bałwany miotały nim jak łachmanem tam i z powrotem, a ciepło jego ciała szybko odpłynęło w chłód morskiej głębiny, co osłabiało go tak, że wkrótce nie był już w stanie poruszać ramionami. Stracił z oczu zarówno skały, jak i plażę i nie miał pojęcia, w którą stronę się zwraca. Był tylko zamęt wód wokół niego, pod nim, nad nim, oślepiający, dławiący, zatapiający.

Fala wzbierająca pod postrzępioną mgłą porwała go, przeturlała parę razy i wyrzuciła na piasek jak bezwładny kawał drewna.

Leżał na piasku. Wciąż jeszcze ściskał obiema dłońmi cisową laskę. Pomniejsze fale podsuwały się ku niemu, próbując na nowo ściągnąć go z piasku swym powrotnym prądem; mgła rozrywała się nad nim i zwierała, a później zaczął go siec deszcz zmieszany ze śniegiem.

Po upływie długiego czasu Ged poruszył się. Podniósł się na czworaki i zaczął powoli pełznąć w górę plaży, aby oddalić się od krawędzi wody. Była teraz czarna noc, ale Ged szepnął lasce zaklęcie i przylgnął do niej mały błędny ognik. Prowadzony jego światłem, Ged z mozołem, krok po kroku, wlókł się pod górę w kierunku wydm. Był tak potłuczony, rozbity i zmarznięty, że to czołganie się przez mokry piasek w ciemności pełnej świstu i łoskotu morza było najtrudniejszą rzeczą, jakiej w życiu musiał dokonać. Raz czy dwa zdawało mu się, że potężny szum morza i wiatru ścichł całkiem, że mokry piasek staje się sypki pod jego dłońmi, i poczuł nieruchome spojrzenie nieznanych gwiazd na swoich plecach; nie podniósł jednak głowy i pełzł dalej, a po chwili posłyszał swój własny, chwytający powietrze od-, dech i poczuł dokuczliwy wiatr siekący deszczem w jego twarz.

Ruch przywrócił wreszcie ciału Geda trochę ciepła i gdy już wpełzł między wydmy, gdzie porywy deszczowego wiatru docierały z mniejszą siłą, zdołał stanąć na nogi. Zaklęciem wywołał z laski silniejsze światło, gdyż wokół panowała całkowita czerń, a potem, wsparty na lasce, szedł dalej, potykając się i. przystając, jakieś pół mili w głąb lądu. Wtedy na wzniesieniu wydmy( usłyszał morze, znów głośniejsze, nie za sobą, lecz przed sobą: wydmy znów opadały ku innemu brzegowi. Nie na wyspie się znajdował, lecz na zwykłej rafie, na garstce piasku pośrodku oceanu.

Był zbyt wyczerpany, aby rozpaczać ale wydał z siebie jakby szloch i oszołomiony, wsparty na lasce, stał w miejscu przez długi czas. Potem, zacisnąwszy zęby, obrócił się w lewo, tak aby mieć przynajmniej wiatr z tyłu, i powłócząc nogami zaczął schodzić z wysokiej wydmy, wypatrując w oblodzonej, uginającej się trawie morskiej jakiegoś zagłębienia, gdzie mógłby znaleźć choć trochę osłony. Gdy podniósł laskę, aby widzieć, co ma przed sobą, dostrzegł nikły odblask u najdalszego skraju kręgu błękitnego światła: była to ściana ze zmoczonego deszczem drewna.

Ściana należała do chaty czy szopy, małej i chwiejącej się, jakby zbudowało ją dziecko. Ged zastukał laską do niskich drzwi. Nikt nie otworzył. Ged rozwarł ją pchnięciem i wszedł; aby wejść, musiał się niemal zgiąć wpół. We wnętrzu chaty nie mógł się wyprostować. Na palenisku czerwieniły się węgle i w ich przyćmionym blasku Ged ujrzał mężczyznę o białych długich włosach, który kulił się w przerażeniu pod przeciwległą ścianą, oraz jeszcze kogoś — nie mógł odróżnić, czy to mężczyzna, czy kobieta — wyzierającego z leżącej na podłodze sterty gałganów czy skór.

— Nie zrobię wam nic złego — wyszeptał Ged.

Nie odezwali się. Spoglądał to na jedno, to na drugie. Ich oczy były ślepe z przerażenia. Gdy Ged położył laską na ziemi, tamten pod kupą szmat schował się pod nią ze skomleniem. Ged zdjął płaszcz, ciężki od wody i lodu, rozebrał się do naga i skulił nad paleniskiem.

— Dajcie mi coś, w co mógłbym się owinąć — powiedział.

Miał chrypkę i ledwie mógł mówić z powodu szczękania zębami i uporczywych dreszczy, które nim trzęsły. Jeśli go nawet słyszeli, żadne z dwojga starych nie odpowiedziało. Ged wyciągnął rękę i wziął jakiś łachman ze służącej za posłanie sterty — przed laty była to zapewne koźla skóra, a teraz — gałgan cały w strzępach i czarnych, tłustych plamach. Ten pod stertą szmat jęknął ze strachu, ale Ged nie zważał na to. Wytarł się do sucha, a potem wyszeptał:

— Czy macie drewno? Dorzuć trochę do ognia, starcze.

Przyszedłem do was w potrzebie, nie chcę wam zrobić nic złego.

Starzec nie poruszył się, wpatrzony weń w trwożnym osłupieniu.

— Rozumiesz mnie? Nie mówisz po hardycku? — Ged przerwał na chwilę, po czym spytał: — Kargad?

Na to słowo starzec znienacka skinął głową, raz tylko, jak smutna stara kukiełka poruszana sznurkami. Lecz ponieważ było to jedyne znane Gedowi słowo kargijskie, na tym skończyła się ich rozmowa. Ged znalazł pod ścianą ułożone w stos drwa, sam dorzucił do ognia, a potem gestami poprosił o wodę, gdyż przedtem mdliło go od połkniętej wody morskiej, a teraz usychał z pragnienia. Kuląc się ze strachu, starzec wskazał na wielką skorupę zawierającą wodę i pchnął w stronę ognia drugą skorupę, w której były paski wędzonej ryby. Siedząc ze skrzyżowanymi nogami tuż przy ogniu, Ged napił się i zjadł trochę, a gdy siły i przytomność zaczęły weń pomału wracać, zadał sobie pytanie, gdzie się znajduje. Nawet z pomocą wiatru magicznego nie mógł był dopłynąć aż do Wysp Kargadzkich. Ta wysepka musiała leżeć na Rubieżach, na wschód od Gontu, ale wciąż jeszcze na zachód od wyspy Karego-At. Wydawało się dziwne, że ludzie żyją na tak małym i opuszczonym skrawku lądu, na zwykłej ławicy piasku; być może byli rozbitkami; ale Ged był zbyt znużony, aby w tej chwili łamać sobie nad nimi głowę.

W dalszym ciągu trzymał przy ognisku swój płaszcz. Srebrzyste futro z pellawi schło szybko i gdy tylko wełniany wierzch stał się ciepły, choć jeszcze nie suchy, Ged owinął się w płaszcz i wyciągnął przy palenisku.