Выбрать главу

— Podtrzymuj wiatr magiczny z zachodu, Estarriol — a potem zasnął.

Słońce nie wzeszło i wkrótce deszcz idący z północnego wschodu zaczął siec o dziób łodzi. Nie był to sztorm, tylko przeciągłe, zimne wiatry i deszcze zimy. Niebawem wszystko w otwartej łodzi było przemoczone, mimo kupionego niedawno przykrycia z żaglowego płótna; Vetch czuł się, jakby sam też był przemoknięty do szpiku kości; śpiący Ged miał dreszcze. Litując się nad przyjacielem, a zapewne i nad sobą, Vetch spróbował zmienić nieco kierunek tego gwałtownego i nieustannego wiatru, który przyniósł im deszcz. Lecz choć zgodnie z wolą Geda mógł utrzymywać silny i stały wiatr magiczny, jednak jego zaklinanie pogody tutaj, tak daleko od lądu, miało niewielką moc i wiatr Morza Otwartego nie słuchał głosu Vetcha.

A przy tym ogarnęła Vetcha niejaka obawa, gdy zaczął się zastanawiać, jak wiele mocy czarnoksięskiej pozostanie jemu i Gedowi, jeśli będą tak płynąć i płynąć, oddalając się od lądów, na których sądzono żyć ludziom.

Ged czuwał znowu tej nocy i przez cały czas trzymał łódź na wschodnim kursie. Gdy nastał dzień, wiatr naturalny osłabł nieco i od czasu do czasu świeciło kapryśne słońce; wielkie bałwany wznosiły się jednak tak wysoko, że „Bystre Oko” musiało odchylać się i wspinać na nie jak na wzgórza, zawisać na wierzchołku i pogrążać się nagle, a potem znów wspinać na następną falę i znów na następną, bez końca.

Wieczorem tego dnia Yetch przerwał długie milczenie.

— Przyjacielu — powiedział — mówiłeś jakiś czas temu, jakoby było pewne, że wreszcie przybijemy do jakiegoś lądu. Nie chce podawać twojego przeczucia w wątpliwość, ale mogła to być pułapka, podstęp uczyniony przez tego, kogo ścigasz, aby zwabić cię w głąb oceanu dalej, niż może dopłynąć człowiek. Nasza moc bowiem może odmienić się i osłabnąć na obcych morzach. Cień zaś nie nuży się, nie cierpi głodu, nie może utonąć.

Siedzieli obok siebie na poprzecznej ławce w łodzi, a mimo to Ged spojrzał teraz na niego jakby z dalekiej odległości, poprzez szeroką przepaść. Jego oczy były udręczone i zwlekał z odpowiedzią.

Nareszcie powiedział:

— Estarriol, zbliżamy się.

Słysząc jego słowa przyjaciel poznał, że są. prawdziwe. Poczuł lęk. Położył jednak dłoń na ramieniu Geda i rzekł tylko:

— A więc cóż, dobrze; to dobrze.

Tej nocy Ged znowu czuwał, nie mógł zasnąć w ciemności. Nie spał też, gdy nastał trzeci dzień. Mknęli wciąż po morzu z tą bezustanną, lekką, straszliwą chyżością i Vetch zdumiewał się mocą Geda, która była w stanie całymi godzinami utrzymywać tak silny wiatr magiczny: utrzymywać go tutaj, na Morzu Otwartym, gdzie Yetch czuł, że jego własna moc całkiem zagubiła się i osłabła. Płynęli, wciąż płynęli, aż zdawało się Yetchowi, że to, co mówił Ged, stanie się prawdą, że płyną istotnie poza źródła morza i za bramy światła dziennego na wschodzie. Ged tkwił na przedzie łodzi, patrząc jak zawsze przed siebie. Teraz jednak nie wpatrywał się w ocean, w każdym razie nie w ocean, który widział Yetch, w bezmiar falującej wody sięgający aż do obrzeża nieba. W oczach Geda była ciemna wizja, która nakładała się i zasłaniała szare morze i szare niebo: ciemność ta stawała się coraz większa, a zasłona gęstniała. Nic z tego nie było widoczne dla Yetcha, chyba że patrzył w twarz przyjaciela; wtedy i on widział przez chwilę ciemność. Płynęli, wciąż płynęli. I było tak, jak gdyby — choć ten sam wiatr popychał ich obu w tej samej łodzi — Yetch płynął na wschód przez zwykłe morze, Ged zaś tymczasem dążył samotnie w sferę, gdzie nie ma wschodu ani zachodu, nie ma wschodzącego i zachodzącego słońca ani gwiazd.

Nagle Ged na dziobie powstał i przemówił głośno. Magiczny wiatr ustał. „Bystre Oko” przestało posuwać się naprzód; wznosiło się i opadało na ogromnych falach jak drewniany wiór. Choć wiatr naturalny wiał wciąż tak samb mocno, dmąc teraz prosto z północy, brunatny żagiel zwisł luźno, bez najlżejszego poruszenia. Łódź zawisła na falach, kołysana ich wielkim, powolnym kołysaniem, ale nie płynąc w żadnym kierunku.

Ged rozkazał: — Zwiń żagiel — i Yetch uczynił to pośpiesznie, podczas gdy jego przyjaciel odwiązał wiosła, umieścił je w dulkach i z pochylonymi plecami zabrał się do wiosłowania.

Widząc tylko fale, wznoszące się i opadające aż do linii widnokręgu, Yetch nie mógł pojąć, dlaczego posługują się teraz wiosłami; poczekał jednak i niebawem uświadomił sobie, że wiatr naturalny słabnie, a bałwany maleją. Wspinający się i pogrążający ruch łodzi coraz bardziej malał, aż wreszcie zdawało się, że łódź, pchana mocnymi uderzeniami wioseł Geda, płynie naprzód po wodzie nieomal nieruchomej, jak w otoczonej lądem zatoce. I choć Yetch nie mógł widzieć tego, co widział Ged, kiedy pomiędzy uderzeniami wioseł oglądał się co jakiś czas przez ramię na coś, co leżało na szlaku łodzi — choć Vetch nie mógł widzieć ciemnych zboczy pod nieruchomymi gwiazdami, jednak zaczynał dostrzegać swym okiem czarnoksiężnika ciemność, która wzbierała we wklęsłościach fal naokoło łodzi, i widział, jak bałwany zniżają się i tracą rozpęd, dławione przez piasek.

Jeśli było to wyczarowane złudzenie, siła jego działania była niewiarygodna: sprawić, aby Morze Otwarte wydawało się lądem! Usiłując zdobyć się na rozsądek i odwagę, Yetch wypowiedział Zaklęcie Ujawniające, pomiędzy jednym a drugim wolno sylabizowanym słowem oczekując jakiejś zmiany albo drgnięcia tego złudzenia, które tak przedziwnie wysuszyło i spłyciło otchłań oceanu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Być może zaklęcie, choć powinno oddziaływać tylko na widzenie Vetcha, a nie na magię działającą wokół nich, nie miało tu żadnej mocy. Albo może wcale nie było złudzenia i dotarli rzeczywiście do krańca świata.

Ged, niewzruszony, wiosłował coraz wolniej, oglądając się przez ramię, wynajdując drogę wśród kanałów czy też raf i mielizn, które jedynie on mógł dostrzec. Łódź wzdrygnęła się, szurając stępką o dno. Pod tą stępką leżały niezmierzone głębie oceanu — a jednak osiedli na stałym lądzie. Ged podciągnął wiosła, które zastukotały w dulkach: hałas ten był straszliwy, nie słyszało się bowiem żadnego innego” dźwięku. Wszystkie odgłosy wody, wiatru, drewna, żagla znikły, zginęły w olbrzymiej, przepaścistej ciszy, która mogła pozostać na zawsze nie zakłócona. Łódź spoczywała bez ruchu. Nie dobiegało najmniejsze tchnienie wiatru. Morze przeobraziło się w piasek, ciemny i nietknięty. Nic nawet nie drgnęło w ciemnym niebie ani na suchym nierzeczywistym lądzie, który rozciągał się w gęstniejącą ciemność wokół lodzi tak daleko, jak sięgał wzrok.

Ged podniósł się, wziął laskę i lekko przekroczył burtę łodzi. Vetch sadził, że ujrzy, jak Ged pada i tonie w morzu, w morzu, które z pewnością było tam, za tą suchą, ciemna zasłoną zakrywającą wodę, niebo i światło. Lecz morza już nie było. Ged odszedł od łodzi. Ciemny piasek ukazywał ślady stóp, tam gdzie Ged przeszedł, i skrzypiał lekko pod jego krokami.

Laska Geda zaczęła lśnić, nie błędnym światłem, lecz czystym białym żarem, który wkrótce stał się tak jasny, że zaczerwienił jego palce w miejscach, gdzie ściskały jarzące ’ się drewno.

Ged kroczył naprzód, oddalając się od łodzi, ale nie idąc w żadnym kierunku. Tu nie było kierunków, nie było północy, południa, wschodu czy zachodu — tylko zbliżanie się i oddalanie.

Zapatrzonemu Yetchowi światło, które niósł Ged, wydawało się podobne do wielkiej, powolnej gwiazdy sunącej przez ciemność. A ciemność wokół niej gęstniała, czerniała, ściągała się. Widział to także Ged, patrzący wciąż przed siebie poprzez krąg światła. A po chwili na ledwie widocznym, najodleglejszym skraju tego kręgu dostrzegł cień, który zbliżał się ku niemu po piasku.