Выбрать главу

– Trochę późno, by się wyprawiać akurat tutaj – odezwał się wreszcie Will. – Jak rozumiem, łupiliście wybrzeża Gallii oraz Iberionu? – Łatwo się było tego domyślić. Nie słyszano ostatnio o żadnych napaściach na południowe wybrzeże Araluenu. Zwiadowca, spoglądając na stojącą przed nim grupę, wiedział, dlaczego się tutaj znaleźli.

– Przeprawa przez Morze Białych Sztormów o tej porze roku sprawia sporo kłopotów – stwierdził, zachowując swobodny, przyjazny ton. – Niedługo zaczną się jesienne wichury. Przezimujecie na Skorghijl, jak przypuszczam?

Dostrzegł poruszenie wśród Skandian. Zaskoczył ich. Wódz łypnął okiem, żeby uciszyć ludzi.

– Skorghijl? A co ty wiesz o Skorghijl?

– Wiem, że to czarna skała, setki kilometrów od wszelkiego lądu. Jest tam mokro i zimno, brak jakichkolwiek wygód, nie ma też żadnej roślinności, chociażby jednego źdźbła trawy – odparł Will. – Ale i tak lepsze to niż przeprawa przez Morze Białych Sztormów przy złej pogodzie. – Zrobił przerwę dla większego efektu, po czym dodał, jakby od niechcenia: – W każdym razie przynajmniej tak to wyglądało, kiedy ja tam podróżowałem na „Wilczym wichrze".

No, zrobiłem na nich wrażenie, pomyślał Will. Okręt, nazwany „Wilczym wichrem", należał do Eraka, zanim wybrano go oberjarlem Skandian. Tylko nieliczni mieszkańcy Araluenu o tym wiedzieli. Bowiem skandyjskie okręty nie wypisywały swych nazw na burtach. Zwiadowca odnotował, że w grupie trwa narada. Dobiegły go przyciszone głosy. Zauważył niepewność wodza. Skandianin pojął, że Will tylko w jeden sposób mógł poznać nazwę statku Eraka – od samego Eraka.

Rzeczywiście, ta właśnie myśl zaświtała w głowie Gundara. Jednak wciąż nie dostrzegał oczywistego związku między faktami. Dostrzegł go za to Ulf. Chwycił wodza za ramię.

– To on! – stwierdził z naciskiem. – Ten, co pomógł pokonać jeźdźców ze Wschodu!

Gundar przyjrzał się postaci na koniku. Słyszał już wcześniej o młodym uczniu zwiadowcy, który pięć lat wcześniej walczył ramię w ramię ze Skandianami. Ale nigdy go nie widział. Gundar w trakcie krótkiej, ale krwawej wojny z Temudżeinami przebywał w głębi kraju. Inaczej sprawa miała się z Ulfem. On bowiem zajmował miejsce w murze tarcz podczas ostatecznego starcia. Teraz, kiedy Will odrzucił do tyłu kaptur swojej peleryny i odsłonił strzechę zmierzwionych włosów, Ulf rozpoznał zwiadowcę.

– On, Gundarze, on! – powiedział do kapitana. Następne zdanie rzucił już z posępnym śmiechem: – Zdążyłeś przystanąć w samą porę. Obserwowałem go, kiedy trwała bitwa. Potrzebował ledwie pięciu sekund, by opróżnić pięć temudżeińskich siodeł.

Ulf wiedział, że to jeszcze nie wszystko. Jeżeli na ich drodze wyrósł ów legendarny uczeń, to znaczy, iż spotkali kogoś, kto zaliczał się do grona bliskich przyjaciół oberjarla. Zatem wypad na jego terytorium mógł okazać się najbardziej niefortunnym krokiem w karierze skirla wilczego okrętu. Erak słynął z lojalności wobec przyjaciół oraz z tego, że łatwo wpadał w furię, gdy ktoś im uchybił.

Gundar, obdarzony nie najbystrzejszym umysłem, doszedł do takiego samego wniosku kilka sekund później niż jego zastępca. Zawahał się. Nie wiedział, co teraz. Fakt, iż on i jego ludzie najechali Seacliff, wynikł z palącej potrzeby. Potrzebne im były zapasy, żeby przetrwać długie, mroźne zimowe miesiące na Skorghijl. Pozbawiona roślinności wyspa zapewniała bezpieczną przystań dla wilczych okrętów, lecz nie pożywienie, zaś pod względem zdobywania zapasów wyprawa „Wilczej chmury" okazała się całkowicie nieudana. Gdyby pożeglowali na Skorghijl z tym, co mieli, niewykluczone, że pomarliby z głodu. A w najlepszym razie bardzo by im burczało w brzuchach. Gundar oraz jego ludzie musieli zdobyć jakieś łupy. Potrzebowali mięsa oraz mąki i ziarna, musieli się czymś żywić przez zimę. Potrzebowali też wina. Na samą myśl o winie Gundar nieświadomie oblizał wyschnięte wargi. Przyjaciele czy nieprzyjaciele, pomyślał, oberjarlowi nie wolno winić współrodaka, że dba o interes własnej załogi.

– Odjedź stąd, zwiadowco – zawołał, podjąwszy decyzję. – Wolałbym nie podnosić broni przeciwko przyjacielowi Skandii. Dam ci więc ostatnią szansę.

Mówiąc to, znów dźwignął na ramię potężny topór bojowy. Lecz uśmiech, jaki ujrzał na twarzy młodzieńca, zbił go nieco z tropu.

– Wielce uprzejmie sobie poczynasz – bąknął przyjaźnie Will. – Jeżeli ja „odjadę stąd", co ty uczynisz?

Gundar wskazał w kierunku zamku oraz wioski, które – jak wiedział – leżały kawałek drogi stąd, za drzewami.

– Po to przybyliśmy – oznajmił. – Zabierzemy, co chcemy. Później odpływamy.

– Nie zdziałasz wiele, mając ledwie dziesięciu ludzi – stwierdził Will rzeczowym tonem. Gundar parsknął ze złością.

– Dziesięciu? Mam za sobą dwudziestu siedmiu dzielnych wojowników! – Rozległ się gniewny pomruk aprobaty ze strony załogi… choć, jak Gundar zauważył, Ulf nie przyłączył się do reszty.

Kiedy tym razem zwiadowca się odezwał, w jego głosie nie było już śladu po przyjaznym i rzeczowym tonie. Zamiast tego przemawiał twardo, chłodno.

– Jeszcze nie dotarłeś do zamku – stwierdził Will.

– Wciąż mam w kołczanie dwadzieścia trzy strzały, a kolejny tuzin w jukach przy siodle. Ty zaś masz do przejścia jeszcze kilka kilometrów. Chociaż kiepski ze mnie łucznik, powinienem ustrzelić ponad połowę twoich ludzi. Wtedy staniesz twarzą w twarz z całym garnizonem, mając ze sobą ledwie dziesięciu.

Spojrzenie Gundara odruchowo pomknęło ku linii drzew. Uzmysłowił sobie, że zwiadowca nie kłamie. Will mógł zniknąć w lesie i trzymać ich pod nieustającym ostrzałem, gdy będą usiłowali dostać się do zamku.

– Spróbuj pościgu, jeśli pragniesz ułatwić mi zadanie – dodał Will.

Gundar siarczyście zaklął pod nosem. Zwiadowca, dosiadający konia, wyćwiczony w gubieniu przeciwnika wśród drzew, potrafiłby z łatwością umykać, przy okazji roznosząc w pył niewielki oddział Skandian. Skirl wilczego okrętu czuł, jak kipi w nim wściekłość. Został schwytany w pułapkę i nie było z niej dobrego wyjścia. Jeżeli nie złupi wioski, on oraz jego ludzie pomrą z głodu. Z drugiej zaś strony, gdyby się odważył na atak, wystawiłby wielu swych ludzi na pewną śmierć.

Will przyglądał mu się uważnie. Wyczekiwał stosownego momentu, czyli tuż przed tym, jak wściekłość weźmie górę, popychając Gundara do rozpaczliwych działań.

– Ale może uda nam się jakoś dogadać – zaproponował zwiadowca.

Rozdział 7

Nadchodzą!

Okrzyk wartownika, stojącego na najwyższej wieży Zamku Seacliff, odbił się echem po całej okolicy. Baron Ergell spojrzał w górę, mrużąc oczy od słońca, po czym podążył wzrokiem tam, gdzie wskazywała ręka mężczyzny.

Grupa skandyjskich wojowników wylewała się spośród drzew na otwartą przestrzeń przed zamkiem. Postać na koniu jechała obok człowieka, który ich prowadził. Czarno-biały pies biegł przy nich na czele grupy.

– Rozmówił się z nimi, powiadasz? – zapytał Ergell, a Norris pokiwał głową, stając na blankach obok swojego pana. Kiedy zostawił Willa na ścieżce, nie odjechał dalej niż za pierwszy zakręt. Ukryty, gotów pospieszyć z pomocą, gdyby zaszła potrzeba, śledził, jak zwiadowca negocjuje ze Skandianami.

– W rzeczy samej. Po prostu zastąpił rabusiom drogę i gadał z nimi. Wystrzelił tylko jedną strzałę jako ostrzeżenie, sam widziałem. No, właściwie tego akurat nie widziałem – dodał, poprawiając się. – To jakoś tak jakby… się stało. Oni są niesamowici, ci zwiadowcy.

– I wspominał coś o uczcie?

Tym razem Norris wzruszył ramionami. Przekazał już stosowne polecenie Willa kuchmistrzowi Rollo, choć sam nie posiadał się ze zdumienia.