Выбрать главу

– Wspominał o uczcie, wasza dostojność. Zupełnie nie potrafię zrozumieć, o co mu szło.

Rozmawiali. W trakcie rozmowy Ergell liczył, ilu Skandian wchodzi w skład zbliżającego się do zamku oddziału. Stwierdził, iż przybyło ich prawie trzydziestu. Oddziały zbrojne lenna Seacliff nie byłyby w stanie sprostać takiemu zastępowi w walce. Trzeba pogodzić się z faktem, że wioska zostanie splądrowana do gołej ziemi, następnie zaś spalona. Sami wieśniacy są w miarę bezpieczni, albowiem przebywają w obrębie zamkowych murów. Żywy inwentarz rozgoniono, tak jak polecił Will. Jednak jego ludzie, jego poddani, stracą domy, stracą dobytek, a baron wiedział, że zawinił on sam.

Skandianie zatrzymali się o jakieś dwieście metrów od zamku. Baron obserwował, jak zwiadowca pochyla się w siodle, żeby pomówić z wodzem, potężnie zbudowanym mężczyzną w rogatym hełmie, który maszerował obok, dźwigając topór bojowy o podwójnym ostrzu. Wydawało się, że nastąpiło między nimi jakieś porozumienie, bo Will zwrócił konia w stronę zamku, pozwalając mu przejść do wyciągniętego galopu. Pies, dotąd stojący spokojnie, także w mgnieniu oka przyspieszył. Zajął ulubione miejsce przed końskim pyskiem i śmigał, jak to potrafi tylko owczarek.

– Może powinniśmy zejść na dół i sprawdzić, w czym rzecz – stwierdził baron, po czym wraz z Mistrzem Szkoły Rycerskiej udali się w stronę schodów prowadzących w dół, na dziedziniec.

Zdążyli zejść na najniższy poziom, nim odźwierni wpuścili Willa przez małą furtkę osadzoną w głównej bramie. Will pozdrowił barona, a także pana Norrisa, gdy ci się zbliżyli.

– Zawarliśmy porozumienie ze Skandianami, wasza dostojność – poinformował. Ergell uświadomił sobie, że zwiadowca specjalnie wzmocnił głos, podkreślając równocześnie formę „my". Chciał, by świadkowie uznali, że działał zgodnie z poleceniami barona. Ergell zdawał sobie sprawę ze szlachetności młodzieńca. Łatwo byłoby mu podważyć autorytet barona przed poddanymi. A jednak postanowił wykazać się taktem.

– Rozumiem – odparł szorstko. Nikomu nic dobrego nie przyszłoby z faktu, że jego ludzie dowiedzieliby się, iż nie miał najbledszego pojęcia, o czym mówi Will. Młody zwiadowca podszedł bliżej. Zniżył głos. Tylko Ergell i Norris mogli go teraz słyszeć.

– Potrzebują zapasów na zimę – wyjaśnił cicho. – Dlatego tu przybyli. Obiecałem, że pozwolimy im wziąć pięć wołów oraz dziesięć owiec, no i rozsądną ilość ziarna na mąkę.

– Pięć wołów! – zaczął oburzony Ergell, ale jedno chłodne spojrzenie Willa osadziło go w pół słowa.

– I tak je zabiorą – stwierdził zwiadowca – na dodatek zniszczą wioskę. To dość niewygórowany rachunek do zapłacenia, wasza dostojność.

Stanowczy wzrok utkwił w baronie. Zwiadowca ani razu nie posłużył się argumentem, że Ergell znalazł się w fatalnej sytuacji z powodu własnego niedbalstwa. Własnego i Norrisa. Biorąc wszystkie okoliczności pod uwagę, cena okazywała się istotnie niewygórowana. Baron spostrzegł, jak Norris kiwa głową, zgadzając się z Willem.

– Woły niech pochodzą z mojego stada, wasza dostojność – zaproponował. Ergell wiedział, że deklaracja Mistrza Szkoły Rycerskiej oznacza, iż bierze on na siebie część odpowiedzialności za zaistniałą sytuację.

– Oczywiście – przytaknął. – A owce z mojego. Rozkazy, Norris.

Will westchnął z ulgą. Miał nadzieję, że obaj mężczyźni zrozumieją, iż wybrali najlepsze rozwiązanie. Oczywiście, Will mógł spełnić swoją groźbę, potrafiłby znacząco osłabić siły napastników, lecz nie miał ochoty strzelać do ludzi, znajdujących się w pułapce. Poza tym wiedział, że nawet dziesięciu Skandian może spowodować nie lada zniszczenia i zadać liczne rany. Zresztą, mówiąc szczerze, skoro Ergell i Norris ponosili winę za zaistniałą sytuację, zasłużyli, by ponieść także konsekwencje.

– Tymczasem, wasza dostojność, zaprosiłem Gundara oraz jego ludzi, żeby z nami ucztowali. Jak rozumiem, pan Norris wspomniał o całym koncepcie kuchmistrzowi?

Ergella najwyraźniej skonsternowały słowa Willa.

– Ucztowali z nami? – spytał z niedowierzaniem. – Skandianie? Chcesz, żebym ich tutaj wpuścił?

Prędko zerknął na grube mury, prześlizgnął się oczami po solidnej drewnianej bramie. Will przytaknął.

– Gundar dał mi słowo sternika, że nie sprawi żadnych kłopotów, wasza dostojność. Skandianin nigdy nie złamie takiego przyrzeczenia.

– Ale… – Ergell nadal się wahał. Myśl o zaproszeniu straszliwych rabusiów do twierdzy wydawała mu się nazbyt dziwaczna. Ergell, zupełnie bezradny, zwrócił się do Norrisa, który, wysławszy jednego z pasterzy, żeby pozaganiał rozproszone zwierzęta, wrócił do nich właśnie.

– Coś mi się zdaje, że trzeba wpuścić piratów za mury i wydać dla nich ucztę! – mruknął. Norris zareagował tak samo jak on. Ale później, gdy przypomniał sobie obraz samotnej, drobnej postaci tkwiącej na gościńcu, czekającej, by stawić czoła Skandianom, zwiesił ramiona.

– Dlaczego nie? – odparł zrezygnowanym tonem. – Nigdy wcześniej nie spotkałem się ze Skandianinem na towarzyskim gruncie. To nawet wcale interesujące.

Will uśmiechnął się do obydwu.

– Czeka nas huczna uczta – stwierdził. A następnie ostrzegł:

– Tylko nie próbujcie dotrzymać im pola w piciu. Nigdy wam się to nie uda.

Rozdział 8

Halt Siwobrody znany jest,

Ten, co waleczne ma serce,

Z tego, że nożem strzyże się

A czesze się widelcem.

Bywaj zdrów, Halcie Siwobrody,

Bywaj mi, bywaj zdrów,

Bywaj zdrów, Halcie Siwobrody,

Jutro spotkamy się znów.

Will zagrał finałowy akord na mandoli, dośpiewał ostatnie słowa i pozwolił strunom wybrzmieć. Delia zaklaskała. Zaśmiała się wesoło.

– Jesteś bardzo muzykalny! – przyznała z nutką zdumienia w głosie. – Powinieneś któregoś dnia wpaść do oberży i zaśpiewać.

Will pokręcił głową.

– Raczej nie – odparł. – Twoja matka z pewnością nie byłaby zadowolona, że przez mój śpiew i brzdąkanie jej szynk pustoszeje.

Prawdę mówiąc, Will był całkowicie pewien, iż pomysł zabawiania ludzi w oberży nie przystaje ani do godności zwiadowcy, ani nie licuje z właściwą członkom Korpusu aurą tajemniczości. Nie był nawet do końca przekonany, czy powinien grywać dla Delii. Lecz dziewczyna była śliczna i miła, a on młody i odrobinę samotny, uznał więc, że w tej kwestii może sobie okazać nieco pobłażania.

Siedzieli późnym popołudniem na ganku chaty Willa. Jesienne słońce świeciło z ukosa. Stało już nisko na zachodzie, wpuszczając promienie przez na wpół nagie gałęzie drzew. W ostatnim tygodniu, począwszy od dnia uczty z załogą skandyjskiego okrętu, Delia zajęła miejsce matki, dostarczając osobiście wieczorny posiłek. Gdy zjawiła się tego wieczora, Will ćwiczył instrumentalny fragment pieśni o Halcie Siwobrodym, skomplikowaną sekwencję szesnastu nut wykonywaną w żywym tempie. Delia poprosiła, żeby zagrał oraz zaśpiewał raz jeszcze. Tak naprawdę wykorzystał do ćwiczeń ludową piosenkę, oryginalnie zatytułowaną „Stary Joe Smoke", która opowiadała o niedomytym, rozczochranym pasterzu, sypiającym wśród kóz. Kiedy Will rozpoczął naukę gry na mandoli, dla żartu zmienił tytuł na „Halt Siwobrody" jako aluzję do rozczochranych włosów oraz zarostu swojego mistrza.

– Zwiadowca Halt nie boczy się, kiedy pozwalasz sobie na takie żartowanie? – spytała Delia, otwierając szeroko oczy. Halta w całym królestwie powszechnie uważano za osobnika absolutnie posępnego. Pomysł, by pokpiwać zeń, wydawał się dziewczynie mocno ryzykowny. Will wzruszył ramionami.