Krzyknął, zatoczywszy się do środka chaty. Niespodziewane szarpnięcie zaskoczyło go zupełnie, więc zawadził o nogę Willa. Padł z hukiem na podłogę, wywracając przy okazji krzesło tak, że poleciało w kąt.
Intruz pozbierał się jednak natychmiast, prędko rzucił się w bok, a następnie zerwał na nogi, by stanąć twarzą w twarz ze zwiadowcą. Tak jak przewidział Will, w prawym ręku ściskał broń – ciężką bojową włócznię z mocnym grotem osadzonym na jesionowym drzewcu. Wysunął ją teraz w stronę Willa. Mocnym zaciśnięciem obu rąk zapewnił chwytowi stabilność. Stał, lekko kołysząc straszliwie ostrym grotem, jak gdyby chciał zahipnotyzować przeciwnika.
Will ani drgnął. Pozostał w miejscu, mocno wsparty piętami o podłogę, gotów do natychmiastowego działania. Miał puste ręce, żadnej broni. Mimochodem odnotował w myślach, jak zachowuje się Alyss. Ciekawe. Powstała od stołu z długim, groźnym nożem w dłoni. Operowała nim pozornie od niechcenia, lecz doskonale wiedziała, co można uzyskać przy pomocy sztyletu.
Suka, zdenerwowana, szczekała jak szalona. Nie odrywając wzroku od nieproszonego gościa, Will kazał jej się uciszyć. Posłuchała. Powarkiwała tylko ostrzegawczo. Will tymczasem przypatrywał się mężczyźnie z włócznią.
Potężnie zbudowany, szeroki w barach, zmierzwione, czarne włosy, czarna broda. Oczy mroczne, płonące gniewem, osadzone pod krzaczastymi brwiami. Wielki nos, kiedyś złamany, kiepsko się zrósł i był wyraźnie skrzywiony. Mężczyzna nosił ciemny strój, kamizelę i wełniane spodnie oraz ciemnobrązową opończę z kapturem. Will nigdy wcześniej go nie spotkał. Ale wiedział, kto to taki.
– Johnie Buttle – odezwał się spokojnie. – Czego tu szukasz?
Wredny uśmiech wykrzywił wargi intruza. Głos miał niski, chrapliwy, jego akcent i sposób mówienia zdradzały, że pochodzi z pospólstwa.
– Znasz mnie, hę? A to ci heca.
– Wiem, kim jesteś – odparł Will obojętnym tonem. – Zyskałeś sobie w lennie fatalną reputację.
Buttle uśmiechnął się szyderczo.
– Reputację! Nikt mi nigdy nic nie udowodnił! I nie udowodni.
– Niewykluczone, skoro nie zwykłeś zostawiać żywych świadków własnej brudnej roboty. – Po chwili Will dodał stanowczo: – No, miejmy to już za sobą. Gadaj, dlaczego zakradasz się na mój ganek w środku nocy?
Twarzy Buttle'a zmieniła się pod wpływem chwilowego zaskoczenia. Rozkazujący ton Willa zbił go z pantałyku. Bądź co bądź, przecież to on trzymał w ręku dzidę. Drobny zwiadowca, który, jak stwierdził Buttle, wciąż wyglądał na młokosa, nie miał broni. Och, tak, dyndało mu przy boku coś, co wyglądało na ogromniasty majcher, lecz Buttle zdążyłby chłystka nadziać na włócznię, zanim ten zdołałby sięgnąć do pochwy. Zaś sztylet jasnowłosej pannicy w ogóle nie budził w nim respektu.
– Przyszedłem po swojego psa – oznajmił. – Słyszałem, żeś go podwędził. Chcę zwierzaka z powrotem.
Zerknął na sukę, która przylgnęła brzuchem do podłogi. W gardle owczarka narastał warkot.
– Stul pysk, ty…! – wrzasnął.
Zawarczała głośniej, wyszczerzając na niego kły.
– Widzę, że umiesz się z nią obchodzić – stwierdził ironicznie Will. Wykonał szybki gest dłonią i pies natychmiast ucichł.
– Bardzo sprytnie! – parsknął Buttle, teraz rozzłoszczony nie na żarty. – Nauczę ją manier, tak jak ostatnio. Wredna suka, próbowała mnie ugryźć, no to jej dałem nauczkę.
– Tą wielką włócznią, jak sądzę? – spytała Alyss. – Ależ ty jesteś niesłychanie dzielny. – Oparta nonszalancko o oparcie krzesła, na którym uprzednio siedziała, taksowała napastnika chłodnym wzrokiem.
Will, obserwując jej opanowanie, uśmiechnął się w duchu. Zdaje się, że zimna krew kurierki jeszcze bardziej rozwścieczyła Buttle'a.
– Daruj sobie głupie gadki, pannico. Nie zadzieraj nosa! – krzyknął. – Nie przestraszysz mnie byle nożykiem i tymi kurierskimi sztuczkami! – Zniżył głos i mówił dalej: – Przywieźliśmy tajne zadanie dla naszego zwiadowcy, co? Założę się, że znajdą się tacy, co zapłacą, żeby o waszych sekretach to i owo usłyszeć.
Will z Alyss pospiesznie wymienili spojrzenia. Buttle dostrzegł reakcję obojga, więc znowu groził, z rosnącą pewnością siebie:
– Och tak, podsłuchałem was, znam takie kombinowanie. Zwiadowcy, kurierzy, wiecznie czaicie się gdzieś z jakimiś sekretami, no nie? Lepiej nauczcie się ćwierkać ciszej, kiedy w pobliżu czeka John Buttle.
Panował teraz nad sytuacją. Ucieszył się, spostrzegłszy, że burzy ich niewzruszoną obojętność. W jednej chwili pojął, że czając się za drzwiami, podsłuchał coś naprawdę istotnego. Przestępczy umysł już pracował, rozważał, jakie zdołałby osiągnąć korzyści. Lata doświadczeń podpowiadały: skoro jakieś fakty warte są utrzymania ich w tajemnicy, nieuchronnie znajdzie się ktoś skory do zapłaty, żeby owe fakty poznać.
– Nie jest dobrze. – Alyss spojrzała na Willa. – Ten człowiek podsłuchał naszą rozmowę.
Buttle zarechotał.
– Podsłuchałem, a jakże. Nic już nie da się odwrócić.
Alyss przez chwilę rozważała w skupieniu słowa opryszka. Potem stwierdziła bardzo rzeczowym tonem:
– Na to wygląda. Chyba że cię zabijemy.
Kończąc zdanie, błyskawicznie obróciła długi sztylet, chwyciła za ostrze od góry, następnie lekkim, płynnym ruchem odchyliła ramię do tyłu. Buttle w jednej chwili skupił na niej całą uwagę, skulony w obronnym geście, z włócznią gotową do zadania ciosu…
…i wtedy usłyszał dziwny szelest, jakby stuknięcie. Zaraz potem nieprzyjemne zaswędziały go obie dłonie, bo saksa Willa chyba sama wyprysnęła z wyścielonej runem pochwy. W mgnieniu oka nóż, zatoczywszy łuk, trafił we włócznię tuż pod stalowym grotem.
Specjalnie hartowane ostrze saksy, masywne niczym topór, ostre niby brzytwa, przecięło twarde drewno jakby wchodziło w ser. Masywny grot huknął o podłogę. Zbir miał może pół sekundy na ocenę sytuacji, tyle bowiem mniej więcej czasu zabrało Willowi, by doń przypaść, obrócić Buttle'a ponownie, a na końcu grzmotnąć mosiężną głowicą noża w jego skroń.
W tym momencie John Buttle stracił dalsze zainteresowanie światem, bowiem zwalił się na podłogę niczym worek kartofli.
– Nader zgrabnie – przyznała Alyss, zachwycona szybkością reakcji Willa. Ponownie odwróciła sztylet, chowając go do futerału, przymocowanego w specjalnym rozcięciu w fałdach sukni.
Uśmiechnęli się oboje. Zaskoczona suka skomlała, dopraszając się uwagi. Alyss schyliła się, uspokoiła owczarka, tarmosząc mu futro za uszami.
– Nie wiedziałem, że przechodzicie szkolenie w rzucie sztyletem – przyznał Will. Kurierka wzruszyła ramionami.
– Bo nie przechodzimy. Ostrza naszej broni są zbyt delikatne, by ciskać nimi, jak popadnie, naśladując zwiadowców. Chciałam tylko odwrócić uwagę naszego przyjaciela, żebyś ty mógł się z nim uporać.
Will podszedł do komody stojącej pod ścianą chatki, poszperał w jednej z szuflad. Alyss obserwowała, jak wyciąga kilka rzemieni, a później podchodzi do postaci rozciągniętej na podłodze. Przetoczył Buttle'a na brzuch, następnie przełożył jego obie ręce za plecy. Śledziła z zaciekawieniem, jak Will nakłada skórzane pęta na kciuki bandyty. Zaciągnął rzemienie ciasno, dla bezpieczeństwa przekładając je przez drewniany bloczek z dwoma otworkami.