Выбрать главу

Szczerząc zęby od ucha do ucha, podnieśli nieprzytomnego i zanieśli na statek. Gundar wyciągnął rękę do Willa. Zwiadowca chwycił dłoń jarla, wymienili silny uścisk.

– Cóż, słusznie prawisz, zwiadowco. Istotnie będę ci winien przysługę. Zapewniłeś moim ludziom strawę na zimę. I jeszcze, dzięki tobie, zyskaliśmy jakiś pożytek z wyprawy.

Will wzruszył ramionami.

– Gundarze Hardstrikerze, wyświadczasz mi również przysługę, zabierając go – powiedział. – Rad będę wiedzieć, że opuścił Araluen. Wiatrów pomyślnych, wioślarzy mocarnych – dodał, wypowiadając tradycyjne skandyjskie pożegnanie.

– I prostej drogi dla ciebie, zwiadowco – odparł Gundar.

Will wskoczył na grzbiet Wyrwija. Odjeżdżając, wyobrażał sobie przyszłość Buttle'a jako niewolnika w Skandii. Nawet bez wioseł ciężki czeka go los, pomyślał.

Uznał, że nie ma nic przeciwko temu.

Rozdział 10

Will zatrzymał Wyrwija. Rozejrzał się po niemal opustoszałym miejscu zgromadzeń. Pomyślał, ze wygląda ono dziwnie, bez mała melancholijnie, kiedy jest prawie puste.

Łąka, z rzadka porośnięta drzewami, zwykle byłaby zapełniona gęstwą zielonych namiocików, z których każdy należał do innego spośród pięćdziesięciu czynnych członków Korpusu Zwiadowców. Tutaj bowiem zbierali się wszyscy na swój doroczny Zlot. Pewnie gotowano by coś na ogniskach, brzękałaby ćwiczebna broń, jej szczęk mieszałby się z gwarem tuzina lub więcej rozmów, z salwami śmiechu wybuchającego w gronie starych przyjaciół.

Dzisiaj jednak obozowisko wśród drzew było niemal puste. Will dojrzał tylko dwa namioty, rozbite na odległym skraju polany, w miejscu, gdzie zazwyczaj ustawiano wielki namiot komendanta. Zatem Halt oraz Crowley już są.

Od wizyty Alyss w lennie Seacliff upłynął tydzień. Elegancka kurierka przekazała mu ostatnie instrukcje. Nakazywały odczekać kilka dni po jej odjeździe, a potem wyruszyć dyskretnie, nikogo o niczym nie informując. Will miał udać się na miejsce zgromadzeń, gdzie Halt z Crowleyem objaśnią, w czym rzecz. Odjeżdżając, położyła dłonie na ramionach chłopaka, zajrzała mu głęboko w oczy. Przewyższała Willa o pół głowy, lecz wiedziała, że on akurat z powodu wzrostu się nie peszy. Lubiła tę jego śmiałość. Prawdę mówiąc, większość ludzi była wyższa od Willa, ale się tym nie przejmował. Will z kolei doceniał, że Alyss nigdy nie usiłuje się garbić czy choćby ukrywać swojego wzrostu. Dumnie wyprostowana, nieodmiennie przyjmowała stanowczą postawę. Trzymała głowę wysoko, co tylko przydawało jej wdzięku.

Gdy spojrzenia ich się skrzyżowały, dostrzegł w jej oczach cień. Schyliła się, jej wargi dotknęły jego ust – lekkie jak skrzydła motyla, zachwycająco miękkie w dotyku. Stali tak przez długą chwilę, aż wreszcie Alyss zrobiła krok w tył. Uśmiechnęła się do Willa ze smutkiem. Ogarnął ją żal, że znów trzeba wyruszać w drogę. Za prędko, po zbyt krótkim spotkaniu.

– Uważaj na siebie – westchnęła.

Potrząsnął czupryną. Coś ściskało go za gardło, bał się odezwać, głos go opuścił. W końcu zdołał wykrztusić:

– Ty również.

Śledził przez chwilę, jak odjeżdża w towarzystwie swej dwuosobowej eskorty, aż wreszcie drzewa zakryły kurierkę przed oczami zwiadowcy. Długo jeszcze tkwił tam nieruchomo, spoglądając w dal.

Lecz teraz znajdował się już tutaj, gotów dowiedzieć się więcej o nowym zadaniu – zaniepokojony, niepewny oraz przygnębiony widokiem opustoszałego miejsca zgromadzeń. Szybko jednak niepewność się rozwiała, melancholia znikła. Dojrzał bowiem wreszcie znajomą krępą sylwetkę, uwijającą się w pobliżu jednego z namiotów.

– Halt! – krzyknął radośnie. Lekko ścisnął Wyrwija kolanami, dając znak, żeby ruszał galopem przez opustoszałą polanę. Owczarek, zaskoczony, szczeknął tylko raz i śmignął wraz z nimi niczym strzała wypuszczona z łuku.

Zwiadowca o posępnej twarzy, usłyszawszy znad ogniska głos swego byłego ucznia, wyprostował się. Stał z marsową miną, podparłszy się pod boki, a Will i Wyrwij pędzili w jego stronę. Jednak czuł w sercu ciepło. Zawsze je odczuwał w towarzystwie tego chłopca.

Chłopca? Halt prędko się poprawił. Choć młody i niedoświadczony, Will nie był już chłopcem.

Nikomu nie wolno nosić srebrnego liścia dębu, dopóki nie udowodni, że stał się mężczyzną.

Wyrwij, zapierając się na sztywno wyprostowanych przednich nogach, wrył się w ziemię tuż obok zwiadowcy, wzbijając w powietrze gęsty obłok kurzu. Will, chyżo zeskoczywszy z siodła, wyściskał z całych sił Halta.

– Halt! Jak się miewasz? Co porabiasz? Gdzie Abelard? Jak Crowley? Co tu się właściwie dzieje?

– O mojego konia pytasz wcześniej niż zadajesz pytanie o komendanta całego Korpusu. Pewnie cenisz Abelarda wyżej. To mnie cieszy – mruknął Halt, unosząc jedną brew. Will świetnie znał ów nawyk. Na początku ich znajomości sądził, że wyraża niezadowolenie. Dawno jednak pojął, iż Halt tym sposobem okazuje radość.

Wreszcie Will wypuścił mistrza z uścisku. Cofnął się, by mu się przypatrzeć. Minęło zaledwie parę miesięcy, odkąd widział Halta ostatni raz. Tym bardziej czuł się zaskoczony, bo siwizna oprószyła włosy oraz brodę starszego zwiadowcy mocniej, niż pamiętał.

– Po to zadaliśmy sobie mnóstwo trudu, po to zadbaliśmy o zachowanie naszego spotkania w tajemnicy, wszystko po to, żebyś ty wpadał tu jak wariat, wrzeszcząc, ile sił w płucach? – fukał Halt. Will uśmiechnął się doń promiennie, zupełnie nie zbity z tropu.

– W pobliżu nie spostrzegłem nikogo, kto by zdołał nas usłyszeć – odparował. – Okrążyłem polanę, zanim na nią wjechałem. Jeżeli w promieniu pięciu kilometrów ktokolwiek się przyczaił, zjem własny kołczan.

Halt przyjrzał mu się, znowu unosząc brew.

– Ktokolwiek?

– Ktokolwiek, poza Crowleyem – poprawił się Will, machnąwszy z lekceważeniem ręką. – Widziałem go, obserwował mnie z tej kryjówki, której zawsze używa, o dwa kilometry stąd. Sądziłem zresztą, że do tej pory już wrócił.

Halt głośno odchrząknął.

– Och, dostrzegłeś go! W rzeczy samej? – spytał. – Jak przypuszczam, Crowley niekoniecznie zacznie skakać do góry z radości, kiedy się o tym dowie. – W głębi ducha był naprawdę zadowolony z wychowanka. Nawet ciekawość, w połączeniu z widocznym podekscytowaniem, nie przeszkodziły Willowi w zachowaniu czujności. Wpojono mu kiedyś, by nieodmiennie, przede wszystkim, nim zajmie się czymkolwiek, najpierw zadbał o niezbędne środki ostrożności. Więc zadbał. Haltowi przyszło na myśl, że dobrze to wróży przyszłemu zadaniu. Nagle ogarnął go smutek.

Will nie zauważył chwilowej zmiany nastroju. Rozluźniał popręg przy siodle Wyrwija. Gdy się odezwał, jego głos brzmiał niewyraźnie zza końskiego boku.

– Staje się zbyt łatwo przewidywalny – wyjaśnił. – Korzysta z tej samej kryjówki przez wszystkie trzy ostatnie Zloty. Pora popróbować czegoś nowego. Teraz już chyba każdy w Korpusie wie, gdzie chowa się komendant.

Zwiadowcy bezustannie konkurowali między sobą, starając się wytropić innych, zanim sami zostaną wytropieni, więc doroczny Zlot oznaczał czas nasilonej rywalizacji. Halt przytaknął, zamyślony. Jakieś cztery lata temu Crowley zbudował punkt obserwacyjny, praktycznie nie do wykrycia. Spośród grupy zwiadowców młodszych tylko Will natknął się na niego i to zaledwie po roku. Halt nigdy nie wspomniał Willowi, iż tylko on jeden wywęszył kryjówkę Crowleya. Chytrze zamaskowany posterunek był bowiem dumą i radością Mistrza Korpusu Zwiadowców.

– Cóż, chyba jednak nie każdy potrafi wytropić kryjówkę Crowleya – odparł.

Will wyszedł zza konia, chichocząc. Bawiło go, iż sam szef Korpusu Zwiadowców uważał kryjówkę za bezpieczną i czuł się swobodnie, obserwując nadjeżdżającego młodzieńca.