Выбрать главу

– Wytropi, nie wytropi. Być może Crowley za bardzo się posunął w latach, więc może lepiej, aby zrezygnował z leśnych podchodów i nurkowania w krzakach. Nie sądzisz? – odezwał się Will pogodnie.

Halt przez chwilę zastanawiał się, jak odpowiedzieć.

– Za bardzo posunął się w latach? Jedni sądzą tak, inni inaczej. Zważ, że komendant nic nie stracił z umiejętności bezszelestnego skradania się w terenie. Wedle mnie potrafi czynić to równie skutecznie teraz, co i kiedyś – podkreślił, z dodatkowym naciskiem.

Uśmiech na twarzy Willa powoli gasł. Oparł się pokusie, by łypnąć do tyłu przez ramię.

– Stoi za mną, prawda? – spytał Halta.

Starszy zwiadowca potakująco skinął głową.

– Jest tu już od jakiegoś czasu, czyż nie? – pytał dalej Will, a Halt znowu przytaknął.

– On… znajduje się na tyle blisko, że zdołał usłyszeć, co ja tu wygadywałem? – Will zdobył się wreszcie na odwagę. Zadał pytanie, obawiając się najgorszego. Tym razem Halt nie musiał fatygować się z odpowiedzią.

– Och, dobry Boże, wcale nie – rozległ się znajomy głos zza pleców Willa. – Ostatnio posunął się w łatach, zniedołężniał, jest głuchy jak pień.

Will skulił ramiona. Odwrócił się. Tylko po to, by popatrzeć na komendanta o rudawych włosach, który stał tuż obok. Dzieliło ich ledwie kilka kroków.

Młody zwiadowca spuścił wzrok.

– Witaj, Crowleyu – jęknął i wymamrotał: – Oj,… przepraszam cię bardzo.

Crowley jeszcze przez moment piorunował wzrokiem dawnego ucznia Halta. Lecz niezbyt długo zdołał hamować uśmiech, który już po chwili rozświetlił jego oblicze.

– Drobnostka – stwierdził, dorzucając z nutką triumfu w głosie: – Ostatnimi czasy nieczęsto udaje mi się przechytrzyć któregoś z was, młodych.

Choć nie dał tego po sobie poznać, wiadomość, iż Will odkrył jego kryjówkę, zrobiła na komendancie spore wrażenie. Jedynie najbystrzejsze oczy potrafiły dostrzec, gdzie się chowa. Umiejętność obserwowania bliźnich, samemu pozostając dla nich niewidzialnym, stanowiła dla Crowleya chleb powszedni. Sztuką kamuflażu zajmował się od trzydziestu lat albo i dłużej. Wbrew mniemaniu Willa komendant nadal był niedościgłym mistrzem zacierania śladów, a poruszał się jak duch. Jednak teraz zwrócił uwagę na coś specjalnego. Odnotował mianowicie w pobliżu siebie merdanie. Przyklęknął na jedno kolano, żeby obejrzeć sobie psa.

– Witaj – mruknął łagodnie. – Kim ty jesteś?

Wyciągnął rękę, zwracając dłoń palcami do dołu i lekko zginając kłykcie. Pies podszedł, obwąchał dłoń, znowu zamachał ogonem, czujnie stawiając uszy na sztorc. Crowley kochał psy, a one to wyczuwały. Zdawało się, że od pierwszego zetknięcia rozpoznają w nim przyjazną duszę.

– Znalazłem ją przy drodze, podążając do Seacliff – wyjaśnił Will. – Leżała w wysokiej trawie ranna, bliska śmierci. Poprzedni właściciel usiłował ją zabić.

Twarz Crowleya spochmurniała. Dręczenie zwierząt uważał za wyjątkową ohydę.

– Mam nadzieję, że rozmówiłeś się z tym osobnikiem? – spytał.

Will przestąpił z nogi na nogę. Nie był całkiem pewien, jak zwierzchnicy ocenią postępek, dzięki któremu uporał się z Johnem Buttle'em.

– Owszem, tak, w pewnym sensie – zająknął się. Zauważył, że Halt unosi brwi. Dawny nauczyciel zawsze potrafił wyczuć, kiedy Will nie mówił do końca prawdy. Crowley, tarmosząc psie futro, także podniósł wzrok.

– W pewnym sensie?

Will nerwowo odchrząknął.

– Musiałem coś z nim zrobić, ale nie z powodu psa. No, nie bezpośrednio z powodu psa. To znaczy, z powodu psa pojawił się tamtej nocy w mojej chacie, a potem podsłuchał, o czym rozmawialiśmy, i wtedy… Cóż, wiedziałem, że muszę coś przedsięwziąć, ponieważ usłyszał zbyt wiele. Wtedy Alyss powiedziała, że może będziemy musieli go… no wiecie… ale ja pomyślałem, że to może odrobinę zbyt drastyczne. A zatem, w końcu, to było najlepsze wyjście, jakie przyszło mi do głowy.

Przerwał, świadom, że obaj mężczyźni wpatrują się w niego z wyrazem całkowitego osłupienia.

– Chcę powiedzieć – powtórzył – że to tak jakby dotyczyło psa, ale tak naprawdę nie całkiem, jeżeli rozumiecie, co mam na myśli.

Nastała bardzo długa chwila ciszy, aż wreszcie Halt wymruczał powoli:

– Nie, prawdę rzekłszy, ja nic nie rozumiem.

Crowley, przyjaźniący się z Haltem od niepamiętnych czasów, łypnął nań i spytał:

– Miałeś u siebie tego młodzieńca przez… ile, sześć lat?

Halt wzruszył ramionami.

– Prawie sześć – odparł.

– A czy kiedykolwiek udało ci się zrozumieć choć słowo z tego, co mówił?

– Niezbyt często – stwierdził Halt.

Crowley pokręcił głową z zadumą.

– Jakie to szczęście, że nie poszedł do Służby Dyplomatycznej. Bylibyśmy już w stanie wojny chyba z pół tuzinem krajów, gdyby ktoś go spuścił z oka. – Przeniósł wzrok z powrotem na Willa. – Opowiedz nam teraz prostymi słowami i, jeśli to możliwe, kończąc każde rozpoczęte zdanie, co mają ze sobą wspólnego pies, ów osobnik, a także Alyss.

Will, szykując się do zdawania relacji, zauważył, iż obaj przełożeni odruchowo postąpili krok w tył. Uznał, że trzeba wyrażać się możliwie najprościej.

– Poprzednim właścicielem tej suki był miejscowy opryszek, nazwiskiem John Buttle. Zranił ją i porzucił. Znalazłem ją przy drodze. Zaopiekowałem się nią.

Zrobił przerwę, spojrzał na Halta i Crowleya, szukając potwierdzenia, czy jak dotąd za nim nadążają. Obaj skinęli mu na znak potwierdzenia, więc kontynuował:

– Siedzieliśmy razem z Alyss w mojej chacie. Właśnie przekazywała mi wiadomość od was, kiedy ten Buttle postanowił się zjawić z żądaniem zwrotu psa. Przez chwilę podsłuchiwał pod drzwiami. Zbyt późno zdaliśmy sobie sprawę, że się tam szwenda.

Tym wyznaniem zasłużył sobie na karcące spojrzenie ze strony Halta. Gestem poprosił o wybaczenie.

– Wiem. Powinienem był przyłapać go wcześniej. Ale mnie z Alyss łączy stara przyjaźń, więc chyba okazałem się nieco zbyt roztargniony. – Umilkł na chwilę. Halt nieznacznie skinął dłonią, co miało oznaczać, by nie rozwodził się nad tego rodzaju szczegółami. Will ciągnął więc relację: – W każdym razie, gdy był na zewnątrz, usłyszał, jak Alyss wspomniała, że mam wyruszyć z misją.

Teraz uwaga obu przełożonych skupiała się wyłącznie na nim. Halt, jak zwykle, zachowywał kamienną twarz, ale zatroskanie wyraźnie odbijało się na obliczu Crowleya.

– Jak więc z nim postąpiliście? – spytał.

Will wzruszył ramionami.

– No, miał włócznię, zatem ją zabrałem i dałem mu po głowie rękojeścią saksy. Alyss mi pomogła – dodał, nie chcąc, żeby wyglądało, iż przypisuje sobie wszystkie zasługi. – Odwróciła jego uwagę, więc zyskałem dobrą sposobność. Obezwładniłem przeciwnika. Później go skrępowałem za kciuki. Należało postanowić, co z nim robimy dalej. Alyss nie wykluczyła konieczności zastosowania rozwiązań ostatecznych.

Crowley, wciąż zachmurzony, przytaknął.

– Miała słuszność. Nie wolno nam ryzykować. Każde słowo na temat, o który chodzi, musi pozostać wyłącznie między nami – stwierdził. – A więc co z nim zrobiliście?

Will zawahał się raz jeszcze. Potem wziął głęboki wdech i zakończył:

– Wilczy statek Skandian wciąż jeszcze znajdował się na wyspie. Zawiozłem go do nich. Zabrali go ze sobą jako niewolnika.

Zdenerwowany, czekał na reakcję mężczyzn. Bądź co bądź, niewolnictwo zostało zakazane w Araluenie.

Alyss zwróciła mu uwagę na ten fakt, kiedy przedstawiał jej swój pomysł.