Выбрать главу

– Sprzedałeś go? – zapytał Halt.

Will pokręcił głową.

– No, nie. Nie sprzedałem. Ja., tak jakby… oddałem go w niewolę.

– Oddałeś go w niewolę? – powtórzył Crowley, sprawdzając, jak te słowa brzmią w jego własnych uszach.

– Gundar był całkiem zadowolony, że go dostał – bąknął Will, który miał nadzieję, że dzięki takiemu postawieniu sprawy dowódca Korpusu ujrzy cały epizod w lepszym świetle. – Chodzi o to, że wiedziałem, iż odpłynie, więc tym samym nie zdoła wypaplać czegokolwiek o mojej misji. Jeżeli nawet zdradzi coś Skandianom, to również bez znaczenia. Zapewne nie będą go słuchali, a nawet jeśli, i tak przez następne trzy miesiące utkną na Skorghijl.

Zapadła cisza. Crowley z Haltem rozważali to, co im powiedział. Will nie mógł się powstrzymać, by nie dorzucić:

– Nie uważam, by naprawdę zasłużył na śmierć.

– Ale uważasz, że zasłużył, by… trafić… w niewolę? – wyrecytował Crowley.

Will odpowiedział z wyrazem stanowczości na twarzy:

– Tak, Crowleyu, tak właśnie uważam. Ten człowiek ma na sumieniu długą listę brutalnych przestępstw. Prawdopodobnie odpowiada za więcej niż jedno morderstwo, choć nie istnieje żaden dowód, który wytrzymałby próbę w sądzie – dodał.

Halt podrapał się po brodzie. Chyba się zadumał.

– Bądź co bądź – ujął to łagodnie – do naszych obowiązków należy podejmowanie decyzji w sprawach, gdzie brak dowodów uniemożliwia skazanie. Crowley obrzucił go ostrym spojrzeniem.

– Świetnie rozumiesz, że nikt nigdzie tego tak nie zapisał, a już z pewnością nie oficjalnie – zwrócił uwagę Halta.

Halt przytaknął, przyznając mu rację. Perswadował jednak dalej, wciąż łagodnym tonem:

– Zatem twierdzisz, iż przypadek Arndora z Crewse nie stanowi precedensu? – zapytał. Zmieszany Crowley przestąpił z nogi na nogę. Will patrzył na nich obu, zdziwiony nietypowym przebiegiem rozmowy.

– Arndora z Crewse? – spytał. – Kimże on był? Halt uśmiechnął się do przyjaciela.

– Olbrzym, ponad dwa metry wzrostu. I bandyta. Terroryzował miasteczko Crewse przez wiele miesięcy, aż wreszcie pewien młody zwiadowca się z nim rozprawił… w dość niekonwencjonalny sposób.

Dostrzegając zaciekawienie Willa i zmieszanie Crowleya, Halt kontynuował z ledwie widocznym cieniem uśmiechu:

– Ten zwiadowca przykuł olbrzyma do młyńskiego koła w miasteczku i pozwolił, by ludzie z Crewse wykorzystywali go jako zwierzę pociągowe we młynie przez okres pięciu lat. Najwyraźniej miało to zbawienny wpływ na duszę zbira, a miasteczku przyniosło trochę dobrobytu. Mąka z Crewse słynie odtąd z delikatności.

Wreszcie Crowley przerwał opowieść.

– Słuchajcie, to była inna sytuacja, a ja… – Poprawił się odrobinę zbyt późno: – Ten zwiadowca, o którym mowa… nie przyszedł mu do głowy żaden inny pomysł, jak ma wybrnąć z sytuacji. Bandzior przynajmniej odkupił swoje winy wobec ludzi, których skrzywdził. Nie został tak po prostu sprzedany jako niewolnik do obcego kraju.

– Cóż – odezwał się Halt – ów Buttle także nie. Ściśle rzecz biorąc, jak wyjaśnił Will, on w ogóle nie został sprzedany. Został podarowany. Zręczny jurysta prawdopodobnie zdołałby wykazać, że skoro żadne pieniądze nie przeszły z rąk do rąk, to prawo naszego kraju nie zostało złamane.

Crowley parsknął.

– Zręczny jurysta? – zadrwił. – No dobrze, młody Willu, przyjmuję, że działałeś w sytuacji szczególnej, broniąc dobra wyższego rzędu. Jak wskazuje ten tu oto twój jurysta, w ścisłym rozumieniu omawianego kazusu nie zostało popełnione przestępstwo. Może lepiej już idź, rozstaw sobie namiot. Porozmawiamy po kolacji.

Will skinął głową, posłał szeroki uśmiech Haltowi. Mentor znowu uniósł jedną brew. Kiedy Will oddalił się, żeby rozbić zielony namiocik, Crowley podsunął się nieco bliżej do swego starego przyjaciela i odezwał się przyciszonym głosem, tak, żeby Will nie mógł go usłyszeć:

– Wiesz co, to wcale nie jest najgorszy sposób radzenia sobie z trudnymi przypadkami. Może warto skontaktować się z twoim przyjacielem Erakiem. Sprawdzilibyśmy, czy nie dałoby się tak częściej.

Halt przez długą chwilę spoglądał w milczeniu na komendanta.

– Oczywiście. Bądź co bądź, w naszym kraju nie mamy aż tyłu młynów, czyż nie?

Rozdział 11

Trzej zwiadowcy zasiedli wygodnie wokół roznieconego przez Willa ogniska. Wieczorny posiłek okazał się całkiem smaczny. Crowley przywiózł ze sobą steki z sarniny, przyrządzili je więc na płaskich, rozgrzanych na ogniu kamieniach. Mięso skwierczało, pryskał tłuszcz. Zjedli również gotowane ziemniaki, obficie doprawione masłem oraz pieprzem i zieleninę zblanszowaną w garnku z wrzątkiem. Teraz, ściskając w dłoniach kubki aromatycznego napoju zaparzonego przez Halta, siedzieli w przyjaznym milczeniu.

Will uśmiechał się sam do siebie. Pilno mu było poznać szczegóły misji, która go czekała, lecz ponaglanie nie miałoby najmniejszego sensu. Wiedział, że Crowley z Haltem wyjaśnią mu, co trzeba, w odpowiednim czasie. Żaden postępek lub perswazja nie skłonią dowódców, by uczynili to choćby o moment wcześniej, niż sobie zaplanowali. Parę lat temu gorączka oczekiwania rozgrzałaby go do czerwoności, wierciłby się, nie potrafiłby spokojnie usiedzieć. Ale obok innych umiejętności, niezbędnych w fachu zwiadowcy, cierpliwość należała do najważniejszych. Gdy tak siedział oczekując, aż zwierzchnicy poruszą kwestię, dla której go wezwali, czuł na sobie aprobujące spojrzenie Halta. Jego mistrz doceniał nowo opanowaną umiejętność. Will tylko raz podniósł wzrok. Uchwyciwszy spojrzenie Halta, pozwolił sobie na jawny uśmiech. Cieszył się, że potrafi udowodnić, jaki jest cierpliwy.

Pierwszy poruszył się Halt. Sapnął poirytowanym tonem:

– Och, starczy już, Crowley! Na Boga, miejmy to wreszcie za sobą!

Komendant Korpusu uśmiechnął się do starego przyjaciela ze złośliwą satysfakcją.

– Popatrz, a ja myślałem, że wystawiamy tu na próbę cierpliwość Willa, nie twoją – zachichotał.

Halt machnął ręką.

– W porządku, zatem uznajmy, iż próbę cierpliwości zdał.

Uśmiech Crowleya powoli gasł. Komendant zbierał myśli. Will wychylił się do przodu, nie mogąc już doczekać się ważnych wieści. Za chwilę wszystko się wyjaśni, młody zwiadowca pozna szczegóły nowego zadania. Przez kilka ostatnich dni bardzo starał się trzymać w ryzach ciekawość. Obecnie, kiedy nadszedł kluczowy moment, Will poczuł, że nie wytrzyma już ani chwili. Od dłuższego czasu zachodził przecież w głowę, snując domysły, czego powinno dotyczyć zadanie. Zakładał kilka wariantów, z których większość opierała się na związku z jego przeżyciami w Skandii. Już pierwsze słowa Crowleya przekreśliły wszystkie czynione uprzednio domysły.

– Wygląda na to, że na Północy pojawił się jakiś problem z magią – oznajmił Mistrz Korpusu.

Will ze zdumienia aż podskoczył.

– Z magią? – spytał. Jego głos zabrzmiał odrobinę głośniej, niż zamierzał.

Crowley skinął głową.

– Tak właśnie nam się zdaje – odrzekł, kładąc nacisk na każde słowo.

Will spoglądał raz na Crowleya, raz na Halta. Twarz dawnego nauczyciela pozostawała nieruchoma niczym maska.

– To my wierzymy w magię? – zapytał Halt.

Starszy zwiadowca tylko wzruszył ramionami.

– Dziewięćdziesiąt pięć procent przypadków, jakie widziałem, nie oznacza nic innego, jak tylko hokus-pokus i czary-mary – rzucił pogardliwie. – Nic, czego nie zdołałaby załatwić celnie wypuszczona strzała. W mniej więcej trzech procentach mamy do czynienia z kontrolą umysłów i manipulowaniem słabszą wolą przez silniejszy umysł. Tak Morgarath panował nad swoimi wargalami.