– Co się stało z czarnoksiężnikiem? – zapytał Will, a Halt wzruszył ramionami.
– Tego nie wie nikt. Wygląda na to, że czarnoksiężnik sprowadził na przodka Syrona cały łańcuch tajemniczych dolegliwości. Uzdrowiciele nie potrafili żadnej z nich rozpoznać ani wyleczyć. Jak zwykle – prychnął, z nutą wzgardy w głosie. – Po jakimś czasie pewien młody rycerz z dworu barona Norgate podjął się uwolnienia prowincji od czarnoksiężnika. Spełniał wszelkie warunki, jakich wymagają wierzenia związane z magią: miał czyste serce i cechowała go wielka szlachetność charakteru. Dzięki swym niezwykłym przymiotom pokonał czarnoksiężnika, następnie zaś go wypędził.
– Ale czarnoksiężnik przeżył? – spytał Will.
Halt pokiwał głową.
– Niestety. Czarnoksiężnik pozostał przy życiu i stało się to pożywką dla późniejszych legend. Rodzą się i potężnieją z biegiem lat. Obecnie sytuacja przedstawia się następująco: Syrona, który jakieś sześć tygodni temu wybrał się na konną przejażdżkę, nagle zwaliła z konia dziwna przypadłość. Kiedy zjawili się towarzysze, leżał na ziemi, siny na twarzy, toczył pianę i wrzeszczał z bólu. Ludzie zabrali go do zamku. Tamtejsi uzdrowiciele nie mieli bladego pojęcia, co baronowi dolega. Ograniczyli się jedynie do podawania leków sprowadzających lekki sen oraz łagodzących cierpienie. Stan barona nie poprawił się od tamtej pory. A teraz już śmierć zagląda mu w oczy. Kiedy budzą Syrona, żeby go nakarmić albo napoić, ból narasta, Syron zaczyna krzyczeć, na jego ustach znów pojawia się piana. Kiedy natomiast utrzymują go w uśpieniu, coraz bardziej słabnie.
– Niech zgadnę – wtrącił Will, kiedy Halt zrobił przerwę. – Identyczne objawy choroby występowały w przypadku jego przodka. Czy tak głosi legenda?
Halt wycelował palec w młodzieńca.
– Trafiłeś w sedno – powiedział. – W rezultacie narastają plotki, jakoby Malkallam powrócił.
– Malkallam? – zapytał Will.
– Czarnoksiężnik z legendy – wyjaśnił Crowley. – Nikt nie wie, skąd biorą się owe plotki, ale występują i inne… znaki. Światła w lesie, znikające, gdy ktoś się zbliża, dziwne sylwetki, widywane nocami na drodze, głosy, które słyszano w zamku. I tak dalej. Dzieją się tam zaiste dziwne rzeczy. Jakby ktoś pragnął śmiertelnie przerazić okolicznych wieśniaków. Miejscowy zwiadowca, Meralon, stara się zdobyć więcej informacji, ale ludzie trzymają gęby na kłódkę. Doszły go jakieś pogłoski o czarnoksiężniku, mieszkającym w głębokim lesie, padało imię Malkallam. Lecz gdzie dokładnie miałby mieszkać, tego Meralon nie zdołał się wywiedzieć.
– Kto włada na zamku, gdy Syron jest niezdolny do wypełniania swych obowiązków? – zapytał Will.
Halt z aprobatą skinął głową, chwaląc przenikliwość wychowanka. Will umiał odrzucić pozory, od razu sięgał do jądra problemu.
– Formalnie rządy sprawuje syn Syrona, Orman. Lecz żaden z niego żołnierz. Według raportu Meralona, Orman pogrążył się w nauce. Bardziej interesuje się studiowaniem historii niż obroną granic królestwa. Na szczęście przebywa tam także bratanek Syrona, Keren. W praktyce to właśnie on pełni obowiązki komendanta garnizonu. Odznacza się większym niż Orman poczuciem realizmu. Wychowano go na wojownika. Zdaje się również, że jest lubianym wodzem.
– Na razie Orman jakoś tam sobie radzi – dodał Crowley – ale jeżeli Syron umrze, będziemy mieli problem z sukcesją. Orman, słaby i nienadający się na wodza, odziedziczy lenno. To mogłoby zachwiać istniejącą obecnie równowagą i narazić nas na atak z północy. Zaś groźby napadu musimy unikać za wszelką cenę. Macindaw ma dla nas ogromne znaczenie strategiczne.
Will w zamyśleniu skubał podbródek.
– Rozumiem – odezwał się wreszcie. – Co więc chcecie, żebym uczynił?
– Jedź tam – odparł Crowley. – Poznaj miejscowych ludzi i wywiedz się tyle, ile zdołasz. Zobaczymy, co uda ci się znaleźć na temat owego Malkallama. Czy naprawdę istnieje, czy raczej chodzi wyłącznie o tubylcze bajania. Zyskaj ich zaufanie. Spraw, żeby mówili.
Will zmarszczył brew. Pomyślał, że w ustach Crowleya wszystko wydaje się dziecinnie proste.
– Łatwiej powiedzieć, niż wykonać – mruknął. Halt odpowiedział z ledwie widocznym uśmiechem:
– Tobie będzie łatwiej niż innym – stwierdził. – Ludzie lubią z tobą rozmawiać. Jesteś młody. Masz taki niewinny, rozbrajający wyraz twarzy. Oto, dlaczego właśnie ciebie wybraliśmy. Przez myśl im nie przejdzie, że jesteś zwiadowcą.
– A za kogo mają mnie wziąć? – zapytał Will.
W tej chwili na twarzy Halta wykwitł uśmiech. Nareszcie niekłamany.
– Wezmą cię za rybałta.
Rozdział 12
Will siedział sztywno, nie posiadając się ze zdumienia. Dzień pełen niespodzianek, stwierdził w duchu.
– Za rybałta? – powtórzył. – Mnie?
Halt spojrzał na niego spod ciemnych brwi.
– Za rybałta. Ciebie – potwierdził.
Will bezradnie zamachał rękoma, bo na chwilę zapomniał języka w gębie.
– Ale… – zaczął szybko. I szybko zamilkł.
– To idealne wcielenie – oznajmił Crowley. – Rybałci nieustannie podróżują. Wszędzie są ciepło przyjmowani, od zamków po najbardziej liche gospody. A na takim odludziu jak Norgate będziesz po dwakroć mile widziany. Lecz, co najważniejsze, ludzie rozmawiają z rybałtami. I rozmawiają przy nich – dodał znacząco.
Will wreszcie znalazł słowa, których szukał.
– Czy nie zapominasz wszelako o pewnym drobnym szczególe? – spytał. – Ja przecież nie jestem rybałtem. Nie potrafię opowiadać dowcipów. Nie potrafię wyczyniać magicznych sztuczek ani fikać koziołków. Skręciłbym kark, gdybym spróbował.
Halt skinął głową, przyznając wychowankowi rację.
– Nie wiesz, że istnieją rybałci różnego rodzaju? Napotkasz wśród nich też zwyczajnych minstreli.
– Halt mówił mi – wtrącił Crowley – że całkiem dobrze grasz na lutni.
Will spojrzał na Crowleya ze zmieszaniem.
– To mandola – powiedział. – Ma osiem strun, strojonych parami. Lutnia ma dziesięć strun, z których część to…
Urwał, dostrzegając kompletny brak zainteresowania w oczach obu starszych zwiadowców. Lutnia, mandola, wielki bęben, im było obojętne. O ile tylko ktoś grał na tym należycie.
Nagle zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy dotarło do jego świadomości, co Crowley przed chwilą powiedział.
– Naprawdę sądzisz, że gram wystarczająco dobrze? – zapytał Halta.
Ilekroć Will ćwiczył grę na mandoli, jego mistrz nieodmiennie przybierał cierpiętniczą minę. Will czuł niemałą satysfakcję, słysząc, że Halt w gruncie rzeczy podziwia jego sprawność. Satysfakcja nie trwała jednak długo.