Выбрать главу

– Bardzo dobrze. – Crowley po kupiecku zacierał ręce. – To wszystko, co dla ciebie mamy. Jeszcze jedno: kiedy już znajdziesz się w Zamku Macindaw, podeślemy agenta, który się z tobą skontaktuje. Na wypadek gdybyś miał jakieś wiadomości do przekazania.

Will podniósł wzrok, słysząc tę wiadomość.

– Kto się zjawi? – zapytał.

Komendant zwiadowców wzruszył ramionami.

– Tego jeszcze nie postanowiono. Ale postaramy się, żeby to był ktoś, kogo rozpoznasz.

Halt położył dłoń na ramieniu swego ucznia.

– Oczywiście, jeżeli będziesz potrzebował pomocy, gdy się tam znajdziesz, zawsze możesz się skontaktować z Meralonem. Jednak czyń to tylko w nagłym wypadku. Niedobrze, by widywano was razem. To szalenie ważne, żebyś utrzymywał prawdziwą tożsamość w sekrecie. W rzeczy samej, Meralon otrzyma stosowne rozkazy. Musi trzymać się od ciebie z daleka. Jeżeli będzie często widziany w okolicy, gdzie ty się zaczniesz pojawiać, ludzie mogą ogłuchnąć i zaniemówić, a wtedy niczego się nie dowiesz.

Will skinął głową.

– Rozumiem. – Pojął, że czeka go samotnicza misja. Lecz dla zwiadowcy taka sytuacja to chleb powszedni. Zwiadowcy przeważnie działali w pojedynkę.

Crowley spojrzał na słońce, którego pozycja wskazywała, że niedawno minęło południe.

– Zjedzmy coś – zaproponował. – Później ty i Berrigan możecie ruszać w drogę. Jeżeli pojedziecie prędko, dotrzecie do Marrowdale przed zachodem słońca.

Rozdział 14

Bywalcy szynku i oberży „Pod Pękniętym Dzbanem" podnieśli wzrok, kiedy drzwi się otworzyły, lodowaty podmuch wtargnął do zadymionego pomieszczenia, niosąc ze sobą tuman śniegu.

– Zamykaj – warknął barczysty woźnica przy kontuarze. Nawet nie zadał sobie trudu, by się odwrócić i spojrzeć, kto wszedł. Jednak inni tak właśnie zrobili. Ludzie z zaciekawieniem gapili się na nieznajomego. Podróżnych zjawiało się tutaj niewielu, zwłaszcza kiedy zima opasywała lenno Norgate lodowatym uściskiem. Pola i drogi przykrywał głęboki śnieg, a nieustający chłodny wiatr nie pozwalał ustąpić tęgim mrozom.

Drzwi trzasnęły, powstrzymując lodowaty podmuch. Płomyki świec oraz ogień w kominku uspokoiły się po chwili szaleńczego tańca, w jaki wprawił je wiatr. Przybysz zsunął kaptur opończy w czarno-białe wzory, strząsnął z ramion grubą warstwę śniegu. Jakiś młodziak – pomyśleli zapewne siedzący w szynku mężczyźni. Meszek na twarzy wskazywał, że ma nie więcej niż dwadzieścia lat. Wzrostu nieco niższego niż przeciętny, drobnej budowy. Czarno-biały owczarek cicho wślizgnął się tuż za nim. Łypał co chwila na swego pana. Czekał na polecenia. Młodzieniec wskazał ręką wolny stół, ustawiony niedaleko wejścia, pies poczłapał tam posłusznie. Przy stole zwierzę wyciągnęło przednie łapy i zaległo całkiem płasko na brzuchu. Jednak psie spojrzenie czujnie przesuwało się po izbie, jakby na przekór rozleniwionej pozie. Młody nieznajomy zdjął opończę, rozłożył ją na oparciu ławy, żeby wyschła w bijącym od ognia cieple. Kilka płatków śniegu, wciąż jeszcze uczepionych materiału, prędko zmieniło się w wodę, a potem wyparowało.

Kolejny pomruk zainteresowania wywołało to, co młodzik dobył spod opończy. Był to bowiem futerał z twardej skóry, kryjący instrument. Zimową porą na dalekiej północy tylko od wielkiego dzwonu trafiał się w ogóle jakiś podróżny, tym więc rzadziej znajdowano sposobność, by się nieco rozerwać. Bywalcy oberży zorientowali się w mig, iż wieczór zapowiada się znacznie lepiej, niż przypuszczali. Nawet gburowata twarz woźnicy pojaśniała.

– Muzyk z ciebie, hę? – spytał z nadzieją, a Will skinął głową, uśmiechając się w odpowiedzi.

– Uczciwy minstrel, przyjacielu, przemierzający waszą piękną krainę w ten piekielny ziąb. – Posłużył się luźną, żartobliwą ripostą w stylu tych, jakich uczył go Berrigan podczas dwóch tygodni wspólnej podróży. A zatrzymywali się po drodze w ponad tuzinie karczm i oberży takich jak ta.

Niektórzy z bywalców przysunęli się bliżej.

– A więc posłuchajmy jakiejś melodii – zaproponował woźnica. Rozległ się ogólny pomruk aprobaty.

Will uniósł dłonie do ust, ogrzał je chuchaniem, po czym rzucił wesoło:

– Mroźny wieczór na dworze, przyjacielu. Ręce omal mi nie skostniały.

– Możesz je rozgrzać tym – odezwał się kolejny głos.

Will spostrzegł oberżystę. Właściciel szynku osobiście pofatygował się zza kontuaru, żeby postawić przed nim kielich grzanego wina. Will ujął gorące naczynie i z wdzięcznością pokiwał głową. Wciągnął w nozdrza aromatyczną, pachnącą przyprawami mgiełkę, unoszącą się nad kielichem.

– Tak. To na pewno przemoże ziąb – uznał.

Oberżysta mrugnął do niego.

– Na mój koszt, ma się rozumieć – stwierdził.

Will skinął potakująco. Zwyczajowa powinność oberżysty, nic więcej.

Obecność minstrela z pewnością przyniesie gospodzie doskonałe obroty. Bywalcy zostaną dłużej, więcej wypiją. Will wziął porządny łyk, westchnął z rozkoszą, po czym poluzował pasy spinające futerał mandoli. Drewniane pudło instrumentu było zimne. Will poświęcił kilka minut, by przywrócić dźwiękowi mandoli głębię. Raptowna zmiana ciepłoty otoczenia beznadziejnie rozstroiła struny.

Wreszcie uznał, że instrument jest gotów. Zagrał próbny akord, dokonał jeszcze jednej drobnej poprawki, po czym rozejrzał się po izbie, z uśmiechem przylepionym do twarzy. Napotykał pełne wyczekiwania spojrzenia bywalców.

– Może zagram kilka melodii przed kolacją – rzucił w powietrze. Po czym dodał: – Bo domyślam się, że będzie kolacja?

– Tak, w rzeczy samej, przyjacielu – przytaknął prędko oberżysta. – Wyborna potrawka z jagnięciny, przyrządzona przez moją żonę, do tego świeży chleb i gotowane ziemniaki z pieprzem. I oczywiście więcej wina.

Will skinął głową. Umowa została zawarta.

– A zatem kilka pieśni, potem moja kolacja, a później znacznie więcej muzyki. Jak wam się widzi mój plan? – spytał. Z głębi szynku dobiegł chór aprobaty. Zanim głosy ścichły, Will już grał skoczne wprowadzenie do „Słonecznej panny".

Słoneczna panno,

Twe włosy są barwy słońca,

Ze szczęścia masz suknię utkaną,

Szedłbym za tobą bez końca,

Moja słoneczna panno.

Wzniósł głowę, kiwnął na zachętę, więc ludzie przyłączyli się do refrenu lubianej ludowej piosnki miłosnej, wystukując kuflami o stoły rytm i wyśpiewując ochryple:

Rozsiewasz światło wokoło,

Słoneczna panno,

Czy nie jest tak?

Kocham cię, la la la la la.

Rozsiewasz miłość wokoło,

Słoneczna panno,

To dzięki tobie słońce

Świeci tak wesoło.

Kiedy przeszedł do drugiej zwrotki, ludzie umilkli, pozostawiając śpiewanie rybałtowi. Aż znowu rozległ się refren i głosy z sali ponownie dołączyły. Wspólnie wykonywali żywą, skoczną piosenkę. Doskonałą na początek, jak wcześniej wyłuszczył Berrigan.

„To nie będzie najlepsza pieśń w twoim repertuarze", tłumaczył. „Lecz płynie wartko, jest wesoła, dobrze znana. Nadaje się świetnie na przełamanie pierwszych lodów. Pamiętaj, nigdy nie wykonuj na samym początku tego, co w twoim repertuarze najlepsze. Deser pozostaw na ukoronowanie występu".