– Nie nam sądzić, co to takiego. Ale dziwne rzeczy się dzieją. Dziwne wizje.
– Zwłaszcza w Lesie Grimsdell – dopowiedział wysoki rolnik. Pozostali znów przytaknęli. – Dziwne wizje, odgłosy nie z tej ziemi, mówię wam. Mrożą krew w żyłach. Raz je słyszałem i wystarczy.
Kiedy wreszcie początkowa niechęć została przełamana, ludzie zapragnęli pomówić na temat niepokojących zdarzeń. Jak gdyby odczuwali fascynację, którą chcieli się podzielić.
– A cóż takiego tam widujecie? – zapytał Will.
– Światła, przede wszystkim światła. Małe, kolorowe kulki błyszczące między drzewami. I ciemne kształty. Kształty, co to migają tak, że tylko kątem oka je dostrzeżesz.
Polano w kominku osunęło się do ognia. Will poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku. Pomyślał, że zaczyna ulegać wpływowi bajęd o odgłosach i kształtach. Dwieście kilometrów stąd, na południu, umiał o dziwach Norgate żartować sobie z Haltem oraz Crowleyem. Ale tutaj, w ciemną noc, kiedy samotnie przebywał pośrodku mroźnej, przysypanej śniegiem krainy Północy, wśród tych ludzi, wszystko zdawało się bardzo prawdziwe i bardzo wiarygodne.
– No, jeszcze Nocny Wojownik – rzucił woźnica. Tym razem w izbie zapanowała cisza jak makiem zasiał. Kilkoro ludzi uczyniło znak odpędzający złe moce. Woźnica spojrzał po gościach, cały czerwony na twarzy.
– Och, uwierzcie, ja go widziałem, a juści. Tylko przez moment, fakt. Ale on tam był.
– A właściwie, kto on taki? – dopytywał się Will.
– Właściwie? Nikt tego nie wie. Lecz ja go widziałem. Olbrzymi. Wojownik w zbroi, wysoki na dwie chaty. I można patrzeć przez niego. Coś jakby przezroczysty. Jest, za chwilę znika, zanim się zastanowisz, czyś go naprawdę widział. Ale ja wiem. Widziałem go, a juści. – Spojrzenie woźnicy ponownie omiotło izbę, rzucając wyzwanie. Niech mu ktoś zarzuci, że się pomylił.
– Wystarczy na dziś gadaniny, Barney – mruknął oberżysta. – Ludzie mają kawał do domów, w dodatku po nocy. Lepiej w ogóle nie rozprawiać o takich rzeczach.
Zgodny pomruk uświadomił Willowi, że tego wieczora już nie powinien oczekiwać dalszych pogaduszek. Zadźwięczały struny mandoli.
– Cóż, racja, nie czas teraz, żeby śpiewać o czarnoksiężnikach. Może więc zakończmy wieczór piosnką o pijanym królu i smoku, co się potykał o własne łapy?
Suka, w lot chwytając wskazówkę, znowu się rozszczekała. Ponury nastrój ulotnił się w jednej chwili.
– No, co tam, Harley? Zgadzasz się? Dobra, zaczynamy. – I Will od razu zaśpiewał:
Rechot na nowo rozbrzmiewał w całej izbie. Mroczna atmosfera została odegnana. Will snuł opowieść o smoku potykającym się o własne łapy i o królu cierpiącym na poważne problemy z trawieniem. Muzyce wtórował entuzjastyczny psi szczek za każdym razem, kiedy rozlegało się słowo „smok", co jeszcze bardziej wszystkich bawiło.
Willowi przyszło na myśl, że ta piosenka przenigdy nie nadałaby się dla potrzeb Zamku Araluen. Ale na pewno spełnia swoje zadanie tutaj, w oberży „Pod Pękniętym Dzbanem".
Rozdział 15
Wiatr ucichł tuż przed świtem, jak gdyby spełnił wyznaczone zadanie oczyszczenia nieba z chmur i uznał, że pora przenieść się gdzie indziej. Dzień wstał zimny, jasny. Kiedy Will wyszedł z małego pokoiku, jaki zaoferował mu właściciel oberży, poranne słońce odbijało się jaskrawo od zaśnieżonego krajobrazu i wpadało przez okna do przestronnej izby gospody.
Will przywitał się z szynkarzem. Podkuchenna podała śniadanie, złożone z przypieczonego chleba oraz plastrów zimnej szynki. Lecz – jak zawsze – to kawy Will potrzebował najbardziej. Oberżysta był w przyjacielskim nastroju. Sobie również nalał do kubka kawy, siadł naprzeciw Willa, upił łyk i westchnął z zadowoleniem.
– Udał się ci wczorajszy wieczór – rzucił. W jego słowach kryło się pytanie, którego nie wypowiedział wprost.
Will przytaknął.
– Nam obu, jak sądzę – odparł. Zapadła pełna wyczekiwania cisza. Oberżysta nasłuchiwał, czy Will powie coś jeszcze. W końcu, uznawszy, że minstrel jemu pozostawia kierowanie rozmową, wyciągnął rękę ponad stołem.
– A przy okazji, Cullum Gelderris, tak mnie zwą. Wczoraj się sobie nie przedstawiliśmy.
Will uścisnął mu dłoń.
– Will Barton – odrzekł. Oberżysta kilkakrotnie pokiwał głową, jak gdyby nazwisko Barton cokolwiek dlań znaczyło.
– Tak, udany wieczór – powtórzył. Will bez słowa łyknął kawy. W końcu Gelderris poruszył temat, który nie dawał mu spokoju.
– Dzisiejszy uda się jeszcze lepiej. Na koniec tygodnia zwykle ściąga do mnie spory tłumek. A okaże się jeszcze większy, jeśli się rozniesie, że w wiosce pojawił się minstrel. – Łypnął na Willa znad swojego kubka z kawą. – Zamierzasz popasać w oberży przez jeszcze jedną noc, prawda?
Will spodziewał się tego pytania. Mimo że spieszno mu było ruszać dalej, by dotrzeć do Zamku Macindaw, wiedział, że lepiej zostać przynajmniej jeszcze dobę. W wiosce dawało się niezgorzej zarobić, jak przekonał się zeszłego wieczora. Jeżeli Gelderris nie mylił się – a trudno zakładać, iż się myli – dziś wieczorem grosz popłynie znacznie obficiej. Will doskonale rozumiał, że wydałoby się mocno podejrzane, gdyby przepuścił okazję do napełnienia kieski. Właściciel oberży spodziewał się, rzecz jasna, targów.
– Właściwie ciągle nie zdecydowałem – odpowiedział Will. – Chyba ruszam dalej.
– A dokąd? – zapytał prędko Gelderris.
Will wzruszył ramionami, jak gdyby ta kwestia nie miała większego znaczenia.
– W końcu i tak trafię do Zamku Macindaw. Słyszałem, że lord Syron serdecznie podejmuje rybałtów. Ludziom zazwyczaj brakuje rozrywek, kiedy nadchodzą śniegi – dodał.
Jednak Gelderris zaprzeczył ruchem głowy.
– Ze strony Syrona nie czeka cię serdeczne przyjęcie – westchnął. – Nie odezwał się ani słowem od dwóch miesięcy. Albo i dłużej.
Will lekko zmarszczył czoło. Zdawał się nie pojmować.
– A co, mnichem został i złożył śluby milczenia? – Will uśmiechnął się szeroko, żeby Gelderris na pewno pojął, że żartuje. Jednak szynkarz nie zrewanżował się uśmiechem.
– Mało w tym religii – odrzekł posępnie. – Wręcz przeciwnie, w rzeczy samej.
– Nie masz chyba na myśli czarnej magii? – rzucił Will niby od niechcenia, używając terminu, jakim miejscowi ludzie określali czarnoksięstwo. Tym razem Gelderris pospiesznie rozejrzał się dokoła, zanim odpowiedział.
– Tak powiadają – wyjaśnił przyciszonym głosem. – Powaliło go, a jakże. W jednej chwili, choć człek zdrów był jak ryba. W następnej już leżał bliski śmierci. Teraz ledwie dycha, oczy ma szeroko otwarte, ale nic nie widzi, nic nie słyszy i nic nie mówi.
– A uzdrowiciele, co oni gadają? – zapytał Will.
Gelderris parsknął pogardliwie.
– Co oni tam wiedzą? Nie potrafią wytłumaczyć jego stanu. Ani nie potrafią nic wskórać, żeby mu się poprawiło. Od czasu do czasu budzi się na chwilę i coś je, jeno że nawet wtedy ledwo rozumie. A potem odpływa z powrotem w ten swój trans.
Will odstawił pusty kubek po kawie, pomyślał o kolejnym. Niechętnie odsunął od siebie pokusę. Odkąd mieszkał sam, prawie nie mógł żyć bez kawy. Pora, by powściągnąć to przyzwyczajenie.