– Zatem może mógłbyś rozkazać też w kuchni, żeby podano mi do pokoju lekki posiłek, Ormanie? – spytała. – Jestem zmęczona i głodna po podróży przez tę twoją ponurą wiejską okolicę. Jutro możesz mi przedstawić swoich domowników, ale przez resztę dnia wolę odpoczywać.
Orman skłonił się.
– Oczywiście, pani.
Will zauważył, że Alyss spojrzała na niego ponownie.
– Jednak zanim udam się na spoczynek, pozostaje jeszcze jedna czy dwie kwestie, o których moglibyśmy pomówić, Ormanie… – urwała znacząco, a Orman zrozumiał aluzję.
Przegonił Willa dyskretnym ruchem ręki.
– Dobrze, Barton, możesz iść. Dokończymy naszą rozmowę innym razem.
Will złożył głęboki ukłon.
– Lady Gwendolyn, wasza dostojność – powiedział i wycofał się do drzwi. Zignorowali go, jak należało się spodziewać, a Orman zaproponował Alyss, żeby usiadła.
– Pamiętaj, minstrelu – zawołała władczym tonem, kiedy Will był już przy drzwiach. – W moich pokojach za godzinę. Być może nie będę gotowa cię przyjąć, więc będziesz musiał zaczekać, ale i tak tam bądź.
Will znów się ukłonił.
– Oczywiście, pani – powiedział.
Gdy wychodził, usłyszał, jak szepcze do Ormana:
– A teraz, Ormanie, musisz mi opowiedzieć, na co cierpi twój nieszczęsny drogi ojciec! Czy mogłabym jakoś pomóc?
Xander zamknął za Willem ciężkie drzwi, zanim zdążył usłyszeć odpowiedź Ormana.
Jak przystało na wielka damę, Alyss podróżowała ze znaczną świtą. Na jej asystę składali się: szambelan, dwie pokojówki i pół tuzina zbrojnych. Żołnierze zostali zakwaterowani w zamkowej sali sypialnej, podczas gdy sama Alyss i pozostali zajęli wielki apartament w stołpie. Will stawił się w jej przedpokojach o wyznaczonej porze. Nie był pewien, czego się spodziewać, nie wiedział bowiem, ile osób ze świty Alyss zna jej prawdziwą tożsamość. Szambelan przywitał go chłodno i wskazał mu, żeby usiadł.
– Lady Gwendolyn powiedziała, że masz zaczekać – oznajmił wyniośle. Zerknął na futerał z instrumentem, który Will odłożył na bok. – Przyniosłeś swoją lutnię, czyż nie?
Will nabrał powietrza, szykując się do przemowy, ale postanowił dać temu spokój. Skoro wszyscy mieszkańcy świata chcieli myśleć, że grał na lutni, to kimże on był, by się z nimi sprzeczać? Szambelan przestał się nim interesować i zniknął w jednym z pokoi, zostawiając go samego.
Alyss kazała mu czekać przynajmniej z pół godziny. Zdawał sobie sprawę, że zwłoka całkowicie pasuje do charakteru roli, jaką odgrywała – lordowie i damy rzadko poświęcali choć jedną myśl niższym istotom, którym mogli kazać czekać – ale miał poczucie, że odrobinę przesadziła. W końcu szambelan pojawił się i skinął na niego, żeby wszedł.
– Lady Gwendolyn jest teraz gotowa cię przyjąć – oznajmił.
Will mruknął coś pod nosem. Ktoś o dobrym słuchu mógłby rozróżnić słowa: „Nie spieszyło jej się", ale szambelan zdawał się niczego nie usłyszeć.
Will poszedł za nim do wielkiego pokoju dziennego. Alyss stała przy oknie, twarz miała niczym maskę, dopóki szambelan nie zamknął ciężkich drzwi. Wtedy jej wargi rozciągnęły się w ciepłym uśmiechu, i Alyss zbliżyła się, żeby ująć jego dłonie w swoje, muskając ustami jego policzek.
– Willu! – odezwała się cicho. – Jak cudownie znowu cię widzieć!
Jego złość ulotniła się w mgnieniu oka, odpowiedział uściśnięciem dłoni.
– Sam inaczej bym tego nie ujął – odpowiedział. – Ale co, u licha, cię tu sprowadza?
Alyss wyglądała na zaskoczoną. – Jestem twoją łączniczką – powiedziała. – Halt ci nie mówił?
Cofnął się o krok, zmieszany.
– Mówił, że to będzie ktoś, kogo rozpoznam. Nie miałem pojęcia, że zjawisz się ty. Nie miałem pojęcia, że ty… – Zawahał się, nie wiedząc, co dalej.
Alyss zaśmiała się łagodnie. To był jej naturalny śmiech, a nie piskliwe zanoszenie się rozbawionym chichotem, które odgrywała jako lady Gwendolyn.
– Nie miałeś pojęcia, że wplątałam się w tę szpiegowską historię? – powiedziała. Kiedy przytaknął, uśmiechnęła się i mówiła dalej: – Cóż, sam widziałeś mój sztylet. Czy sądziłeś, że kurierzy tak po prostu rozwożą wiadomości po całym królestwie?
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Ehm… Tak, prawdę mówiąc. Ale to moje pierwsze zadanie tego rodzaju.
Puściła jego ręce i raptem przybrała bardzo rzeczowy ton.
– Marnujemy czas. Później wyjaśnię ci więcej. Ale najpierw musimy posłuchać, jak grasz.
To go zaskoczyło.
– Posłuchać, jak gram? – powtórzył, a ona szybko przytaknęła, wskazując ręką na futerał.
– Na swojej mandoli. To mandola, czyż nie? – dodała.
Skinął głową. Jakoś wcale go nie zdziwiło, że Alyss potrafiła właściwie nazwać instrument.
Rozpiął pasy spinające futerał, wciąż zadziwiony. Kątem oka zobaczył szambelana, który podszedł bliżej i przyglądał się uważnie, jak Will dostraja instrument. Zagrał akord.
– Tylko melodię. Nie kłopocz się śpiewaniem – powiedziała Alyss.
Marszcząc czoło, Will zaczął grać wstęp do „Góry Wallerton". Szambelan jeszcze się zbliżył, przekrzywił głowę, uważnie się przysłuchując. Spojrzenie Alyss było utkwione w tym człowieku. Po jakichś szesnastu taktach starej ludowej melodii szambelan spojrzał na Alyss i krótko skinął głową, a ona ruchem dłoni dała Willowi znak, żeby przerwał. Wciąż niczego nie rozumiejąc, Will zagrał parę ostatnich nut i pytająco zmarszczył brew. Alyss odezwała się przyciszonym głosem, wskazując na szambelana.
– Oddaj mandolę Maksowi – poleciła. – On będzie grał, a my porozmawiamy.
Nareszcie Willowi rozjaśniło się w głowie, gdy przekazał instrument starszemu mężczyźnie. Maks wziął mandolę i bez typowego dostrajania czy drobnych poprawek, które wykonywała większość muzyków, kiedy pożyczali od kogoś instrument, od razu zaczął grać. Will zdał sobie sprawę, że ten człowiek naśladuje jego własny styl. Wśród niższych dźwięków pojawiała się od czasu do czasu fałszywa nuta, a do tego lekkie zawahanie, gdy przesuwał się w górę, by zagrać wysokie arpeggio – czyli błędy, które Will nieustannie usiłował korygować.
Alyss odciągnęła go na bok, bliżej okna, lecz nie na tyle, by byli widoczni z zewnątrz.
– Teraz możemy pomówić – powiedziała – gdyby ktoś, nas podsłuchiwał, usłyszy tylko minstrela, wygrywającego serenady dla tej nadętej pannicy, lady Gwendolyn.
– A przy okazji, kto wymyślił lady Gwendolyn? – spytał Will.
Alyss pokręciła głową.
– Och, ona jest całkiem prawdziwa. Ma nieco mierny intelekt, ale jest niesłychanie lojalna. Kiedy dowiedzieliśmy się, że zaaranżowała przyjazd tutaj w tym miesiącu, zgodziła się, żebym to ja zajęła jej miejsce. To była idealna okazja, naprawdę. Zanim to wszystko się zaczęło, została zaproszona przez lorda Syrona, żeby spędzić tu zimę. Orman nie mógł sprzeciwić się decyzji ojca. Wiesz, straciłam sporo czasu, ćwicząc jej niemądry chichot – dodała.
Will uśmiechnął się.
– Czy to wszystko jest naprawdę konieczne? – zapytał, wskazując na Maksa, teraz lekko fałszującego wprowadzenie do „Serca Wildwood".
Alyss wzruszyła ramionami.
– Może i nie. Lecz nie możemy być pewni, że nikt nas nie podsłuchuje albo nie obserwuje. To dlatego uznałam, że powinnam kazać ci czekać. Przepraszam cię za to.
Will wzruszył ramionami na znak, że przeprosiny są zbyteczne. Jej wyjaśnienia miały sens. Przypomniał sobie zamkową służbę, która widziała go w przedpokoju.
Każde z nich mogło w tej chwili składać raport Ormanowi. Zerknął na Maksa.