Выбрать главу

– Owszem. Oboje nadają się do tej misji, wiem. Zresztą, wysyłając zbyt wielu ludzi, ryzykujemy ujawnienie gry. Z tego wynikłaby raczej szkoda niż pożytek. Tyle że… męczy mnie dziwne odczucie. Jakby ktoś stał mi za plecami i choć go wyczuwam, nie umiem drania dostrzec. Rozumiesz?

Halt skinął głową.

– Mam takie samo wrażenie. Jednak, jeżeli przesadzimy z nadmiarem działań, zniszczymy całą przykrywkę.

Zapadło długie milczenie. Obaj się ze sobą zgadzali. Obu wszelako nadal dręczył ten sam niepokój.

– Oczywiście, zawsze dałoby się podesłać jeszcze kogoś, tak na wszelki wypadek – zasugerował Halt. Crowley łypnął na przyjaciela.

– Uhm, gdyby wprowadzić jeszcze jedną osobę, nie uznałbym tego za przesadę.

– Kogoś, kto gwarantowałby silne ramię – ciągnął Halt. – Żeby ich osłaniał, gdyby było trzeba.

– Tak, też tak sądzę, poczułbym się lepiej, gdybym zyskał pewność, że w potrzebie otrzymają choć odrobinę wsparcia – przytaknął Crowley.

– No, rzecz jasna – dodał Halt – jeżeli podeślemy im właściwego człowieka, taki ktoś zdoła zapewnić trochę więcej niż tylko odrobinę wsparcia.

Spojrzenia starych towarzyszy broni i odwiecznych przyjaciół spotkały się nad stołem. Znali się od dziesiątków lat, przebyli wspólnie tyle kampanii, że żaden już ich nie umiał spamiętać. Jeden wiedział, co myśli drugi, zgadzali się ze sobą bez zbędnych słów.

– Horace? – zapytał Crowley.

Halt przytaknął.

– On – odparł.

Rozdział 25

Will nie miał pojęcia, że dowódcy Korpusu zdecydowali się wysłać pomoc. Gołąb, który zaniósł raport, jako jedyny wyuczył się trasy między lennem Norgate i Zamkiem Araluen. Tylko ten ptak więc zdołałby przynieść odpowiedź. Lecz potrzebował co najmniej trzech lub czterech dni, by nabrać sił niezbędnych do kolejnego przelotu. Wtedy, oczywiście, powróciłby do ostatniego miejsca pobytu, trafiłby zatem do człowieka pracującego dla Alyss w okolicy Macindaw. Dopóki Will by się z tym człowiekiem nie skontaktował, nawet by nie wiedział, że pomoc jest w drodze.

Gdyby jednak wiedział, mógłby się poczuć nieco pewniej. Horace, służący równie długo w Korpusie Rycerskim, jak Will w Korpusie Zwiadowców, po wielokroć dowiódł, ile jest wart. Jako czeladnik okazał się nadzwyczaj utalentowanym wojownikiem, urodzonym rycerzem, co przyznawali nauczyciele. Pokonał w pojedynku buntowniczego wodza Morgaratha, później nadzwyczajnie zasłużył się w wojnie z konną armią Temudżeinów. I więcej jeszcze. Budził grozę jako szermierz. Zaskarbił sobie sławę niepokonanego rębajły dzięki talentowi wykazanemu w dawnym pojedynku. Cała Gallia imię Rycerza Dębowego Liścia wypowiadała z podziwem. Położył zasługi tak wielkie, że król Duncan nie wahał się oficjalnie pasować go na rycerza, choć Horace odbył zaledwie połowę szkolenia rycerskiego.

Owego pogodnego zimowego poranka wieść, że Horace wyruszył w drogę, mogłaby z pewnością złagodzić niepokój, jaki wciąż nękał Willa. Nadal rozmyślał o tym, co usłyszał w kwaterze zbrojnych. Zamierzał spotkać się pod jakimś wiarygodnym pretekstem z Alyss, by wszystko z nią dokładnie omówić. Rozważał nawet, czy nie poszukać wsparcia u sir Kerena. Skoro młody dowódca garnizonu wyraźnie nie był w najlepszych stosunkach ze swoim kuzynem oraz utrzymywał pozostający tylko na własne rozkazy oddział, mógłby okazać się cennym sprzymierzeńcem. Jednak, nim Will zdecydowałby się na tak radykalny krok, musiał go najpierw przedyskutować z Alyss.

Pilnie też pragnął ustalić, kiedy wspólnie wezmą się do dalszych poszukiwań tajemniczego Malkallama. On to bowiem musiał stać za sztuczkami świetlnymi, on musiał wywoływać wizje, on również usiłował zniechęcić ciekawskich, powstrzymując każdego przed zaglądaniem do Lasu Grimsdell. Lecz Will wiedział, że zanim zdecyduje się na jakiś krok, powinien wymyślić sposób, żeby Alyss po niego posłała. Jako minstrel niskiego stanu nie mógł wkroczyć do komnat damy bez uprzedniego zaproszenia.

Tymczasem ruszył do stajni, żeby sprawdzić, czy Wyrwij znajduje się pod dobrą opieką. Zabrał ze sobą z wieży sukę, gdyż zaczynała się wiercić niecierpliwie w czterech ścianach nieco zagraconego pokoju Willa. Niech dotrzymuje towarzystwa konikowi, postanowił. Zostawił je razem, a oba zwierzaki wydawały się zadowolone z odmiany. Wyrwij przybrał wobec psa postawę nacechowaną lekkim rozbawieniem, połączonym z poczuciem wyższości, podczas gdy pies zaakceptował kudłatego konika zwiadowcy jako zastępcę samego Willa. Zwiadowca wiedział, że suka się nie oddali, w pobliżu zaś czekało ją mnóstwo pasjonujących woni, odgłosów oraz zakamarków, więc w zamkowych stajniach nie groziła jej nuda.

Całe szczęście, że zostawił tam sukę. Kiedy bowiem przechodził przez dziedziniec, ujrzał znajomo wyglądającego mężczyznę, który właśnie mijał bramę, maszerując w stronę stołpu. Wysoki, ciemnowłosy, ciemnobrody. Z oddali Will nie potrafiłby dostrzec rysów. Jednak mężczyzna poruszał się w sposób, który Willowi nie był obcy. Wyglądał bardzo znajomo. Młody zwiadowca spostrzegł włócznię w prawej ręce przybysza. Choć niewątpliwie bardzo ciężka, nowo przybyły niósł ją niczym piórko. Will, pomyślawszy chwilę, wreszcie skojarzył. Znał tego człowieka.

John Buttle. Przekazał go załodze skandyjskiego okrętu w dalekim lennie Seacliff.

– Co on, do diabła, tu robi? – Will mruknął sam do siebie. Odwrócił się pospiesznie i uklęknął na jedno kolano, udając, że zawiązuje rzemyk przy bucie. Na szczęście Buttle nie patrzył w stronę zwiadowcy. Wszedł do stołpu. Will się wyprostował, rozmyślając gorączkowo. Buttle wciąż jeszcze powinien był bezpiecznie zimować na Skorghijl wraz z załogą morskich wilków, setki kilometrów na północny wschód, daleko stąd. Jednak pojawienie się zbira tutaj stwarzało prawdziwy problem. Skoro on podsłuchał rozmowę między Willem i Alyss w Seacliff, oraz skoro wiedział, że…

Will zastygł. Alyss! Buttle ją spotka, a wtedy z łatwością rozpozna łączniczkę. Oczywiście, Will przekonywał sam siebie, wyszukane uczesanie i takiż strój zmieniły Alyss w wysoko urodzoną damę. Kiedy Buttle śledził ją w Seacliff, nosiła prostą, choć elegancką szatę kurierki, a włosy miała rozpuszczone. Lecz nikt nie zdołałby zapomnieć wyjątkowej figury Alyss. Jeśli tylko starczy mu czasu, rozpozna dziewczynę. A gdyby do tego doszło, zorientuje się natychmiast, że nie ma do czynienia z trzpiotowatą lady Gwendolyn, tylko z wyszkoloną kurierką Służby Dyplomatycznej.

Willa raczej nie rozpozna. Nie spodziewa się go w jaskrawym, krzykliwym odzieniu minstrela. Buttle wiedział, że Will należy do Korpusu Zwiadowców, oczekiwałby więc kogoś noszącego prosty strój o przygaszonych barwach. Jak nauczał Halt, ludzie często widzą to, co zamierzają zobaczyć. Zresztą, uprzednio walczyli w cieniu drzew, a tam światło nie było najlepsze. Rozpoznawszy wszakże Alyss, szybko skojarzyłby jej wizytę w zamku z obecnością innego obcego.

Pierwszy krok Willa wydawał się zatem oczywisty. Musiał natychmiast ostrzec Alyss. Będzie zmuszona trzymać się na uboczu, dopóki jakoś nie uporają się z nową przeszkodą.

Ruszył w stronę wejścia do stołpu. Ale się zawahał. Buttle wszedł tam przed chwilą, Will nie miał pojęcia, gdzie może teraz przebywać. Może jest tuż przy wejściu, w wielkiej sali. A może gdzieś się oddalił. Zwiadowca rozejrzał się dokoła, szukając innego sposobu dostania się do środka. Wiedział, że kucharze wychodzą drzwiami prowadzącymi na tyły dziedzińca. Postanowił przejść tamtędy.

Nim zdążył choćby drgnąć, na jego ramieniu spoczęła czyjaś ciężka dłoń.