Will odwrócił się i stwierdził, że spogląda prosto w srogą twarz starszego sierżanta. Dwaj inni zbrojni z garnizonu czekali nieopodal, dłonie zaciskali na głowniach mieczy. Z przyjaznej atmosfery poprzedniego wieczora nie pozostał nawet ślad. Trzem zbrojnym nie było do żartów.
– Stój, minstrelu – odezwał się starszy sierżant. – Lord Orman pragnie zamienić z tobą słówko.
Will ocenił sytuację. Starszy sierżant, poruszał się wolno. Pozostali dwaj to zwykli zbrojni, ich sprawność w fechtunku zapewne nie stała na zbyt wysokim poziomie.
Will niewątpliwie poradziłby sobie co najmniej z dwoma, nim zdążyliby sięgnąć po broń. Jednak nadal pozostałby jeden, ten zaś zdążyłby podnieść alarm. Brama i most zwodzony znajdowały się trzydzieści metrów dalej, obsadzone przez kolejnych trzech lub czterech zbrojnych. Will nigdy nie wydostałby się z zamku, gdyby teraz spróbował stawiać opór. Jedyne, co mógł zrobić, to użyć podstępu. W ciągu mniej niż pół sekundy wiedział, co powinien czynić.
– W porządku, panie sierżancie – odparł, uśmiechając się. – Złożę mu wizytę, gdy tylko dokończę to, co mam akurat do zrobienia.
Dłoń przytrzymująca ramię zwiadowcy ani drgnęła.
– Teraz – powiedział stanowczym tonem sierżant.
Will poniechał sprzeciwu.
– Oczywiście, skoro ma być teraz, niech będzie teraz – odpowiedział. – Prowadź.
Pokazał żołnierzowi, by ruszał przodem. Doświadczony wojak ani drgnął. W jego oczach nie było ni krzty rozbawienia.
– Ty pierwszy, minstrelu – warknął.
Will miał nadzieję, że drgnięcie jego ramion wyglądało na gest obojętności. Pierwszy ruszył przez dziedziniec. Trzej zbrojni zajęli miejsca wokół – starszy sierżant z tyłu, pozostali dwaj po bokach. Ciężkie buciory tupotały na bruku, gdy zbliżali się do wejścia.
Will odmówił w duchu bezgłośną modlitwę, błagał by po drodze nie natknęli się na wychodzącego z zamku Buttle'a. Ktoś ostentacyjnie prowadzony przez uzbrojonych żołnierzy z pewnością przyciągnąłby uwagę. Gdyby Buttle przypatrzył się uważniej, mógłby go rozpoznać, niezależnie od stroju minstrela.
Weszli. Na szczęście po dawnym więźniu Willa ślad zaginął. Starszy sierżant dźgnął więźnia twardym, tępo zakończonym przedmiotem. Will zdał sobie sprawę, że tamten wyciągnął ciężką pałę, którą nosił za pasem.
Skierowali się ku schodom prowadzącym do pokojów Ormana.
Wedle zwyczaju, schody skręcały w prawo, tak by napastnik mieczem torujący sobie drogę w górę musiał odsłonić całe ciało, by posłużyć się bronią, podczas gdy obrońca, znajdujący się wyżej mógł zadawać ciosy, odsłaniając tylko prawą rękę i bok. Kiedy wspinali się w górę, Will słyszał, jak za jego plecami starszy sierżant, zaczyna ciężko sapać, zaś dwaj mężczyźni, pilnujący go po bokach, zostają na wąskich schodach w tyle. Will uzmysłowił sobie, że tutaj umknąłby im z łatwością. Jednak pozostawało w mocy pytanie, dokąd się później uda? Raz jeszcze postanowił grać na zwłokę, wypatrując lepszej okazji. Wiedział, że gdyby spróbował ucieczki, wszelkie pozory niewinności wzięłyby w łeb. Postanowił zaczekać, aż szanse wzrosną. Tutaj, w samym sercu zamku Ormana, w asyście zbrojnych, na schodach wiodących w górę, bez odwrotu, sytuacja nie wyglądała zbyt różowo.
Dotarli do komnat na czwartym piętrze. Will zawahał się przy drzwiach do przedpokoju lorda, ale pała ponownie wbiła mu się w plecy.
– Naprzód! – nakazał ponury głos starszego sierżanta.
Nie mając innego wyboru, Will uczynił, co mu kazano.
Xander siedział przy swoim biurku w poczekalni. Podniósł wzrok, kiedy wkroczyli bez pukania. Nawet jeśli widok minstrela prowadzonego przez trzech zbrojnych zaskoczył łysą wiewiórkę, sekretarz zachował kamienny spokój. Uniósł rękę, dając znak, żeby stanęli, po czym wysunął się zza zasypanego papierami stołu i otworzył drzwi do gabinetu. Will usłyszał jego spokojny głos.
– Żołnierze przyprowadzili Bartona, wasza dostojność – poinformował.
Z wnętrza pokoju dobiegło niewyraźne mruknięcie. Xander ukłonił się prędko, natychmiast wyszedł, dając znak starszemu sierżantowi oraz Willowi.
Pała znowu dźgnęła Willa w plecy. Irytujący nawyk. Willa ogarnęła pokusa, by odebrać oręż starszemu sierżantowi, a następnie samemu dźgnąć go raz i drugi. Jednak stłumił chętkę. Prawdę mówiąc, był ciekaw, czego Orman od niego chce. Zresztą, jeśli lord nie zamierzał wzywać więcej strażników, Will był spokojny, bo wiedział, że w każdej chwili zdoła uciec.
Orman siedział za biurkiem. Will zauważył, że księgi poświęcone magii wciąż znajdowały się wśród papierów. Jedna z nich otwarta była na stronicy zaznaczonej skórzaną zakładką. Orman, ubrany w charakterystyczną dlań ciemną szatę, zdawał się schylać nad wielkim, drewnianym fotelem, jak gdyby coś go bolało. Poruszył się niezdarnie, gdy dawał Xanderowi znak ręką, żeby wyszedł. A kiedy się wreszcie odezwał, głos lorda potwierdził pierwsze wrażenie. Wypowiadał słowa z trudnością, oddychał ciężko, z przerwami.
– Dobrze się spisałeś, starszy sierżancie. Sprawiał jakieś kłopoty?
– Żadnych, panie. Szedł zupełnie spokojnie – oznajmił żołnierz.
Orman powoli skinął głową.
– Dobrze. Dobrze – mruknął sam do siebie.
Nastała chwila milczenia, gdy z trudem łapał oddech. Wreszcie pstryknął palcami na starszego sierżanta.
– Świetnie. Możesz nas zostawić. Czekaj na zewnątrz, proszę.
Stary wojak zawahał się.
– Wasza dostojność jest pewny? – spytał z wahaniem. – Więzień może próbować… – Urwał w pół zdania. Nie wyobrażał sobie, co Will mógłby właściwie zrobić. W rzeczy samej, nie orientował się nawet, czy Will faktycznie został uwięziony. Rozkazano mu wziąć ze sobą dwóch ludzi, natychmiast sprowadzić minstrela, więc sierżant założył, że szykują się kłopoty. Teraz, kiedy Orman go odprawił, zaczął się zastanawiać, czy nie chodzi po prostu o towarzyskie spotkanie, i przypomniał sobie z niepokojem, jak przez całą drogę po schodach dźgał Willa pałą.
– W porządku. Wyjdź. – Orman z trudem szeptał, ale w jego głosie słychać było wielkie rozdrażnienie.
Will pomyślał, że z całą pewnością lorda nieźle łupie ból. Zbrojny stanął na baczność, po czym rozległ się tupot buciorów, gdy maszerował w stronę drzwi. Tam sierżant zatrzymał się, wciąż niepewny, co dalej robić.
– Poczekam na zewnątrz, wasza dostojność – bąknął, po czym dodał: -…z moimi ludźmi.
– Tak. Tak. Uczyń tak, skoro chcesz – odpowiedział Orman.
Drzwi zamknęły się, starszy sierżant wyszedł. Orman wstał chwiejnie, wyraźnie oszczędzając lewą stronę ciała. Will dostrzegł, że lewą rękę przyciska do boku, jakby dokuczały mu połamane żebra. Skrzywił się, gdy obchodził stół. A potem stanął przed Willem. Z trudem łapał oddech. Pokonanie nawet tak krótkiego dystansu okazało się dla niego niesłychanym wysiłkiem. Will ruszył w stronę dostojnika.
– Lordzie Ormanie, wszystko w porządku? – zapytał, ale tamten tylko uniósł dłoń, przerywając minstrelowi.
– Nie. Jak sam widzisz, nie. Jednak niewiele możesz na to poradzić.
– Jesteś ranny? – spytał Will. – Posłać po uzdrowiciela?
Orman pokręcił głową, z jego ust dobiegł chrapliwy śmiech.
– Wątpię, by którykolwiek z uzdrowicieli w tym zamku zdołał poradzić sobie z moimi dolegliwościami – jęknął. – Nie. Potrzebna mi pomoc innego rodzaju. – Przerwał. Jego oczy wpijały się w Willa. Zapłonęły niczym węgle, gdy dodał: – Potrzebna mi taka pomoc, jakiej udzielić mi może tylko zwiadowca.
Rozdział 26
Przez chwilę w komnacie panowała cisza. Willowi odebrało mowę. To była ostatnia rzecz, jaką spodziewałby się usłyszeć od Ormana. Opanował się, choć wiedział, że zareagował zbyt późno. Ale postanowił nadal zachowywać pozory.