– Ja tam wchodzę – oznajmił z wielką mocą.
Malkallam tylko wzruszył ramionami.
– Skoro chcesz. Bądź co bądź, ty go tu przywiozłeś. Pozwól mi tylko na jedną uwagę. Chyba trochę za późno na rozważania, czy go nie skrzywdzę.
– Nie rozważam – odparł chłodno Xander. – Ja tylko… – Urwał.
Malkallam czekał, zachęcając, by skończył zdanie. Kiedy sekretarz milczał, czarnoksiężnik sam go wyręczył:
– …martwisz się mimo wszystko, że mógłbym go jednak skrzywdzić.
Xander wzruszył ramionami. Dokładnie to miał na myśli. Zdawał sobie jednak sprawę, że głośne wyrażanie lęków nie zda się na nic, skoro osobiście poprosił czarnoksiężnika o pomoc.
– Pamiętaj, nie spuszczam cię z oka – zapewnił. Dłoń spoczęła na sztylecie zawieszonym u pasa. Tyle, że każdy natychmiast rozpoznałby człowieka nienawykłego do posługiwania się bronią.
Malkallam uśmiechnął się.
– Jestem pewien, że twój pan byłby z ciebie dumny. Jeżeli zdecyduję się uczynić z nim coś okropnego, najpierw postaram się przemienić cię w traszkę.
Xander przez chwilę zerkał na czarnoksiężnika podejrzliwie. Wreszcie uznał, że Malkallam prawdopodobnie żartuje. Prawdopodobnie. Bez zbędnego gadania wszedł za magiem do środka.
Will z westchnieniem ulgi oparł plecy o grube bale, z których zbudowano dom. Słońce właśnie zajrzało pod okap, ogrzewało stopy zwiadowcy. Wreszcie mógł wyprostować nogi. Nagle poczuł znużenie. Dzień toczył się błyskawicznie. Wydarzenie goniło wydarzenie. Ucieczka z zamku, poszukiwanie kryjówki Malkallama, spotkanie z czarnoksiężnikiem. Cały czas był w nieustannym napięciu. Teraz, kiedy zyskał moment spokoju, Will poczuł się zupełnie wyczerpany.
Inni mieszkańcy siedziby Malkallama ciągle się na niego gapili. Usiłował nie zwracać na to uwagi. Z ich strony nic mu nie groziło, byli po prostu ciekawi.
Powoli podniósł wzrok, zauważywszy poruszenie przy drzwiach.
Trobar, olbrzym, wyszedł z domu. Rozejrzał się po polanie, dostrzegł sukę. Leżała tam, gdzie ją zostawił, wciąż czujna. Podszedł, przyklęknął na jedno kolano, łagodnie gładził łeb owczarka. Z błogością zamknęła ślepia. Szukała jego dotyku.
– Panienko! – zawołał Will, nieco ostrzej, niż zamierzał.
Ślepia otworzyły się, suka przybrała czujną postawę. Will wskazał miejsce na ganku, tuż obok siebie.
– Chodź tutaj.
Podniosła się, otrząsnęła, z ociąganiem ruszyła w jego stronę. Will spojrzał na Trobara. Zniekształcona twarz wyrażała wielki smutek.
– Och, dobrze, już dobrze – mruknął do psa. – Zostań, gdzie jesteś.
Zobaczył, że uśmiech rozświetla twarz olbrzyma, bo pies znowu pozwolił się głaskać. Will zamknął znużone oczy. Zastanawiał się, jak najlepiej postąpić.
Rozdział 31
Coś działo się na dziedzińcu. Najpierw Alyss usłyszała krzyki, później końskie kopyta zadudniły po bruku. Podbiegła do okna komnaty na piętrze stołpu. W samą porę. Ujrzała trzech jeźdźców. Galopowali co koń wyskoczy ku zamkowej bramie.
Natychmiast dostrzegła Willa. Celnym strzałem strącił z zamkowych murów kusznika. Za nim gnali dwaj mężczyźni Jeden z nich kolebał się w siodle, jakby za moment miał stracić przytomność. Ze zdumieniem rozpoznała Ormana.
Co tam się wyprawia, na niebiosa? Sądząc po reakcji strażników, lord najwyraźniej uciekał. Z własnego zamku! Kompletny absurd!
W dodatku Ormanowi towarzyszył Will. Alyss zmarszczyła czoło. Nic nie wskazywało na to, że zwiadowca działa pod przymusem. Chyba zresztą właśnie on prowadził grupkę. Przez chwilę zaświtała jej w głowie dziwaczna myśl. Orman naprawdę okazał się magiem. Rzucił na Willa czar, zmuszając zwiadowcę do posłuszeństwa. Jednak natychmiast dała spokój tym bredniom. Podobnie jak większość wykształconych ludzi, w gruncie rzeczy nie wierzyła w czarnoksięskie sztuki ani w magię.
Tylko jak to inaczej wytłumaczyć? '
Tętent ścichł, krzyki umilkły. Trzej jeźdźcy zniknęli. Mury zasłoniły uciekinierów. Lecz Alyss pozostała przy oknie. Kilka minut później konna grupa zbrojnych pod przywództwem wysokiego mężczyzny ruszyła w pościg. Dostrzegłszy przywódcę, zmarszczyła czoło. Nie potrafiła określić, co w nim było znajomego. Podeszła do sofy, usiadła. Najpierw chciała się ubrać i od razu zbiec na dół. Trzeba rozpoznać sytuację. Uznała, że najlepiej zapytać sir Kerena. Jednak zawahała się. Lady Gwendolyn nie postąpiłaby w ten sposób. Lady Gwendolyn, niemądra pannica, skupiona wyłącznie na sobie. Ona nie okazałaby najmniejszego zainteresowania czymkolwiek, co nie dotyczy nowych fryzur, butów albo sukien.
Zresztą, nie należało okazywać zbyt wielkiego zainteresowania tym, co porabia minstrel, Will Barton. W społecznej hierarchii stał nieporównanie niżej od arystokratki.
– Do licha! – mruknęła, palnąwszy dłonią o blat stolika w sposób najzupełniej nie licujący z godnością wielkiej damy. I wtedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Tak, jej osobiście nie uchodziło okazywanie zbytniego zaciekawienia. Lecz dysponuje służbą. Zdecydowała się działać. Stanęła przy drzwiach, prowadzących do przedpokojów apartamentu lady Gwendolyn.
Obie pokojówki składały stertę świeżo upranych rzeczy. Gawędziły bez cienia niepokoju. Maks w kącie marszczył czoło nad jakimś manuskryptem. Przedpokój nie miał okien, więc żadne z nich nic jeszcze nie wiedziało o wydarzeniach, które właśnie rozegrały się na dziedzińcu. Wszyscy troje poderwali się w jednej chwili, zaskoczeni jej nagłym wtargnięciem.
Niecierpliwie dała znak, nakazując spokój.
– Siadajcie, proszę – poleciła. Sama też przycupnęła na poręczy krzesła.
– Lord Orman wyjechał przed chwilką z zamku w towarzystwie minstrela Bartona. Wyglądało, jakby uciekali. – Zamyśliła się. – Straż na zamkowych murach usiłowała ich zatrzymać. Parę minut później wysłano pogoń.
Role służących należały do podrzędnych. Ale i tak przez ostatnich kilka dni ekipa kurierki zyskała sporą wiedzę na niejeden temat podnoszony w rozmowach między Alyss i Willem. Nie byli zwykłymi służącymi. Ludzi do pracy w Służbie Dyplomatycznej dobierano również pod kątem bystrości.
– Dlaczego lord Orman miałby umykać z własnego zamku? – zapytał Maks.
– Dlaczego Barton miałby mu w tym pomagać? – dodała Victoria, starsza z pokojówek.
Wszyscy tutaj rozumieli wagę konspiracji. Nigdy nie należało posługiwać się prawdziwym nazwiskiem Willa. Oraz nigdy, przenigdy nie wspominać, że chodzi o zwiadowcę. Alyss potrząsnęła głową.
– No, właśnie… Sprawy przedstawiają się bardzo dziwnie. Maks, zejdziesz na dół, do wielkiej sali. Przewąchasz, w czym rzecz. Staraj się zachować dyskrecję. Zerknij tu i tam, nadstaw ucha.
– Oczywiście. – Maks ruszył ku drzwiom. Po drodze ściągnął ze stołu swoją czapkę z piórkiem.
– Maks! – zawołała.
Zastygł.
– Tak, pani?
– Proszę o dyskrecję.
Przytaknął. Wyszedł, cicho zamykając drzwi. Alyss miała świadomość, że Victoria oraz Sandra, druga pokojówka, aż palą się, żeby omówić dziwny obrót spraw. Alyss wszelako nie widziała takiej potrzeby. Po co międlić ozorami, skoro nie ma się żadnych nowych informacji. Bez sensu. Skinęła im i wróciła do komnaty.
Krążyła samotnie po pokoju. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Nie potrafiła porzucić rozmyślań, choć bardzo się starała. Próbowała budować najbardziej prawdopodobne scenariusze. Może Will udawał sojusznika Ormana, starając się dzięki temu uzyskać więcej informacji i lepszy wgląd w knowania lorda? Prawie z miejsca odrzuciła tę myśl. Will, opowiadając Alyss, co dzieje się w zamku, od samego początku podkreślał, że od pierwszej chwili pomiędzy nim a Ormanem zapanowała niechęć. Mało więc prawdopodobne, by raptem wślizgnął się w łaski pana zamku i zdobył jego zaufanie.