Buttle zerknął na prowizorycznie opatrzone udo. Spod opatrunku sączyła się krew. Zaklął pod nosem, sięgnął, żeby wzmocnić węzeł.
Kiedy minęło pierwsze wrażenie, opryszek przyjął, że przedstawiony został prawdziwej lady Gwendolyn. W każdym razie kurierka miała podstawy, by tak sądzić. Odetchnęła swobodniej. Bądź co bądź, upłynęło już kilka tygodni od chwili, kiedy ją pierwszy raz spotkał. No, i wtedy nosiła rozpuszczone włosy. Dzisiaj upięła je w ciasny węzeł, zwieńczając fryzurę wysokim, szpiczastym kapeluszem, do którego doczepiła welon.
Alyss dbała, by jej włosy trefiono zgodnie z wymogami najnowszej mody. Osobiście uważała taką dbałość o fryzurę za absurd. Jednak wpojono w nią, że dla kurierki staranne ułożenie włosów znaczy bardzo wiele. Zmieniając styl uczesania, kobieta potrafi sprawiać wrażenie kogoś całkiem innego. Teraz nosiła włosy upięte odmiennie niż wtedy, kiedy los pierwszy raz zetknął ją z Buttle'em.
Obecny strój Alyss również w niczym nie przypominał odzienia z tamtego dnia. Gdy wraz z Willem oddawali draba w niewolę Skandianom, kurierka miała na sobie prostą białą suknię.
Dziś przyoblekła wytworną suknię, ozdobioną aplikacjami z cieniutkiej koronki, z niedorzecznie szerokimi rękawami. Obwiesiła się biżuterią, wykorzystując chyba każde wolne miejsce na ciele.
Na dobitkę starannie modulowała głos. Mówiła piskliwiej, niż na co dzień. Naśladowała egzaltowaną intonację dam z wyższych sfer, naturalną dla kogoś takiego, jak lady Gwendolyn.
W rezultacie Alyss zaczynała nabierać pewności siebie. Być może grzeszyła zbytnią bezczelnością. Jednak doszła do wniosku, iż właśnie zyskuje okazję, by wyszarpać trochę informacji.
– Mieczem ciął cię zapewne ów zdrajca, Orman? – udała troskę o bandziora.
Buttle parsknął szyderczo.
– Taki mól książkowy?! On nie potrafiłby unieść miecza, nawet gdyby chodziło o ocalenie jego własnej, nędznej skóry. Zranił mnie przeklęty muzykant, niech mu diabli kark garbują!
– Zważaj na maniery, Buttle – upomniał Keren.
Buttle, osłupiały, nic nie pojmował. Keren skłonił się Alyss.
Zbój tłumaczył dalej:
– Eee,… Wybacz, pani. W każdym razie postrzelił mnie tchórzliwy wieprz. Nie stanął do walki twarzą w twarz, jak krzepkiemu chłopu wypada. Przyczaił się gdzieś, schowany trzysta czy czterysta metrów dalej. I wpakował mi strzałę w nogę.
Chybił, pomyślała Alyss. Szkoda.
– Trzysta metrów? – powtórzył z nutą niedowierzania Keren. – Niesamowity strzał.
Buttle, który jak wielu ludzi lubił przesadę, wzruszył tylko ramionami.
– Dobra, może nie trzysta. Ale i tak strzelał z dużego dystansu. Żaden z niego minstrel, powiadam. Nigdy nie spotkałem minstrela, który by tak umiał trafiać.
Alyss poczuła dreszcz niepokoju.
– Mnie zdał się właśnie wybornym minstrelem – starała się sprowadzić rozmowę na bezpieczniejszą ścieżkę. Dopóki Buttle ostatecznie nie zwątpi, że Will to minstrel, poniecha domysłów, kto naprawdę go zranił. Niech na przykład nie zastanawia się, czy może strzelał do niego zwiadowca. Gdyby bowiem podejrzewał Willa, mógłby podejrzewać także ją. Odwróciła się do Kerena.
– Miał przecież nadzwyczaj słodki głos. Czyż nie, sir Kerenie?
Keren machinalnie przytaknął. Namyślał się. Wcześniej nie zastanawiał się nad tożsamością czy profesją Bartona. Sam się przekonał, iż młodzik był całkiem znośnym minstrelem.
– Z pewnością, prezentował klasę godną zawodowca – zgodził się. – A i pies został dobrze wyszkolony na potrzeby występów.
Boże, strzeż, przemknęło przez głowę Alyss. Buttle podniósł wzrok z nagłym zainteresowaniem.
– Pies? Co za pies?
Keren lekceważąco machnął dłonią. Temat psa uznawał za całkowicie nieistotny.
– Och, przyprowadził ze sobą czarno-białego owczarka, sukę. Towarzyszyła mu, gdy występował.
Boże, strzeż, Alyss przeraziła się po raz drugi. Brwi Buttle'a ściągnęły się w jedną kreskę, gdy porządkował fakty. Znakomity łucznik. Nawet więcej niż znakomity, wybitny. I czarno-biały owczarek. Raptem wykonał krok w kierunku Alyss. Wyciągnął dłoń, celując palcem. Już wcześniej mu się zdawało, że ta pannica kogoś mu przypomina!
– Wstawaj! – rozkazał.
Spłoszony Keren spojrzał na podkomendnego. Drab zdawał się tracić rozum.
Alyss, pogardliwie uśmiechnięta, obrzuciła Buttle'a spojrzeniem pełnym wyższości. Jak przystało szlachetnie urodzonej damie, której jakiś plebejusz śmie wydawać polecenia.
– Czyżby słuch mnie mylił, panie Buttle? – syknęła z wielką godnością. Odwróciła się ku Kerenowi. – Doprawdy, sir Kerenie, mój narzeczony o tym usły…
– Wstawaj! – wrzasnął Buttle. Już nie zważał na maniery.
Keren postąpił krok w stronę awanturnika. Położył mu dłoń na ramieniu.
– Buttle, na Boga, co z tobą, człowieku?
– Tak mi się zdawało, żem ją poznał. Od razu kombinowałem, że coś z nią nie tak! – warczał Buttle.
Alyss pozostała na miejscu, nieporuszona, pozornie opanowana, z wypisanym na twarzy wyrazem łagodnego rozbawienia, wzmocnionego pogardą. Ale aż nazbyt dobrze wiedziała, dlaczego Buttle żąda, by wstała. Jej wzrost. Jedyne, czego nie była w stanie zamaskować.
– Sir Kerenie, zechciałbyś usunąć tego osobnika z moich komnat?
Drzwi do przedpokoju otworzyły się. Zajrzał Maks, zaalarmowany wrzaskami Buttle'a.
– Pani? – spytał. – Wszystko w porządku?
Dłoń sługi już czyhała w okolicach sztyletu. Alyss niedbałym ruchem odprawiła Maksa. Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, była walka. Miała przy sobie ledwie dwóch zbrojnych. Gdyby więc doszło do starcia, nie mieliby najmniejszych szans wobec liczebnej przewagi przeciwnika. Całą nadzieję pokładała w dobrze odgrywanej roli.
– Zostaw nas, Maksie. Sir Keren poradzi sobie z tym prostakiem – wysyczała.
Maks powątpiewająco rozglądał się po komnacie. Alyss, uchwyciwszy wzrok sługi, skinęła niemal niezauważalnie. Maks wzruszył ramionami. Cofnął się, zamykając za sobą drzwi.
Między Buttle'em a Alyss wyrósł Keren. Wściekły za żądanie niedorzecznej konfrontacji. Lady Gwendolyn zbierała się w drogę mniej więcej za tydzień. Jednak, gdyby Keren został zmuszony ją zatrzymać, narzeczony arystokratki pewnie zjawiłby się tu osobiście po wybrankę. Z oddziałem zbrojnych. Należałoby stanąć do walki. A walka to ostatnia rzecz, jakiej Keren życzyłby sobie w chwili, gdy jego plan prawie się powiódł.
– Buttle – mówił bardzo spokojnie. – Ostrzegam cię. Stul gębę i wyjdź. Wyjdź stąd. Zjeżdżaj!
Nim Keren dokończył rozkaz, wysoki brodacz już odmownie kręcił głową.
– Żadna ona dama! – triumfował. – Wiem, bo widziałem ją wcześniej. A teraz każ jej wstać!
Keren z przepraszającą miną zwrócił się do Alyss. Wzruszył ramionami.
– Może zechciałabyś łaskawie spełnić prośbę tego człowieka, lady Gwendolyn – zaczął. Alyss okazała najwyższe wzburzenie.
– Bynajmniej! – odparła.
Keren wahał się. Ogarnęły go nagłe wątpliwości. Buttle skojarzył w głowie ostatnie szczegóły. Tym usilniej nalegał.
– To kurierka! – oświadczył triumfalnie. – Spotkałem ją na południu! Była wtedy ze zwiadowcą!
Oblicze Kerena przybrało wyraz zaniepokojenia.
– Ze zwiadowcą?
Buttle gorliwie potakiwał.
– Każ jej wstać. Ona jest prawie taka wysoka jak ja!
Keren spojrzał na Alyss.
– Rzeczywiście, jesteś wysoka – mruknął zadumany. – Proszę, pani, zrób, o co prosi Buttle. Wstań.
Alyss w duchu westchnęła. Gra skończona. Mogła co prawda próbować jeszcze przez kilka minut przeciągać spór, ale Keren nabrał zbyt poważnych podejrzeń. Powstała z gracją. Natychmiast rozległ się triumfalny wrzask Buttle'a.