– Ona! – darł się zbój. – Wiedziałem. Wiedziałem, że skądś ją znam! Teraz, kiedy stoi, nie ma dwóch zdań. I założę się, że ten cały minstrel Barton nie jest ani trochę bardziej minstrelem niż ja. Idę o zakład, że to jej przyjaciel, zwiadowca! – Ponownie poszperał w zakamarkach pamięci. Usiłował odtworzyć strzępki rozmowy, które podsłuchał, stojąc pod drzwiami chaty. – Jak ty go nazywałaś? Will! Właśnie!
– Will? – Informacja nadzwyczaj zainteresowała Kerena. – Czyż nie takie imię nosi nasz minstrel? Cóż za zbieg okoliczności! Sądzę, że trzeba sobie to i owo wyjaśnić, droga lady Gwendolyn.
Rozdział 34
Kiedy Will rozsiodłał i oporządził konie oraz ulokował je w małej stajni Malcolma, uzdrowiciel zaprosił zwiadowcę wraz z Xanderem, by wspólnie z nim spożyli spóźniony obiad. Posiłek przebiegł właściwie w milczeniu, choć Malcolm okazał się sympatycznym gospodarzem.
Raz po raz podejmował starania, by rozchmurzyć gości. Xander nie ukrywał obawy o stan zdrowia lorda, zresztą co chwila odchodził od stołu, żeby sprawdzać, jak chory się miewa.
– Wyzdrowieje, zapewniam cię. – Malcolm postanowił uspokoić sekretarza, który wymykał się od stołu po raz piąty.
Xander przystanął przy drzwiach do sypialni Ormana.
– Gadaj sobie, co chcesz. – Potem wszedł, żeby sprawdzić, czy Ormanowi śpi się wygodnie.
Malcolm zachichotał.
– Ma charakterek, nieprawdaż? Nawet gdy uważał, że trafił w łapy złośliwego czarnoksiężnika, dzielnie się mu przeciwstawiał. Mam nadzieję, że Orman zdaje sobie sprawę, jak wspaniałego posiada sługę.
Will, pogrążony w rozmyślaniach, nie odpowiedział. Uzdrowiciel zerkał uważnie.
– Jedzenie niesmaczne? – zatroszczył się.
Will fuknął coś do siebie.
Malcolm lekko zmarszczył czoło.
– Jadamy skromnie, nie zaprzeczam. Ale to dobre jadło. Produkty hodujemy na dachu tego domu. Wino z dyni pędzimy sami.
Will, nieobecny duchem, ledwie coś mruknął. Malcolm ciągnął dalej, z nutą rosnącej irytacji:
– Oczywiście, zdarza się, iż niedźwiedź czasami wskakuje przez okno, lądując na stole. A raz zła czarownica wpadła i podpaliła nam zupę. Poza tym w trakcie posiłków zazwyczaj nic się nie dzieje.
– Mmmm – Will nadal nie palił się do pogaduszek. Lecz wreszcie dotarło doń, iż Malcolm się nań gapi. Młody zwiadowca podniósł wzrok, minę miał skruszoną.
– Wybacz, proszę – powiedział. – Chyba trochę cię nie słuchałem.
Malcolm wydał westchnienie ulgi. Wreszcie udało mu się zwrócić na siebie uwagę chłopaka.
– Żadne trochę! Nic nie słyszałeś! Plotę najokropniejsze banialuki, a ty ani drgniesz. – Uśmiechem przekazał Willowi, że się wcale nie gniewa.
Dodał:
– Liczyłem, że zmienimy nastrój, pożartujemy sobie.
Zakłopotany Will wzruszył ramionami.
– Wybacz – powiedział znowu. – Wiele spraw muszę teraz na nowo przemyśleć.
– Rozmowa niekiedy wspomaga myślenie – podsunął Malcolm. – Jestem dobrym słuchaczem, sam się przekonasz. Miło czasem posłuchać cudzego głosu. Tak dla odmiany.
Will podziękował. Charakter zajęć zwiadowcy przyzwyczaił go, by myślał i działał w pojedynkę. Ale wiedział, że dobrze mu robi wysłuchiwanie opinii innych.
– Po pierwsze – westchnął – skąd wziął się tu Buttle.
– Ten, na którego wpadłeś przed rozstrzygającą wizytą u Ormana?
Will potwierdził.
– Tak, ten. Przecież powinien znajdować się setki kilometrów stąd. Oddałem go skandyjskim żeglarzom jako niewolnika.
Brwi Malcolma podjechały ku górze.
– Oddałeś?
Zwiadowca znowu potwierdził.
– Gdybym go sprzedał, postąpiłbym wbrew prawu – wyjaśnił.
Malcolm zrobił mądrą minę.
– Oczywiście, o wiele bardziej zgodne z prawem było oddać niż sprzedać. – Przerwał, sprawdzając reakcję. Żadnej się nie doczekał. Chłopak wziął sobie sporo na głowę, pomyślał. Potem dodał: – Nie wykluczałbym, że ci twoi Skandianie ponownie przybili do brzegu. Popytam, czy w okolicy nie pojawił się jakiś ślad. Moi przyjaciele, których tutaj zgromadziłem, wędrują po całym lesie. Niewiele uchodzi ich wzrokowi. Potrafią obserwować tak, żeby nikt nic nie zauważył. Nabrali wielkiej wprawy.
– Znajdujemy się daleko od morza – burknął Will powątpiewająco.
Malcolm zgodził się.
– Do morza stąd mniej więcej trzy dni drogi pieszo. Jednak daje się stamtąd dopłynąć rzeką Oosel. Wtedy wychodzi znacznie szybciej. Jeżeli musiałbyś z jakiegoś powodu zejść na brzeg o tej porze roku, również wolałbyś jak najprędzej oddalić się od sztormów nawiedzających wschodnie wybrzeże. Tyle że… – kontynuował, nieco zmieniając temat – właściwe pytanie brzmi nie tyle „skąd on się wziął", ile „co on knuje".
– Na pewno nic dobrego – odparł Will. – To bandyta, prawdopodobnie morderca. Do obłędu doprowadza mnie myśl, że Alyss wciąż przebywa z nim w zamku. Grozi jej straszliwe niebezpieczeństwo.
– Może jej nie rozpoznał – zastanowił się Malcolm. – Od czasu, gdy widział ją ostatnio, znacząco zmieniła swój wygląd. Tak w każdym razie wynika z tego, co mówisz.
Will wątpił.
– Problem we wzroście. Bardzo niewiele dziewcząt jest równie wysokich jak Alyss. Ona wyróżnia się w tłumie. Myślę, że ten zbir rozpozna ją z łatwością.
Odwrócił się, bo drzwi pokoju Ormana trzasnęły cicho. Xander wracał od łoża lorda. Uchwycił ostatnie słowa.
Urzędnik czuł się trochę winny, że nie zdołał przekazać Alyss ostrzeżeń Willa.
– Skoro tak – stwierdził – musisz wywęszyć, gdzie trzymają twoją przyjaciółkę. Bo przecież nie w luksusach, jak dotąd.
– Gdziekolwiek ona się znajduje, zamierzam ją stamtąd wydostać – oznajmił Will.
Malcolm powątpiewał.
– Jakim cudem? Wejdziesz i tak po prostu ją zabierzesz? – spytał.
Spojrzenie Willa pozostawało nieugięte.
– Mam własne sposoby – zapewnił.
Malcolm, widząc determinację w oczach młodego zwiadowcy, zdał sobie sprawę, że przy stole obok niego zasiada bardzo zaradny młodzieniec. W rzeczy samej, niezwykły.
Malcolm od lat żył w lesie, z dala od ludzkich siedzib. Lecz trzymał rękę na pulsie wydarzeń zachodzących w szerokim świecie. Docierały doń liczne plotki na temat tajemniczego Korpusu Zwiadowców.
Nieodmiennie uważał, że na ogół wszelkie opowieści rozdmuchują trywialne fakty do monstrualnych rozmiarów.
Nikt lepiej niż on nie wiedział, jak często wśród ludzkiego gadania gubi się ziarno prawdy. Teraz wszelako doszedł do wniosku, iż w plotkach na temat Korpusu kryła się pokaźniejsza porcja faktów, niż wcześniej przypuszczał. Pogłaskał wystrzępioną brodę.
Xander, powróciwszy do stołu, rzucił się na jadło z większym niż poprzednio apetytem. Nie uszło to uwadze Malcolma.
– Jak się domyślam, lordowi Ormanowi wygodnie? – zachichotał.
Xander gorliwie skinął głową. Mówić akurat nie mógł, bo usta miał pełne jedzenia.
– Wygodnie, odpoczywa – oznajmił, kiedy wreszcie przełknął. Później okazał nieco wdzięczności. – Dziękuję za to, czego dokonałeś – dodał.
Malcolm skromnie wzruszył ramionami. Xander obrócił się do Willa.
– Jeżeli planujesz powrót – powiedział – zapewne przyda ci się kilka informacji pochodzących od kogoś z wewnątrz. – Sekretarz lorda na Zamku Macindaw, w przeciwieństwie do Malcolma, wiedział to i owo na temat zwiadowców. Nie wątpił zatem, że Will zdoła przekraść się za mury.
Will popatrzył z uwagą.
– Zakładam, że odkrywszy jej prawdziwą tożsamość, wtrącą Alyss do lochu. Bo w Macindaw są chyba lochy?