Выбрать главу

– Być może zasłużyłeś. Jednak nie miałeś prawa szukać zapłaty u Skottów – zaryzykowała, czekając na reakcję. Nie musiała czekać długo.

Spojrzał z zainteresowaniem.

– Domyśliłaś się? Ciekawe, co jeszcze wiesz? – Spojrzenie rycerza zsunęło się z postaci Alyss i zatonęło w niebieskim kamieniu.

Podążyła wzrokiem za jego oczami. Przyjrzała się kamieniowi. Idealnie okrągły. Błękitna barwa zdawała się nabierać mocy, gdy się w niego spoglądało. Alyss doznała fascynującego wrażenia, że gdyby wpatrywała się dostatecznie uważnie, zdołałaby wejrzeć pod powierzchnię kamienia, odkrywając głębię. Nieznacznie pochyliła się do przodu. Wydało jej się osobliwe, że taki mały kamyk może przywabiać głębią… Tak, przepastną głębią… Keren dostrzegł jej zainteresowanie.

– Piękny, prawda? – Głos miał lekki, kojący. – Uspokaja. Często się zastanawiam, jak coś tak małego może posiadać tyle warstw. Spójrz, gdy go obracam…

Powoli przekręcał kamień. Alyss przekonała się, że Keren mówił szczerze. Błękit zdawał się ustępować, uciekać przed światłem w głąb, w coraz bardziej intensywne warstwy. Zdumiewało ją, jak to możliwe, że wszystkie one mieszczą się w czymś tak małym. I tak pięknym. Tak niebieskim. Uzmysłowiła sobie, że kocha błękit. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, że niebieski to jej ulubiony kolor.

– Nigdy mi nie wyjawiłaś, jak brzmi twoje prawdziwe nazwisko. – Głos miał nadal taki łagodny.

– Alyss. Alyss Mainwaring. – Zdradziła mu sekret, lecz to nie wydawało się groźne. Bądź co bądź, on wiedział już, że postać lady Gwendolyn służyła wyłącznie za przykrywkę. Dziwne, pomyślała, jak błękitny kamień zdawał się rosnąć z każdą chwilą.

– Nie jesteś zaręczona, prawda? – pytał bez pośpiechu. W głosie rycerza Alyss wyłowiła szczere rozbawienie.

Roześmiała się w odpowiedzi.

– Nie. Obawiam się, że nie – przyznała. – Sądzę, że pisane mi jest zostać starą panną. – Co za szkoda, iż są wrogami, przyszło jej do głowy. Keren był w gruncie rzeczy całkiem sympatycznym mężczyzną. Postanowiła mu to powiedzieć. Starała się więc podnieść na niego oczy.

– Patrz na kamień. – Jego głos brzmiał bardzo przyjaźnie.

Więc skinęła, że się zgadza.

– Jak sobie życzysz.

Przez chwilę Keren milczał. Pozwalał jej wpatrywać się w przenikające się niebieskie tony. Pomyślała, że to bardzo odprężające.

– A co z twoim przyjacielem, Willem? – pytał głosem nadzwyczaj miękkim. – Chodzi o romans?

Uśmiechnęła się. Przez chwilę nie odpowiadała.

– Znamy się od wieków – odezwała się wreszcie. – Byliśmy sobie bardzo bliscy. Zanim rozpoczął szkolenie.

– Jako minstrel? – podpowiedział. Alyss pragnęła zaprzeczyć, lecz pod wpływem jakiegoś impulsu zdołała się powstrzymać.

– Will jest… – zaczęła, ale ten sam impuls nakazał jej milczenie. Zamrugała gwałtownie. W jednej chwili pojęła, że właśnie omal nie wyznała: „Will jest zwiadowcą". Wzdrygnęła się, wsparła o krzesło, jak gdyby cofając się znad krawędzi stromego urwiska. W pewnym sensie stamtąd zresztą wracała.

Oderwała wzrok od stołu i od niebieskiego kamienia, zadziwiona, jak wielkiego wysiłku wymagają niekiedy proste reakcje.

– Co ty wyprawiasz? – spytała ostro, przerażona, że omal nie wydała Willa. Gorączkowo starała się przypomnieć sobie, co powiedziała Kerenowi, ile mu ujawniła. Swoje nazwisko. W gruncie rzeczy informacja bez większego znaczenia. O ile tylko nie zdradziła, że Will jest…

Powstrzymała samą siebie. Najlepiej nawet o tym nie myśleć. Przeklęty niebieski kamień, najwyraźniej posiadał jakieś bardzo osobliwe właściwości. Keren uśmiechał się do kurierki.

– Silna jesteś – przyznał z podziwem. – Kiedy już ktoś zostanie wciągnięty w głębinę, bardzo rzadko udaje mu się powrót. Brawo.

– Co to takiego? – Wskazała na kamień, przeklinając w duchu jego błękit.

Keren podniósł okrąglak, podrzucił, schwytał, następnie schował do wewnętrznej kieszeni.

– Och, błyskotka, którą zabawiam przyjaciół – odparł. Wstał, ruszył ku drzwiom celi. Na progu przystanął. Już się nie uśmiechał.

– Ponowimy próbę – oznajmił. – Następnym razem będzie o wiele łatwiej. Zawsze tak się dzieje, kiedy ktoś już raz się podda. Za każdym razem jest coraz łatwiej. Przyjdę do ciebie. Przyjdę. Masz godzinę.

Zamknął za sobą drzwi. Alyss usłyszała chrobot klucza przekręcanego w zamku. Skronie podparła rękoma. Zupełnie wyczerpana, musiała wesprzeć się łokciami o stół.

***

Dwadzieścia metrów od zamkowego muru Will przystanął. Wyciągnął się na ziemi. Wybrał miejsce wolne od śniegu, lecz trawa i tak nasiąkła wilgocią. Czuł, jak ta lodowata wilgoć przenika przez jego ubranie.

Pokusa, żeby się poruszyć, żeby zmienić pozycję, żeby odsunąć się od paskudnej wilgoci, była naprawdę duża. Jednak Will latami pobierał lekcje w surowej szkole, więc teraz leżał bez ruchu, wodząc wokół spojrzeniem. Wiedział, że opończa osłania go przed wzrokiem wartowników na murach. Głęboki kaptur krył bladą plamę twarzy. Gdyby nie on, twarz błyszczałaby niczym latarnia morska. Zanim postawi kolejny krok, musi się przyjrzeć rozstawieniu czujek, strzegących zamkowych umocnień. Z perspektywy traw mury wyraźnie odcinały się na tle horyzontu. Wśród nocnych ciemności stawały się jeszcze ciemniejsze. Dzięki różnicy w odcieniu murów i nieba Will potrafił dostrzec sylwetki strażników.

Każdego odcinka pilnowało dwóch ludzi. Przemieszczali się, maszerując jednostajnie. W jakiejś chwili spotykali się pośrodku odcinka, następnie znów się odwracali i znów maszerowali na koniec muru. Odcinek prostej zamykała wieża. Na szczycie każdej wieży Will zauważył jeszcze po jednym strażniku. Ci nie maszerowali. Opierali się o mur, wpatrzeni w ciemność. Will wiedział, że skoro pełnią wartę w noc tak mroźną, w pobliżu ustawiono metalowe kosze, wypełnione żarzącymi się węglami. Miały ogrzewać strażników. Xander mu to wyjawił. Will dostrzegał nawet żar, odbijany przez szmelcowane zbroje.

Dobrze, pomyślał. Mężczyźni często podchodzili do koszy z żarem, ogrzewając marznące dłonie. W nocnym mroku tracili potem ostrość spojrzenia. Wciąż zdołaliby wypatrzyć ruchy dużych oddziałów. W tym celu zresztą ustawiono ich na murach. Ale ktoś zbliżający się samotnie, w dodatku przeszkolony w sztuce kamuflażu, stawał się dla wartowników praktycznie niewidoczny.

Pośrodku dziedzińca, górując wydatnie nad murami i resztą wież, wznosił się stołp.

Słabe żółtawe światełko wciąż tliło się w oknie na samym szczycie.

Najpierw Will postanowił wspiąć się na mury, mniej więcej pośrodku odcinka między strażnikami. Zaczekałby po prostu, aż obaj się odwrócą. Jednak, przypatrzywszy się uważnie, odrzucił pierwotny pomysł. Pełnili wartę od dwóch i pół godziny. Xander zdradził mu, że strażnicy zmieniają się co trzy godziny. Czujność, z jaką przystępowali do służy wartowniczej teraz już nieco osłabła. Sterczeli na mrozie od prawie trzech godzin. I nic się wydarzyło. Ludzką rzeczą było sądzić, że do końca zmiany nadal nic się nie wydarzy. Ogarniało ich znużenie, dopadała nuda. Zaczynali powoli marzyć o gorącym posiłku i ciepłych napitkach, które czekały za pół godziny. Przystawali coraz chętniej. Spotykając się w środku pilnowanego odcinka, gawędzili przez chwilę. Rozchodzili się z coraz większym ociąganiem. Za każdym nawrotem przystanki stawały się dłuższe i dłuższe.