– Chyba zmieniamy środek transportu – powiedział Dirk, kiedy lina się naprężyła.
Tym razem pojazd głębinowy uniósł się w powietrze bez szarpnięcia. Dirk uruchomił mechaniczne ramię i trzy razy zastukał chwytakiem w przegrodę rufową. Dźwig przeniósł ich nad wodą i postawił na wysokim tylnym pokładzie „Baekje". Gdy wyszli z kokpitu, dwaj uzbrojeni ludzie pchnęli ich lufami w stronę relingu.
– Zaczynam mieć dosyć takiej gościnności – mruknął Dirk.
– Założę się, że bez broni czują się nadzy – odrzekła Summer.
Patrzyli, jak paleta przenosi pozostałych komandosów. Tongju był w ostatniej grupie.
– Czy mi się zdaje, czy „Sea Rover" ma większe zanurzenie? – spytała z niepokojem Summer.
Dirk przyjrzał się uważnie statkowi.
– Masz rację. Musieli otworzyć zawory odpływowe w zęzie. I przechyla się na sterburtę.
Paleta z Tongju dotarła do „Baekje". Dowódca komandosów zeskoczył lekko na pokład i podszedł do dwójki więźniów.
– Pożegnajcie się z waszym statkiem – powiedział obojętnie.
– W ładowni są zamknięci ludzie, ty morderco! – krzyknęła Summer.
Ruszyła na Tongju. Wyszkolony zabójca zareagował instynktownie, wyrzucając przed siebie prawą nogę. Summer dostała w splot słoneczny i upadła na plecy. Tongju miał szybki refleks, ale nie zdążył się obronić przed błyskawicznym atakiem Dirka. Lewy sierpowy Amerykanina trafił go w prawą skroń. Zamroczony Azjata opadł na jedno kolano. Komandosi natychmiast rzucili się na Dirka. Dwaj chwycili go za ręce, trzeci wbił mu kolbę karabinu w brzuch.
Tongju otrząsnął się i wstał. Podszedł do Dirka, przysunął twarz do jego twarzy i wycedził:
– Skończysz tak jak twoja załoga. Z przyjemnością na to popatrzę.
Odwrócił się i odszedł.
Komandosi zawlekli Dirka i Summer pod pokład. Poprowadzili ich wąskim korytarzem i wepchnęli do małej kajuty. Zaryglowali drzwi od zewnątrz i zostawili dwóch wartowników.
Dirk i Summer szybko doszli do siebie po ciosach. Przecisnęli się między dwoma kojami i wyjrzeli przez bulaj.
– „Sea Rover" ma coraz większe zanurzenie – powiedziała z przerażeniem Summer.
Statek badawczy wciąż stał przy burcie „Baekje". Woda powoli podchodziła do krawędzi nadburcia. Na pokładach nie było żywej duszy. „Sea Rover" wyglądał jak tonący okręt widmo. Dirk i Summer poszukali wzrokiem ruchu na rufie za basenem wodującym, ale nikogo nie zobaczyli.
Dirk zaklął.
– Albo zaryglowali wywietrznik, albo Morgan nie może się do niego dostać.
– Albo nie wie o jego istnieniu – wyszeptała Summer.
Usłyszeli dudnienie silników i poczuli pod stopami wibracje. Kablowiec odbił wolno od statku NUMA. Przedświt nie rozjaśnił jeszcze czarnego nocnego nieba, więc po kilku minutach „Sea Rover" stał się tylko niewyraźną plamą migoczących świateł.
Dirk i Summer wytężali wzrok, gdy „Baekje" oddalał się coraz bardziej od „Sea Rovera". W końcu migoczące światła rozpłynęły się na horyzoncie i przestali widzieć swój statek.
28
– Panie dyrektorze, straciliśmy kontakt z „Sea Roverem".
Rudi Gunn podniósł wolno wzrok i spojrzał zza biurka na zdenerwowanego analityka wsparcia terenowego NUMA, który stał przed nim.
– Kiedy? – zapytał.
– Łączność urwała się trzy godziny temu. Sygnał GPS, który wskazywał, że nie zmienili pozycji na Morzu Wschodniochińskim, zanikł dwadzieścia minut temu.
– Wzywali pomoc?
– Nie.
Mimo dziesięcioletniego stażu pracy w NUMA analityk czuł się wyraźnie nieswojo w roli tego, kto przynosi dyrektorowi złą wiadomość.
– A co z okrętem wojennym? Miał ich eskortować.
– Marynarka odwołała swoją fregatę, zanim „Sea Rover" wyszedł z portu w Osace, bo okręt musiał wziąć udział we wspólnych manewrach morskich z Tajwańczykami.
– Wspaniale! – wykrzyknął Gunn.
– Poprosiliśmy Narodowe Biuro Zwiadowcze o obraz satelitarny tamtego rejonu. Powinniśmy coś mieć w ciągu godziny.
– Trzeba natychmiast wysłać samolot poszukiwawczo-ratowniczy – warknął Gunn. – Skontaktujcie się z lotnictwem i marynarką. Sprawdźcie, kto jest bliżej, i niech ruszają. Szybko!
– Tak jest, panie dyrektorze – odpowiedział analityk i prawie wybiegł z gabinetu szefa.
Gunn zastanowił się nad sytuacją. Statki badawcze NUMA miały najnowszy sprzęt do łączności satelitarnej. Nie znikały bez śladu. Na „Sea Roverze" pływała jedna z najbardziej doświadczonych i kompetentnych załóg w całej flocie NUMA. Gunn obawiał się, że Dirk miał rację. Ktoś prowadził operację na wielką skalę, żeby zdobyć broń biologiczną, która była na pokładzie 1-411.
Gunn podniósł słuchawkę telefonu.
– Darla, połącz mnie z wiceprezydentem – polecił sekretarce.
Kapitan Robert Morgan nie był człowiekiem, który łatwo się poddaje. Ignorował roztrzaskaną kość udową i złamaną kość policzkową, jakby został ledwie draśnięty. Kiedy wepchnięto go do ładowni, szybko zaprowadził porządek wśród zszokowanej załogi. Kilka sekund później nad ich głowami opadła stalowa pokrywa włazu i w pomieszczeniu zapanowała całkowita ciemność. Wilgotne powietrze było przesycone zapachem oleju napędowego. Rozległy się przerażone szepty.
– Bez paniki – zagrzmiał Morgan. – Ryan, jesteś tu?
– Tutaj – dobiegł z kąta głos pierwszego oficera.
– Z tyłu powinien być rezerwowy ROV. Znajdź akumulatory i spróbuj podłączyć światło – rozkazał kapitan.
W głębi ładowni zapaliła się latarka. Trzymał ją rudowłosy główny mechanik „Sea Rovera", stary wilk morski nazwiskiem Mclntosh.
– Zaraz to zrobimy, kapitanie – zamruczał z irlandzkim akcentem.
Ryan i Mclntosh zlokalizowali zapasowego ROV-a na stojaku i stos akumulatorów. Pierwszy oficer przeciął kabel zasilający pojazdu podwodnego i połączył z akumulatorami. Kiedy zamknął obwód, rozbłysły reflektory ksenonowe ROV-a. Kilka osób stojących blisko pojazdu zmrużyło oczy od oślepiającego niebieskawego blasku. Morgan przyjrzał się załodze i naukowcom. Większość mężczyzn i kobiet miała zdezorientowane i przestraszone miny.
– Dobra robota, Ryan – pochwalił Morgan. – Mclntosh, poświecić po ładowni. Czy ktoś jest ranny?
Szybkie oględziny ujawniły tylko skaleczenia, otarcia i siniaki. Z wyjątkiem mechanika postrzelonego przez komandosów i geologa ze złamaną nogą nikt nie odniósł poważnych obrażeń.
– Wyjdziemy z tego – zapewnił Morgan. – Tym bandziorom chodzi tylko o ładunek, który wydobyliśmy z japońskiego okrętu podwodnego. Pewnie nas stąd wypuszczą, gdy przetransportują bomby na swój statek – powiedział, chociaż w to wątpił. – Ale na wszelki wypadek spróbujemy sami otworzyć właz. Jest nas wystarczająco dużo, żeby sobie z tym poradzić. Mclntosh, sprawdź, co mamy do dyspozycji.
Mclntosh i Ryan podnieśli ROV-a, wyszli na środek ładowni i obrócili się wolno o trzysta sześćdziesiąt stopni. Blask reflektorów oświetlił ludzi i przedmioty. Pomieszczenie, w którym trzymano „Starfisha", przypominało wielki magazyn sprzętu elektronicznego. Na przegrodach wisiały zwoje kabli, w kilku szafkach na tylnej ścianie leżały części zapasowe. Po jednej stronie ciągnęły się półki z przyrządami pomiarowymi, z przodu ładowni spoczywał na drewnianym stojaku pięciometrowy zodiac. W rogu, obok sześciu dwustulitrowych beczek z paliwem, leżały dwa zapasowe silniki zaburtowe. Ryan przez kilka minut oświetlał metalowe szczeble, które biegły za beczkami w górę przegrody.