— Lepiej nie rozwijaj tej myśli — ostrzegła Robin. — Większość kobiet zawsze była szczęśliwa w świecie takim, jakim on jest, albo przynajmniej tak mówiły. To się wywodzi jeszcze z czasów, kiedy kobiety nie miały prawa głosu. Z tego, że w Konwencie wierzymy w pewne rzeczy, które jak teraz wiem, są już nieaktualne albo wymagają korekty, nie powinieneś wyciągać wniosku, że jesteśmy kupą głupców. Wiemy, że większość zawsze pragnie pozostawić rzeczy takimi, jakie są, i niczego nie zmieniać, póki im nie pokazać czegoś lepszego. Niewolnik przeważnie nie jest uszczęśliwiony swoim losem, ale większość niewolników nie robi niczego, by ten los poprawić. Większość nie wierzy po prostu, by w ogóle możliwa była jakakolwiek poprawa.
Rozłożył ręce, wzruszając ramionami.
— Tu mnie dopadłaś. Nawet nie zauważam ucisku, ponieważ jestem kimś do tego przyzwyczajonym. Jak sądzisz? Jak to dla ciebie wygląda, jak rodzaj przybysza z obcej planety?
— Prawdę mówiąc, jest znacznie lepiej, niż się spodziewałam. W każdym razie na zewnątrz. Muszę się pozbyć wielu uprzedzeń.
— To bardzo dobrze! — powiedział. — Większość ludzi prędzej umrze, niż porzuci uprzedzenia. Kiedy Gaby powiedziała mi, skąd pochodzisz, spodziewałem się po tobie wszystkiego, tylko nie otwartego umysłu, ale co sądzą… no, dziobiące kobiety?
Robin miała mocno mieszane uczucia. Szczególnie denerwujący był fakt, że to, co mówił o otwartym umyśle, odebrała jako komplement i było jej miło z tego tytułu. I to pomimo kontekstu, w jakim to powiedział, który mógłby być uznany za obrazę Konwentu. Zamknięta, izolowana grupa, taka jak mu ją opisała Gaby, powinna być fanatycznie przywiązana do swoich przekonań. Konwent nie był takim światkiem, ale trudno było mu to wytłumaczyć. Robin nauczyła się przyjmować świat takim, jakim był, takim, jakim go postrzegała bez wprowadzania matactwem dodatkowych czynników, które sprawiłyby, że świat ten zgodzi się z równaniem czy nawet z doktryną.
Łatwo było pozbyć się przeświadczenia, że mężczyźni mają metrowe penisy i że cały czas spędzają na gwałceniu kobiet albo na ich sprzedaży czy zakupie. (Co do tego ostatniego brak było jeszcze dowodów, jeżeli jednak coś takiego miało miejsce, należało do tej sfery stosunków społecznych, której nie miała jeszcze sposobności obserwować). Musiała się pogodzić z istnieniem niepokojącej kategorii: mężczyzny — osoby, istoty ludzkiej, której działania nie są wyznaczane wyłącznie przez testosteron, przez gruczoły, czegoś więcej niż napastliwy penis, osoby, z którą można rozmawiać, która może nawet zrozumieć czyjś punkt widzenia. Konsekwentnie rozwijając tę myśl, doszła do możliwości, która prawie nie mieściła się jej w głowie: mężczyzny jako siostry.
Otrząsnąwszy się z zamyślenia, spróbowała odpowiedzieć na pytanie.
— „Dziobiące” kobiety? Oj, naprawdę nie wiem. Spotkałam kobietę sprzedającą swoje ciało, która mnie przekonywała, że nie należy tak na to patrzeć. Nie mam pojęcia o pieniądzach, więc naprawdę nie potrafię powiedzieć, czy miała rację, czy nie. Gaby i Cirocco zupełnie się nie nadają do wyjaśnienia tej materii. Jak dobrze wiesz, mają znacznie mniej styczności ze społeczeństwem ludzkim niż ja. Muszę powiedzieć, że nie znam na tyle waszej kultury, by zrozumieć rolę, jaką w niej odgrywają kobiety.
Znowu pokiwał głową.
— A co masz w torbie? — spytał dość niespodziewanie.
— Mojego demona.
— Mogę go zobaczyć?
— To pewnie nie jest… — Ale on już otworzył worek. Trudno, pomyślała. Sam sobie winien. Ukąszenie Nasu było bolesne, ale niezbyt niebezpieczne.
— Wąż! — krzyknął. Zachwycony, sięgnął do torby. — Pyton… nie, anakonda. Jeden z najpiękniejszych, jakie zdarzyło mi się spotkać. Jak on… ona ma na imię?
— Nasu. — Żałowała, że nic więcej nie może wykrztusić, i zapragnęła, by Nasu ugryzła go i skończyła tę zabawę. Wtedy elegancko go przeprosi. Skąd tamten ma wiedzieć, że Nasu nie pozwala się dotykać nikomu z wyjątkiem Robin?
Chris zabrał się jednak do zwierzaka bardzo poprawnie, z należytym szacunkiem, i — niech to diabli — już sobie go owinął dookoła ramienia.
— Znasz się na wężach.
— Miałem kilka. Przez rok pracowałem w ZOO, wtedy, kiedy jeszcze mogłem pracować. Pasujemy do siebie.
Kiedy po pięciu minutach wąż nadal nie kwapił się do kąsania, musiała mu przyznać rację. Widok Chrisa siedzącego sobie z jej demonem owiniętym wokół ramienia denerwował ją niesamowicie. Co miała zrobić? Głównym zadaniem demona było ostrzeganie przed wrogami. W cichości ducha dopuszczała do siebie myśl, że trzecie Oko rzekomo zapewniające nieomylność to też bujda. Był to rodzaj tradycji i nic więcej. Nie żyła w epoce kamiennej.
Gdzieś głębiej jednak jakaś jej cząstka patrzała teraz na Chrisa i węża w zupełnym pomieszaniu.
18. Na jawie
Gaby miała nadzieję dotrzeć do Aglai bez rozbijania obozu, okazało się jednak, że się przeliczyła. Nie pozwalał na to stan Cirocco.
Właściwie nie szło im nawet źle. Tytanie wiosłowały rytmicznie, dowożąc ich do miejsca, gdzie rzeka po raz ostatni skręcała na północ, by wrócić na wschód. Płytki brzeg, usiany wyrzuconymi przez nurt kawałkami drewna, tworzył dogodne plaże dla przybijania czółen. Powyżej niewysokiego urwiska rosły drzewa i tam właśnie tytanie urządziły obóz, a Chris i Robin, mimo najlepszych chęci, bardziej przeszkadzali, niż pomagali.
Gaby oceniła, że deszcz może jeszcze padać kilka dekaobrotów. Mogła się skontaktować z Gają i upewnić się, a nawet — jeśli powód byłby dostatecznie ważny — poprosić, by przestał padać. Nie było to jednak potrzebne, ponieważ zmiany pogody i tak następowały na Gai z dużą regularnością. Wiele razy była już świadkiem trzydziestogodzinnego deszczu, który następował po fali upałów trwających dwa hektoobroty, i wszystko wskazywało na to, że i tym razem będzie to typowy przypadek. Niebo zaciągnięte było nieprzerwanym pasmem niskich chmur.
Na północnym zachodzie widziała Pole Wiatrów, zakończenie ukośnego kabla podtrzymującego, zwanego Schodami Cirocco, położone na terenie Hyperionu. Kabel znikał w warstwie chmur, przebijał ją i wznosił się jeszcze wyżej gdzieś na północy. Wydawało się jej nawet, że dostrzega odblask spoza chmur, tam gdzie kabel odbijał światło, rozjaśniając swój potężny cień.
Schody Cirocco. Uśmiechnęła się krzywo do siebie, ale bez śladu goryczy. Niemal nikt już nie pamiętał, że pierwszego przejścia dokonały pewne dwie osoby. To ją nie martwiło. Wiedziała, że jeśli nie liczyć drogi transgajańskiej, nie zaznaczyła się na tym zwariowanym świecie nawet cząstką tych dokonać, które stały się udziałem Cirocco.
Wspinała się na wysoki brzeg i przyglądała się z rozbawieniem, jak Chris i Robin próbują być użyteczni. Tytanie były zbyt grzeczne, by odmówić pomocnej dłoni, stąd też roboty, które mogły być wykonane w pięć minut, przeciągały się do piętnastu. Było to jednak pożyteczne doświadczenie. Chris nie wspominał o swoim pochodzeniu, ale bez wątpienia był mieszczuchem, jeśli nie liczyć kilku wycieczek w ziemską, ucywilizowaną dzicz. Robin pochodziła z hipermiasta, czego nie zmieniała obecność w Konwencie malowniczych upraw i trzody. Być może w całym swoim życiu nie widziała niczego, co rosłoby i rozwijałoby się na dziko, bez planu.