Ophion, który na południu Kriosa skręcał znowu na wschód, przepływał tu bystro wśród prastarej dżungli. Gaby wyjaśniła, że w rzeczywistości nie była tak gęsta jak niektóre zalesione okolice na Hyperionie, ale dla Chrisa była wystarczająco gęsta. Drzewa z gatunków przypominających ziemskie rozpychały się dziwnymi kolcami, piórami, kryształami, sznurami pereł, błonami, kulami i koronkowymi woalkami. Zwieszały się nad wodą w zaciekłej walce o światło i przestrzeń. Mimo iż rzeka była szeroka, w niektórych miejscach płynęli pod baldachimem roślin.
Zatrzymali się na jeden biwak w dżungli, przez cały czas mając się na baczności. Dżunglę zamieszkiwały stworzenia zdolne zaatakować zarówno ludzi, jak i tytanie. Robin w przestrachu ustrzeliła stworzenie wielkości byka, węszące wokół jej namiotu, zanim się dowiedziała, że akurat ono było nieszkodliwe. Część mięsa wykorzystali do śniadania. Wrzucili resztę do rzeki i po pięciu minutach woda zaroiła się od węgorzy szarpiących ścierwo. Cirocco powiedziała, że to są ryby padlinożerne i upierała się, że tutejsze wody nie są niebezpieczne. Mimo to Chris zrezygnował z kąpieli.
Robin miała tu pierwszą okazję użycia broni. Cirocco kazała ją sobie pokazać, okazując zdziwienie, że tak drobna kobieta może udźwignąć automat kalibru 34 mm. Robin wyjaśniła, że używa pocisków rakietowych zamiast klasycznych. Większość siły odrzutu wyładowywało się poza lufą. Było to szczególnie przydatne w warunkach słabej grawitacji, panujących na Gai, gdzie kopnięcie Colta 45 mogło przewrócić nawet niemało ważącego strzelca. Do standardowych magazynków siedmiostrzałowego rewolweru kładło się dwa typy amunicji, ołowiane kule i specjalne ładunki wybuchowe.
Od ostatnich wzniesień Łańcucha Nemezis do krańca dżungli było sto dwadzieścia kilometrów. Rzeka nie na wiele już się tu przydawała, ale ostro wiosłując, wypłynęli na równinę i rozbili obóz kilka kilometrów od skraju lasu.
Kiedy Chris spał, odwiedziła ich delegacja miejscowych tytanii, niezmiernie uradowanych nowiną, iż wśród podróżników znajduje się Czarodziejka. Zaczęły namawiać ją, by i tu urządziła Karnawał. Chris dowiedział się później, że miały istotne powody, ponieważ podczas gdy duże akordy Hyperionu miały Karnawał raz ma miriaobrót, akordy w innych regionach musiały czekać, aż Cirocco, rzucona kaprysem, zawita do nich w czasie jednej ze swych podróży. Tytanie z Kriosa czekały na to już od dawna.
Kiedy Chris obudził się, tytanie z Hyperionu gościły miejscowe śniadaniem. Chris przyłączył się, od razu dostrzegając różnicę pomiędzy jednymi i drugimi. Valiha była ukształtowana na podobieństwo perszerona, miejscowe natomiast bardziej przypominały kucyki szetlandzkie. Z najwyższą z nich mógł bez trudu stanąć twarzą w twarz. Tak samo jednak jak ich hyperiońscy kuzyni mieniły się najdzikszymi barwami. Jedna z nich miała nawet futro, którego nie powstydziłby się żaden Szkot.
Nie znały angielskiego, który tutaj nieczęsto się przydawał, ale Valiha przedstawiła go biesiadnikom i przetłumaczyła formułki grzecznościowe wypowiedziane przy tej okazji. Od razu spodobała mu się białoskóra tytania płci żeńskiej, a z jej nieśmiałych uśmiechów wnosił, że zainteresowanie było obopólne. Nazywała się Siilihi (Lokrolidyjski Duet) Hymn. Gdyby nie cztery nogi, mogłaby uchodzić za wyjątkowo atrakcyjną.
Gaby poszła do namiotu Cirocco, by przedstawić jej petycję tytanii. Rozległ się głośny jęk, a Siilihi z zakłopotaniem oderwała oczy od Chrisa. Pozostałe miejscowe tytanie krzątały się niezmordowanie. Chrisa nagle zdjęła złość na Czarodziejkę. Cóż to było za poniżenie dla tego urodziwego ludu musieć błagać tę żałosną pijaczynę!
Jakże chciałby zastąpić ją w roli Czarodzieja! Któż bardziej zasługiwał na ślicznego bobasa niż Siilihi. Zastanawiał się, czy kiedy znowu stanie przed obliczem Gai, będzie mógł przedstawić swoją kandydaturę, żeby pomóc temu ludowi. Był pewien, że potrafiłby się wywiązać z tego obowiązku, i to lepiej niż Cirocco.
Tak mu się spodobał ten pomysł, że od razu zaczął się doń przymierzać. Pierwszym krokiem było przednie zapłodnienie, wyciągnął więc rękę do Siilihi i ujrzał, jak ta robi wielkie oczy.
Odzyskał przytomność rozciągnięty na grzbiecie Valihy. Bolała go szczęka. Próbował usiąść, ale okazało się to niemożliwe. Był skrępowany i miał związane z przodu ręce.
— Już mi lepiej — obwieścił niebu przesuwającemu się nad nim. Valiha odwróciła się i przyjrzała mu się uważnie.
— Mówi, że mu lepiej — zawołała. Usłyszał, że stukot kopyt zmienia rytm. Wkrótce po obu stronach pojawiły się Robin i Gaby, przyglądając mu się badawczo.
— Bardzo bym chciała wymyślić jakiś bezpieczny sposób, żeby to sprawdzić — powiedziała Gaby. — Ostatnim razem, kiedy cię puściliśmy luzem, rzuciłeś się na Robin. Naprawdę jesteś dokuczliwy jak pryszcz na tyłku.
— Pamiętam — powiedział Chris głucho.
— Może byś przymknęła tę głupią gębę? — warknęła Robin do Gaby, która zrobiła zdumioną minę, a potem kiwnęła głową.
— Jeżeli sądzisz, że sobie poradzisz, ja nie mam nic przeciwko temu.
— No to zjeżdżaj stąd. Ja przejmuję odpowiedzialność. Gaby odjechała, a Robin nakazała, by Valiha zatrzymała się, po czym przecięła więzy Chrisa. Usiadł, masując nadgarstki i ruszając ostrożnie szczęką. To był krótki atak i niezbyt ostry. Zdążył jednak obrazić całą delegację tutejszych tytanii, zamachnąć się na Cirocco w ich obliczu, a potem — przekonując wszystkich, że byłby lepszym Czarodziejem — umizgiwać się do Robin. W rezultacie od Cirocco zarobił podbite oko, a od Robin kopa w jaja i rozbitą wargę. Najwidoczniej jego legendarne szczęście nie rozciągało się na czarodziejki i wiedźmy. Przesunął się na grzbiecie Valihy, czując ból promieniujący od krocza.
— Posłuchaj — powiedział. — Mogę tylko przeprosić, choć wiem, że to za mało. Dziękuję, że mnie nie zabiłaś.
— Nie było potrzeby i wolałabym nie posuwać się nawet do tego, co musiałam zrobić. Niby ci się poprawiało; zmusiłeś mnie. Wiem teraz, jak mógłby wyglądać gwałt.
Skrzywił się. Pomyślał, że z tą kobietą mógłby się zaprzyjaźnić. Czuł, że ogarnia go czarna rozpacz.
— Czy powiedziałam coś złego? — Spojrzał na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się, czy czasem nie żartuje, ale na jej twarzy odbijała się tylko troska.
— Ja… może rozumiem — powiedziała. — Musisz mi uwierzyć, kiedy mówię, że nie myślałam, iż oskarżenie o gwałt może okryć mężczyznę wstydem. Widzę, że się wstydzisz, choć nie powinieneś. Moim zdaniem nie ponosisz odpowiedzialności. Chciałam powiedzieć, że teraz widzę, dlaczego tak bardzo obawiały się tego moje siostry. To było straszne być tak blisko tego. Nawet wiedząc, że nie możesz mi zrobić wielkiej krzywdy. Jeżeli pogarszam tylko sprawę, proszę, powiedz mi, żebym po prostu się zamknęła.
— Nie, proszę — powiedział. — Ostatnim razem okłamałem cię. Skąd wiedziałaś, że tym razem jest inaczej?
— Wtedy zrobiłeś w konia Gaby — powiedziała Robin.
— Mogłabym cię nie rozwiązywać. Nie wiem, skąd wiedziałam. Wiedziałam i już.
— Skąd wiedziałaś, że nie zrobiłbym ci krzywdy, poza…
— Ciężko mu było to wykrztusić, ale się zmusił… — Poza normalnym bólem, jaki sprawia każdy gwałt. Skąd wiedziałaś, że nie będę cię bił, maltretował, że cię nie zabiję?