Выбрать главу

— Wytrzymam — powiedziała Robin. — Chciałabym jednak wydostać się stąd. Martwi mnie, że Kong… no wiesz. Mam jeszcze dwa dni do końca.

— Póki utrzyma się ten kierunek wiatru, jesteśmy bezpieczni — powiedziała Gaby. — Jeśli się zmieni, ruszymy jak najszybciej, obiecuję wam. A jak z tobą, Chris?

Chris ciągle myślał o Kongu, ale nie w taki sposób, jak zdawała się przypuszczać Robin. Wcale się nie palił, by zostać bohaterem, żywym czy martwym, ale męczyła go myśl, że była to pierwsza prawdziwa okazja, jaka się nadarzała.

— Zostanę — powiedział.

Tytanie nie lubiły Fojbe. Podskakiwały przy każdym niespodziewanym odgłosie. W pewnym momencie Valiha omal nie rozdeptała Robin. Siedziały blisko ognia, niedaleko od zewnętrznych włókien kabla, śpiewając w swoim języku, który dla Chrisa robił wrażenie, jakby ktoś pogwizdywał w ciemnościach.

Nie mógł ich winić. Sam poczuł się nieswojo.

Cirocco powiedziała, że długo nie zabawi. Towarzystwo kogokolwiek, nawet Gaby, na spotkaniu z Fojbe od początku nie wchodziło w grę. Czarodziejka wiedziała, że Fojbe nie posunie się do osuszenia zbiornika z kwasem, musiała więc zostać na schodach i stamtąd nawiązać kontakt, najlepiej, jak mogła. Nie było powodu, dla którego spotkanie miało potrwać dłużej niż kilka minut. Cirocco miała wezwać Fojbe do powrotu na łono Gai i skorzystania z dobrodziejstw jej łaski — to znaczy uniknięcia skutków jej gniewu, bowiem Gaja mogła zrobić niewiele dobrego, natomiast bez wątpienia mogła Fojbe mocno zaszkodzić. Fojbe najpewniej odmówi ukorzenia się i wyśle Cirocco do diabła, być może demonstrując swą potęgę tak, by napędzić jej stracha, nie robiąc jej jednocześnie krzywdy. Fojbe nie była głupia. Miała świadomość, że wysoko w górze celuje w nią szprycha niczym kosmiczna guldynka, pamiętała też Wielkie Ściśnięcie.

Cirocco opowiedziała o nim Chrisowi. Była to ostateczna broń Gai w uśmierzaniu Rebelii Okeanosa. Wnętrze każdej z sześciu szprych wyściełała gruba warstwa zieleni, składająca się z drzew, które tworzyły pionowy las. Drzewa wyrastały poziomo ze ścian szprychy, rozmiarami przewyższając największe sekwoje.

Żeby postawić na swoim, Gaja przede wszystkim pozbawiła las na kilka tygodni wszelkiej wilgoci. W ten sposób powstał największy w dziejach skład drewna opałowego. Wcale nie musiała mocno ściskać, żeby wyrzucić miliony drzew w noc poniżej. Kiedy zaatakowała w ten sposób Okeanosa, dodatkowo podpaliła jeszcze spadającą masę drewna i zamknęła dolną zasuwę szprychy. Ognista burza przypiekła Okeanosa do żywej skały. Musiało to na nim zrobić wrażenie, bo upłynęło dalszych dziesięć tysięcy lat, zanim ważył się znowu podnieść żagiew buntu.

Upływały godziny, a Cirocco nie wracała. Tyle razy już wchodziła schodami wewnątrz kabla do siedziby mózgów regionalnych, że potrafiła dokładnie oszacować czas pobytu. Wydawało się nieprawdopodobne, by mogła spędzić z Fojbe więcej niż godzinę, a ta minęła już dawno, odmierzona przez niewielki zegar żyroskopowy. Cirocco ciągle się nie pojawiała. Kiedy Gaja wykonała kolejny obrót, trwający sześćdziesiąt jeden minut, Chris wraz z resztą zaczęli się naradzać, czy nie należy rozbić namiotów. Myśl zdawała się nie mieć silnego poparcia, chociaż i Chris, i Robin nie spali już od dłuższego czasu. Gaby nie bardzo miała ochotę rozmawiać. Wszyscy wiedzieli, choć otwarcie o tym nie mówiono, że niedługo ruszy śladem starej przyjaciółki, z pomocą lub bez.

Chris oddalił się od grupy i położył na suchej ziemi. Ułożył się w kierunku północ-południe, z tutejszym zegarem na brzuchu, z osią w płaszczyźnie obrotu wschód-zachód. Nie widział go, tak samo jak nie widział zamarzania wody, ale kiedy spojrzał gdzie indziej i potem z powrotem — ruch był widoczny. Mieli nieruchomy zegar, który był znacznie bardziej użyteczny, ponieważ działał cały czas, niezależnie od położenia, ten jednak był bardziej zabawny. Wydawało mu się, że czuje, jak Gaja wiruje pod nim. Pamiętał podobne uczucie z jasnych, bezchmurnych nocy na Ziemi i nagle zapragnął być w domu, obojętnie — wyleczony czy nie. Było to jednak coś zupełnie innego: leżeć pod olbrzymim, rozgwieżdżonym niebem, czy patrzeć w ciemny ogrom szprychy, aż do niewidocznego, a jednak namacalnego nieba.

— Cóż za dobrana czwórka czworonożnych szczebiotek! Zakładajcie te torby!

— A może teraz ja pojadę na tobie, kapitanie, co? — krzyknął Piszczałka.

— Hej, Rocky, jak to robisz, że się tak długo nie przewracasz?

Powrót Cirocco wytrącił Chrisa z tego pół snu, pół jawy, w jaki zapadł. Cała grupa tryskała teraz energią, którą Cirocco skierowała na zwinięcie prowizorycznego obozu i powrót do łodzi. Wszyscy chcieli zadać jedno pytanie, które w końcu postawiła Gaby.

— Jak poszło, Rocky?

— Nieźle, myślę, że nieźle. Była… bardziej rozmowna niż kiedykolwiek. Miałam niemal wrażenie, że to właśnie ona… — Spojrzała Chrisowi w oczy, a potem oblizała usta. — Później ci powiem. Coś mnie jednak niepokoi. Nic konkretnego, co można by nazwać, ale mam uczucie, że coś knuje. Im szybciej się stąd wyniesiemy, tym lepszy będzie mój nastrój.

— Mój też — powiedziała Gaby. — Ruszajmy!

Chris miał swoje problemy, kiedy wskoczył na Valihę. Dłonie pokryły mu się potem, miał mdłości, a fale gorąca uderzały mu do głowy. Te objawy wraz z narastającym przeczuciem nadciągającego nieszczęścia zwiastowały niechybnie zbliżanie się kolejnego ataku.

No to co? Wytrzymaj, pozwól, żeby cię ogarnął, ci ludzie nie są dziećmi, dadzą sobie radę. Jeżeli komuś stanie się krzywda, to pewnie właśnie jemu, a nie im. Nie po raz pierwszy myślał, by komuś powiedzieć, że przychodzi na niego atak. I nie po raz pierwszy nie zdecydował się na to i teraz, chociaż wahał się dłuższą chwilę. Gdzieś tam w głębi wiedział, że te wahania były doskonałą obroną, ponieważ szanse na to, by mógł działać, zanim będzie za późno, były niewielkie.

Nie! Nie tym razem. Zwrócił się ku Gaby, która jechała o metr od niego po prawej stronie. W tym samym momencie kątem oka zauważył, że Valiha obserwuje go, a jednocześnie dostrzegł jakiś ruch z drugiej strony.

Spostrzegł go o ułamek sekundy przed Valihą. Ziejąca paszcza połyskująca kolcami, rozwierająca się bezgłośnie, okrąg przecięty cienką poziomą kreską. Zauważył ją z daleka i już była nad nimi. Niemal natychmiast. Co za tempo!

Skoczył, ściągając Gaby z grzbietu Psałterium.

Padnij! Na ziemię! — krzyknął, podczas gdy Valiha krzykiem alarmowała pozostałe tytanie.

Dźwięk uderzył w nich jak pięść, potężny jak lawina, a bucząca bomba odpaliła silnik i przyspieszyła, lecąc nie wyżej niż metr nad ziemią. Powietrze drgało w rytm pracy silnika, a potem Chris został oślepiony czymś, co przypominało wybuch flesza, a dźwięk, zniekształcony efektem Dopplera, rozbrzmiewał w coraz niższych rejestrach. Dotknął ręką ciemienia i poczuł, że włosy przysmażyły mu się w małe gruzełki.

Gaby z trudem wydostała się spod niego, z wysiłkiem łapiąc oddech. Dziesięć metrów dalej, twarzą do ziemi, leżała Robin ze złączonymi rękoma wyciągniętymi przed siebie. Z jej pięści wyrastała cienka, błękitnobiała linia, a za nią szybko następna. Małe głowice trzaskały niczym petardy, nie osiągając celu.

— Nadleciał od kabla — zawołała Cirocco. — Wszyscy leżeć!

Chris nie wstał, ale zdołał się na tyle przekręcić, że mógł teraz widzieć ciemny zarys wzniesienia piasków Tetydy. Uświadomił sobie, że to właśnie go uratowało: obserwował ruch bomby, zanim padł, w ostatniej fazie jej lotu z występu kabla.