Выбрать главу

— Jest jeszcze jedna! — przestrzegła Cirocco.

Chris wtłoczył kręgosłup w brzuch. Drugi napastnik przeleciał z rykiem po prawej, a za nim, w sekundowych odstępach, dwa następne.

— To mi się nie podoba — wrzasnęła Gaby przy samym uchu Chrisa. — Tytanie są za duże, a teren zbyt płaski. — Chris odwrócił się i popatrzył jej z bliska w twarz usmarowaną pyłem. Poczuł, że jej ręka zaciska się mocno. — Dziękuję — wyszeptała.

— Mnie też się to nie podoba — odkrzyknęła Cirocco. — Ale nie możemy się jeszcze podnieść.

— Podczołgaj się więc do najniższego miejsca — poddała Gaby. — Chodź — powiedziała spokojnie. — Psałterium jest w najniższym punkcie w okolicy.

Brązowoskóra tytania była o dwa metry za nią, w środkowej części zagłębienia, które przy najlepszych chęciach trudno było oszacować na więcej niż czterdzieści centymetrów. Gaby klepnęła Psałterium, kiedy Chris ułożył się obok niego.

— Nie podnoś się i nie rozglądaj się, przyjacielu — powiedziała Gaby.

— W porządku. Schowaj głowę, szefie. — Psałterium kaszlnął, w sposób dziwnie melodyjny.

— W porządku? — spytała Gaby.

— Zdrowo trzasnąłem o ziemię — zdołał wykrztusić.

— Obój rozejrzy się, kiedy się stąd wydostaniemy. Cholera! — Otarła dłonie o spodnie. — Kto by przypuszczał, że wylądujemy na jedynym skrawku mokrego gruntu na tym śmierdzącym wzgórku?

— Z północnego wschodu — zawołała Valiha z miejsca, którego Chris nie widział. Nie próbował nawet wypatrywać nadlatującej bomby, całą energię wkładając w spłaszczenie się do rozmiarów, których by nigdy nie przypuszczał. Potwór przeleciał z rykiem, znowu w asyście dwóch dalszych. Chris zastanawiał się, dlaczego pierwszy atakował w pojedynkę.

Kiedy zdecydował się podnieść głowę, dostrzegł jedną z bomb, spadającą z kabla. Z odległości dobrych trzech kilometrów widać było tylko małą plamkę. Wisiała tam z nosem opuszczonym w dół, wyczekując stosownej okazji. Mogła na nich runąć, kiedy się zbliżali do kabla, ale miała dość rozeznania, by wyczuć, że odwrócą się tyłem, kiedy będą odchodzić.

Ta ostatnia wydawała się również wiedzieć, że próba śmiercionośnego ataku nie miała teraz większego sensu. Przeleciała nad nimi na wysokości pięćdziesięciu metrów, parskając bezczelnym wyzwaniem. Następna zapaliła silnik wkrótce po opuszczeniu kabla i nie mogła się oprzeć, by nie przelecieć na mniej więcej takiej samej wysokości. Był to poważny błąd, ponieważ w tej pozycji bomba stanowiła dobry cel dla Robin z dużą szansą trafienia (odpowiednia odległość i masa czasu do złożenia się nawet do trzech strzałów). Drugi i trzeci strzał okazały się celne. Chris widział teraz doskonale dwa rozbłyski wybuchających pocisków. Bomba miała kształt zaostrzonego cylindra z odrzuconymi ku tyłowi sztywnymi skrzydłami i podwójnym ogonem. Pod skrzydłem schowane było oko. Rycząca bomba była wielkim czarnym rekinem przestworzy, jedną wielką paszczą i nienasyconym apetytem, a efekty dźwiękowe były tylko dodatkiem.

Przez chwilę wydawało się, że strzały Robin nie wyrządziły bestii żadnej krzywdy. Po chwili jednak zaczął się z niej wydobywać ogień, rozlewający się po niebie, a cały krajobraz zalała pomarańczowa poświata. Chris zdążył dostrzec eksplozję, której odgłos niemal zupełnie zagłuszył przenikliwy, śpiewny zwycięski okrzyk Robin Dziewięciopalcej.

— Wyślijcie mi jeszcze jedną ryczącą bombę! — krzyknęła.

Obserwowali, jak stwór szedł łukiem w górę i za chwilę rozpoczął swe śmiertelne pikowanie. Z hukiem przekraczał barierę dźwięku, a zaraz potem uderzył w ziemię po drugiej stronie Ophionu.

Odczekali jeszcze dziesięć minut, by sprawdzić, czy nie pojawią się dalsze bomby, a potem Cirocco podczołgała się do Gaby i zaproponowała, by ruszyły pędem do łodzi. Chris popierał to gorąco. Wprawdzie perspektywa żeglugi przy takim zagrożeniu niepokoiła go, ale na pewno była lepsza niż trzymanie się tego kawałka gruntu.

— Wydaje się, że to rozsądny pomysł — zgodziła się Gaby. — Mam następujący plan. Nie marnujmy czasu. Na mój sygnał ludzie wskakują na tytanie, a te pełnym gazem zasuwają do łodzi. Płyniemy tyłem do przodu i dobrze się rozglądamy. Możemy spodziewać się ataku z każdego niemal kierunku, więc musimy być przygotowani na natychmiastowe przyspieszenie, bo w takim przypadku będziemy mieli nie więcej niż 2-3 sekundy na ukrycie. Jakieś pytania?

— Myślę, że będziesz sobie musiała znaleźć innego wierzchowca — powiedział cicho Psałterium.

— Co? Tak kiepsko? Co z tobą, noga?

— Myślę, że gorzej.

— Podaj mi tę latarkę, Rocky. Dziękuję. Zobaczymy, co… — Zamarła, a potem wydała okrzyk zgrozy i upuściła lampę. W jej łagodnym świetle Chris dostrzegł, że ręce aż po ramiona ma umazane czerwoną krwią.

— Co ona ci zrobiła? — jęknęła Gaby. Upadła na sztywne ciało i zaczęła je odwracać. Cirocco przywołała Obój, a potem poleciła, by Robin i Valiha trzymały wartę. Dopiero kiedy odwrócił się do rannej tytanii, Chris zrozumiał, że lepka maź, którą była pokryta jego twarz i pierś, była mieszaniną pyłu i rozlanej krwi Psałterium. Odskoczył z przerażeniem, ale nie zdołał wyrwać się z tego upiornego błota. Ty tania wylała morze krwi i leżała pośrodku czerwonej sadzawki.

— Nie, nie — opierał się Psałterium, kiedy Gaby i Obój próbowały go odwrócić. Obój zrezygnowała, ale Gaby kazała jej ponowić próby. Uzdrawiaczka przyłożyła jednak głowę i posłuchała przez chwilę.

— Na nic — powiedziała. — Śmierć już nadeszła.

— Ależ on nie może umrzeć.

— Jeszcze żyje. Chodźcie, zaśpiewamy mu na pożegnanie, póki jeszcze słyszy.

Chris odszedł i ukląkł obok Robin. Ta nie odzywała się, popatrzyła nań przez chwilę, a potem wróciła do obserwacji nocnego nieboskłonu. Przypomniał sobie z drżeniem, że przed kilkoma minutami był pewny, że przychodzi na niego atak. Atak faktycznie nastąpił, nie taki jednak, jakiego się spodziewał.

W ciszy słychać było teraz tylko śpiew Obój i Gaby. Głos tytanii był słodki i melodyjny, ale wcale nie żałosny. Chris żałował, że nie rozumie słów. Gaby nigdy nie była wprawną śpiewaczką, ale to akurat nie miało teraz większego znaczenia. Śpiewała ze ściśniętym gardłem. Potem słychać już było tylko pochlipywanie.

Cirocco nalegała, by odwrócili ciało. Powinni zbadać śmiertelną ranę — powiedziała — by zrozumieć, jak do tego doszło, i nauczyć się czegoś o buczących bombach. Gaby nie oponowała, ale sama trzymała się z daleka.

Kiedy podnieśli nogi Psałterium i zaczęli go odwracać, w błoto wypłynęły dalsze litry bezkształtnej wilgotnej masy. Chris uciekł i upadł na czworaki. Żołądek wywracał mu się jeszcze długo po tym, jak nie miał już czym zwracać.

Później dowiedział się, że rana biegła wzdłuż całego ciała Psałterium i niemal całkowicie oddzieliła korpus od dolnej, końskiej części ciała. Uznali, że to długie, prawe skrzydło bestii przeszło wzdłuż boku tytanii w kilka sekund po tym, jak Chris pchnął Gaby na ziemię. Cięcie było tak gładkie, że brzeg skrzydła musiał być ostry jak brzytwa.

Przenieśli Psałterium na brzeg rzeki, do miejsca osłoniętego przed atakiem kępą drzew. Chris został z Robin, przyglądając się, jak Gaby klęka i obcina jasnopomarańczowe włosy, a potem wstaje i starannie je zawiązuje. Zebrali się we trójkę bez żadnej ceremonii. Tytanie po prostu stoczyły ciało do wody i zepchnęły je w główny nurt przy pomocy długich tyczek. Psałterium był teraz ciemnym kształtem huśtającym się na łagodnie marszczącej się wodzie. Chris śledził go wzrokiem, aż nie zniknął mu z oczu.