Выбрать главу

– Panie kapitanie? – Gankis szybko chwytał powietrze. – Mógłbym ci zadać pytanie?

– Pytaj – zgodził się łaskawie młody pirat. Niemal spodziewał się, że stary marynarz poprosi go, aby zwolnił kroku. Odmówiłby. Musieli przecież jak najszybciej wrócić na statek, jeśli chcieli zdążyć odpłynąć przed odpływem.

– Jaki to wyczyn, który ci się uda?

Kennit otworzył usta. Prawie kusiło go, by udzielić staremu odpowiedzi. Uznał jednak, że tego nie zrobi. Zaplanował całą sprawę zbyt starannie, zbyt często się nad nią zastanawiał. Postanowił odczekać jeszcze parę godzin. Niech Gankis opowie najpierw załodze swoją wersję wydarzeń na wyspie. Kennit nie wątpił, że potrwa to dość długo. Stary marynarz był człowiekiem gadatliwym i dokładnym, a członków załogi zapewne zżera ciekawość. Gdy będą już na pełnym morzu, płynąc z powrotem do Łupogrodu, zwoła wszystkich marynarzy na pokład. W tym momencie wyobraźnia zaczęła ponosić młodego pirata i już widział siebie wśród swoich ludzi na oświetlonym księżycową łuną śródokręciu. Jasnobłękitne oczy kapitana na tę myśl zapłonęły blaskiem.

Kennit i Gankis przeszli plażę znacznie szybciej niż wcześniej, gdy szukali skarbów. W krótkim czasie wspięli się po stromym szlaku, prowadzącym z wybrzeża i pokonali zadrzewione wnętrze wyspy. Kapitan ukrywał przed starym marynarzem obawę o “Mariettę”. Pływy w zatoczce zmieniały się niezwykle szybko, jak gdyby tutejsze morze ignorowało fazy księżyca. Statek z pozoru bezpiecznie kotwiczący w zatoczce mógł nagle uderzyć kadłubem w skały, których z pewnością nie było w jego otoczeniu podczas ostatniego odpływu. Gdy chodziło o “Mariettę”, Kennit wolał nie ryzykować i chciał jak najszybciej odpłynąć z zaczarowanego miejsca.

Wśród drzew, które chroniły przed wiejącym na plaży wiatrem, dzień był cichy i złocisty. Panowało tu ciepło, przez korony drzew docierały ukośne promienie słońca, pachniała leśna ziemia. Dzień był ponętnie senny. Kennit zauważył, że zwalnia kroku i rozkoszuje się spokojem tego złotego miejsca. Wcześniej, kiedy gałęzie ociekały wilgocią po nocnej burzy, las nie wyglądał zachęcająco; było to tylko mokre, niemiłe miejsce, porośnięte jeżynami i pełne uderzających w twarz gałęzi. Teraz kapitan uświadomił sobie, że znajduje się w prawdziwie cudownym miejscu. Miał absolutną pewność, że las kryje skarby i sekrety tak samo niezwykłe, jak te, które ofiarowywała Plaża Skarbów.

Powoli przestawał odczuwać potrzebę nagłego powrotu na statek. Ciągle trzymał się środka kamienistej ścieżki, lecz zapragnął wyprawić się na poszukiwania w głąb wyspy. Wierzył, że otworzyłyby się przed nim przepełnione cudami kryjówki jasnowidzącego Innego, miejsca, w których człowiek mógłby przeżyć sto lat w jedną wspaniałą noc. Wkrótce Kennit poznałby i opanował ten światek. Chwilowo wystarczało mu wszak, że stoi nieruchomo i oddycha złotym powietrzem tego miejsca. Nic nie zakłócało jego przyjemności. Nic, z wyjątkiem Gankisa. Starzec nie przestawał ostrzegać przed odpływem i bełkotać o “Marietcie”. Im bardziej Kennit go ignorował, tym głośniej wykrzykiwał kolejne pytania.

– Dlaczego się tu zatrzymaliśmy, kapitanie? – Panie?

– Czy czujesz się dobrze, panie?

Młody pirat machał na niego ręką, ale na starym marynarzu nic nie robiło wrażenia. Kennit popatrzył wokół siebie, rozmyślając, jak się pozbyć Gankisa. Gdyby wyznaczył mu zadanie, wysyłając go gdzieś… tego wrzaskliwego, śmierdzącego mężczyznę… Kiedy szukał po omacku w kieszeniach, ręka napotkała medalion i łańcuszek. Wyjmując je, uśmiechnął się chytrze.

– Ach, to się nigdy nie uda – przerwał paplaninę starca. – Zobacz, co mi się przypadkowo zaplątało w kieszeni. Coś z ich plaży. Bądź tak dobry i pobiegnij to oddać. Zwróć Innemu i dopilnuj, by odłożył w bezpieczne miejsce.

Gankis zagapił się na niego.

– Nie mamy czasu. Zostawmy je tutaj, panie! Musimy wracać na statek, zanim rozbije się na skałach, albo załoga będzie musiała odpłynąć bez nas. Następny przypływ, który pozwoli bezpiecznie wpłynąć do Zatoki Fałszywej, przypada dopiero za miesiąc. A wiesz, że żaden człowiek nie przeżyje nocy na tej wyspie.

Marynarz zaczynał grać Kennitowi na nerwach. Jego skrzekliwy głos przeraził maleńkiego, fruwającego w pobliżu zielonego ptaszka.

– Idź, powiedziałem ci! Idź!

Kapitan wykrzyczał to bardzo ostrym tonem i poczuł ulgę, widząc, że stary wilk morski wyrywa mu medalionik z ręki i biegiem zawraca.

Kiedy zniknął z pola widzenia, Kennit uśmiechnął się do siebie szeroko. Pospieszył ścieżką w stronę górzystego wnętrza wyspy. Po pewnym czasie znacznie się oddalił od miejsca, gdzie zostawił Gankisa, i zszedł ze szlaku. Stary marynarz nigdy go nie znajdzie, będzie zmuszony odpłynąć bez niego, a wtedy wszystkie cuda wyspy Innego Ludu będą należeć do Kennita.

– Nie całkiem, bo ty będziesz należał do nich.

Szept był tak cichutki, że nawet wrażliwe uszy młodego pirata ledwie go wychwyciły. Kapitan zwilżył wargi i rozejrzał się wokół siebie. Słowa podziałały na niego niczym chlust zimnej wody. Wiedział, że planował coś zrobić, ale nie pamiętał co.

– Już prawie wpadłeś w ich ręce. Na tej ścieżce moc płynie w obie strony. Magia zachęca cię do pozostania na drodze, ponieważ tylko na niej jesteś bezpieczny, Inni jednakże kuszą cię, byś się zagłębił w ich świat. Magia chroni ich świat przed ludzką ingerencją, lecz oni sami pragną cię dopaść. Jeśli zdołają cię przekonać do opuszczenia ścieżki, wpadniesz w ich łapy i nic ci już nie pomoże. To nie jest mądry ruch.

Kennit podniósł nadgarstek na wysokość oczu. Miniaturka jego własnej twarzy uśmiechała się do niego kpiąco. Talizman ożył, drewno przybrało odpowiednie kolory. Rzeźbione kędziorki były równie czarne jak włosy kapitana, a twarz podobnie opalona; oczy miały teraz znaną młodemu piratowi barwę złudnego, bladego błękitu.

– Już myślałem, że zamawiając ciebie zrobiłem zły interes – mruknął Kennit do maleńkiego oblicza.

Amulet parsknął z pogardą.

– Moje zdanie o tobie jest podobne – zauważył cienki głosik. – Zacząłem już podejrzewać, że przywiązano mnie do nadgarstka jakiegoś łatwowiernego głupca, który niemal natychmiast doprowadzi mnie do zguby. W dodatku podważasz sens czarów. Pewnie nie wierzysz, że właśnie je od ciebie odpędziłem.

– Jakich czarów? – zapytał Kennit.

Usta talizmanu wykrzywiły się w lekceważącym uśmieszku.

– Tych, które odczułeś po drodze tutaj. Ulega im niemal każdy, kto chodzi tą ścieżką. Magia Innego Ludu jest tak silna, że żaden człowiek nie zdoła przejść przez ich ziemię nie czując jej. Wabią wszystkich. Na ścieżce wisi urok, powodujący ociąganie się. Ludzie mają ochotę wypuścić się na wędrówkę, ale odkładają zwiedzanie na następny dzień. Na jutro. A równocześnie na nigdy. Tak bywa ze wszystkimi. Niestety, twoja mała pogróżka związana z kociętami trochę zaniepokoiła mieszkańców tej wyspy i postanowili cię skusić do zejścia ze ścieżki i użyć jako narzędzia, za którego pomocą pozbędą się zwierząt.

Kennit pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech satysfakcji.

– Nie przewidzieli, że mogę posiadać talizman, chroniący mnie przed ich magią.

Maleńka twarz wydęła usta.

– Uzmysłowiłem ci jedynie istnienie czarów. Świadomość uroków jest najsilniejszym talizmanem przeciwko nim. Co do mnie, nie posiadam żadnych magicznych zdolności. Nie mogę rzucić na członków Innego Ludu uroków ani stłumić ich czarów. – Błękitne oczy na maleńkim obliczu spoglądały to w lewo, to w prawo. – W dodatku, jeśli nadal będziesz tu stał i gawędził ze mną, obu nas może spotkać coś przykrego. Zaczyna się odpływ. Wkrótce mat będzie musiał zdecydować, czy pozostawić na wyspie swego kapitana, czy też pozwolić “Marietcie” roztrzaskać się na skałach. Radzę ci pędzić do Zatoki Fałszywej.

– Gankisie! – wykrzyknął przerażony Kennit. Zaklął, ale zaczął biec. Nonsensem było szukać starego marynarza. Będzie musiał go tu zostawić. Na dodatek dał mu złoty medalion! Co za głupiec! Jak mógł tak łatwo dać się omamić Innemu Ludowi i jego magii. No cóż, stracił świadka i pamiątkę, którą zamierzał zabrać ze sobą, ale nie może sobie przecież pozwolić na utratę statku… i życia. Długonogi pirat wielkimi krokami popędził krętą ścieżką w dół. Złote światło słoneczne, które wcześniej wydawało mu się takie wzruszające, teraz kojarzyło się tylko z bardzo gorącym popołudniem; zabierało Kennitowi powietrze i utrudniało mu oddychanie.