Выбрать главу
* * *

Ronica Vestrit otworzyła oczy i rozejrzała się po ciemnej sypialni. Okno było otwarte, zasłonięte jedynie przezroczystymi jak mgiełka draperiami, którymi delikatnie poruszał nocny wiatr. Sypiam teraz jak stara kobieta – pomyślała. – Zrywami. Nie jest to spanie, nie jest też czuwanie ani odpoczynek. Zamknęła oczy. Może nauczyła się tak lekko drzemać w trakcie długich miesięcy spędzanych przy łożu chorego męża, kiedy nie miała odwagi zasnąć zbyt głęboko i Ephron tylko się poruszył, natychmiast przytomniała. Pocieszała się, że może za jakiś czas zapomni o tamtym okresie i będzie sypiać mocno i zdrowo, lecz nie do końca w to wierzyła.

– Matko.

Szept był cichy jak westchnienie zjawy.

– Tak, kochanie, jestem tu – odparła szeptem. Nie otworzyła oczu. Znała te głosy, prześladowały ją od lat. Jej mali synkowie ciągle jeszcze czasami wracali i wołali do niej w ciemnościach. Bolesne to były rojenia, ale Ronica nie otwierała oczu i nie przeganiała ich. W jakiś sposób czerpała pociechę ze swego cierpienia.

– Matko, przybyłam cię prosić o pomoc. Powoli otworzyła oczy.

– Althea? – wyszeptała w ciemność. Wydawało jej się, że za oknem, za poruszającymi się zasłonami dostrzega figurkę córki. A może była to tylko kolejna z jej nocnych fantazji?

Ręka odsunęła z zewnątrz zasłonę i nad parapetem pojawiła się Althea.

– Och, dzięki Sa, jesteś bezpieczna!

Ronica pospiesznie wstała z łóżka, wtedy jednak jej córka odeszła od okna.

– Jeśli zawołasz Kyle'a, nigdy więcej nie wrócę – ostrzegła matkę cichym, chrapliwym głosem.

Ronica podeszła do okna.

– Nawet nie przeszło mi przez głowę wołać mojego zięcia – powiedziała łagodnie. – Wróć, musimy porozmawiać. Źle się dzieje. Wszystko układa się inaczej, niż sądziłam.

– Cóż za nowina – mruknęła Althea. Ponownie podeszła do okna. Kobiety wymieniły spojrzenia. Ronica dostrzegła w oczach córki ból. Potem Althea odwróciła się od niej. – Matko… może jestem głupia, prosząc cię o to, ale muszę… Muszę wiedzieć, zanim zacznę. Czy słyszałaś, co Kyle powiedział, kiedy… ostatnim razem byliśmy wszyscy razem? – Głos jej córki był dziwnie natarczywy.

Ronica westchnęła ciężko.

– Kyle powiedział wtedy wiele rzeczy. Jeśli chodzi o większość z nich, żałuję, że nie potrafię ich zapomnieć, niestety utkwiły w mojej pamięci. A o czym mówisz?

– Przysiągł na Sa, że jeśli choć jeden szanowany kapitan poręczy za moje kompetencje, Kyle odda mi statek. Pamiętasz, że to powiedział?

– Tak – przyznała Ronica. – Wątpię jednak, by mówił poważnie. Mój zięć po prostu ma zwyczaj rzucać w gniewie różne tego typu stwierdzenia.

– Ale pamiętasz, że to powiedział? – nalegała Althea.

– Tak. Altheo, mamy znacznie ważniejsze kwestie do przedyskutowania niż to. Proszę cię, wejdź. Wróć do domu, musimy…

– Nie. Nic nie jest ważniejsze od odpowiedzi na pytanie, które ci przed chwilą zadałam. Matko, nigdy nie słyszałam kłamstwa z twoich ust. Przynajmniej nie w ważnych sprawach. Nadejdzie czas, kiedy poproszę, abyś dała świadectwo prawdzie. – Niewiarygodne, lecz jej córka odchodziła, mówiąc do niej przez ramię. Przez jedną przerażającą chwilę wyglądała jak jej ojciec, gdy był młodym mężczyzną. Miała na sobie pasiastą bluzkę i czarne spodnie, które marynarze noszą na lądzie. O Ephronie przypomniał Ronice także kołyszący chód Althei i jej długi ciemny warkocz.

– Czekaj! – zawołała do córki. Usiadła na parapecie okna i przełożyła nogi na zewnątrz. – Altheo, zaczekaj! – krzyknęła i zeskoczyła do ogrodu. Wylądowała źle, jej gołe stopy zabolały, uderzając o kamienie alejki pod oknem. W ostatniej chwili zdołała odzyskać równowagę, dzięki czemu nie upadła. Pospieszyła po trawie do porośniętego gęstym listowiem żywopłotu, który otaczał posiadłość. Kiedy jednak do niego dotarła, Althei już nie było. Ronica zagłębiła ręce w gęstwinie zbitych liści i usiłowała się przez nią przecisnąć. Niestety, nie znalazła wystarczająco dużej szczeliny. Liście były mokre od rosy.

Odeszła od płotu i rozejrzała się po ciemnym ogrodzie. Wszędzie cisza i bezruch. Althea znowu odeszła. O ile w ogóle tu była.

* * *

Kłębowisko wybrało Sessureę i skłoniło go do rywalizacji z Maulkinem. Shreever irytowały i raniły jawne narady jej pobratymców. Skoro mieli wątpliwości, dlaczego zamiast plotkować między sobą nie poszli porozmawiać z przywódcą? Cała grupa zupełnie oszalała, jak gdyby najedli się zatrutego mięsa. Najgłupszy wydawał się właśnie Sessurea, który wbił sobie do głowy, że powinien walczyć z Maulkinem o pozycję. Młodszy wąż zjeżył pomarańczową grzywę trujących kolców.

– Źle nas prowadzisz! – zaryczał. – Codziennie Kraina Obfitości staje się płytsza i cieplejsza, a jej sole coraz dziwniejsze. Prowadzisz nas do świata, w którym mało jest wszelkiej zwierzyny. A przecież musimy jeść! Nie wyczuwam już wokół nas obecności innych wężowisk, ponieważ wybrały właściwy kierunek wędrówki. Prowadzisz nas nie ku odrodzeniu, lecz na śmierć.

Shreever potrząsnęła krawatką i wygięła w łuk szyję, przygotowując się do wypuszczenia trucizny. Jeśli węże zaatakują Maulkina, nie będzie walczył sam. Jednakże przywódca nawet nie podniósł krawatki. Leniwie poruszał się w wodach Krainy Obfitości, przysuwając się, a potem oddalając od Sessurei, który z wysiłkiem kręcił głową, by nie stracić widoku falującego Maulkina. W ten sposób przywódca wobec całego wężowiska zmienił próbę sił napastnika w pełen gracji taniec, w którym rolę wodzireja objął Maulkin.

Później niezwykle mądrze odezwał się do Sessurei.

– Nie wyczuwasz innych kłębowisk, ponieważ podążam po tropach węży, które przechodziły tutaj sto lat temu. Jeśli jednak otworzysz szeroko skrzela, zwietrzysz inne grupy. Nie są daleko za nami. Boisz się ciepła tej Krainy Obfitości, a przecież byłeś jednym z pierwszych, którzy protestowali, że prowadzę was ze świata ciepłego do zimnego. Kosztujesz nowych, niezwykłych soli i sądzisz, że podążamy w złym kierunku. Głupi wąż! Gdyby otaczały nas tylko swojskie zapachy, trwalibyśmy stale w jednym miejscu. Chodź za mną i przestań we mnie wątpić. Wiedz, że prowadzę was nie w znajome wczoraj, lecz ku jutru, a równocześnie ku światu naszych przodków. Mówię ci, porzuć wszelkie wątpliwości i przyjmij moją prawdę!

W swoim tańcu i przemowie Maulkin zbliżył się tak bardzo do Sessurei, że kiedy podniósł grzywę i wypuścił toksyny, Sessurea mimowolnie wciągnął je w skrzela, po czym potoczył wokół wielkimi zielonymi oczyma. Kosztował echo śmierci i ukrytą prawdę. Próbował się bronić, lecz zachwiał się i osłabł. Z pewnością osunąłby się na dno, gdyby Maulkin nie owinął się wokół niego. Podtrzymywał tego, który się go zaparł, a inne węże krzyczały zaniepokojone, ponieważ nagle pojawiła się wielka ciemność – zarówno ponad Krainą Obfitości, jak i w niej samej, a także tuż pod Krajem Niedostatku i w nim. Cień niemal bezdźwięcznie przesuwał się nad kłębowiskiem.

Węże uciekły z powrotem w głębiny, a Maulkin nie wypuszczając z uścisku Sessurei ścigał ciemną chmurę.

– Chodźcie! – zaryczał do swego kłębowiska. – Pójdźcie za mną! Pójdźcie bez strachu, a obiecuję wam jadło i odrodzenie, jako że nadchodzi pora zgromadzenia!

Shreever opanowała obawę tylko dzięki swej lojalności wobec Maulkina. Jako pierwsza z całego wężowiska rozprostowała się i popłynęła przez Krainę Obfitości, podążając za przywódcą. Obserwowała, jak Sessurea odzyskuje przytomność, a potem łagodnie odsuwa się od Maulkina.

– Widziałem je – krzyknął do innych, którzy ciągle jeszcze się ociągali i wahali. – To prawda, Maulkin ma rację! Widziałem je w jego wspomnieniach. Nadchodzi pora. Chodźcie, chodźcie.

Jego potwierdzenie wystarczyło, by węże uwierzyły i ruszyły za przywódcą.

– Nie będziemy głodować – obiecał cicho Maulkin swoim zwolennikom. – Połowy nie zmuszą nas do opóźnienia naszej podróży. Porzućcie wątpliwości, sięgnijcie w wasze najgłębsze wspomnienia i podążcie za nimi.

***