Выбрать главу

– Myślę, że znajdę jeszcze z butelkę – z uśmiechem odparł Otto. – Wydaje mi się nawet, że na wszelki wypadek zamroziłem jedną.

– Mądry z ciebie facet!

– Mam ją przynieść?

– Och tak, kochanie, proszę! – Wsunęła mi dłoń w rękę i poczułam, jakbym trzymała kruche kostki kurczaka. – Wypijemy za nasze spotkanie.

Otto wyszedł przynieść szampana, więc zostałyśmy same.

Przyciągnęłam sobie mały stołeczek, aby móc usiąść blisko przy niej. Spoglądałyśmy na siebie, a mama nie przestawała się uśmiechać. Tylko ten olśniewający uśmiech i żywe, czarne oczy pozostały takie jak przedtem, podobnie jak ciemne włosy tworzące plamę na śnieżnobiałej poduszce. Lecz poza tym jej wygląd był przerażający. Nie przypuszczałam, że można być tak chudym i żyć. Jeszcze bardziej nieprawdopodobne było to, że jej cera nie była ani blada, ani bezbarwna, tylko opalona na brąz, tak jakby przez większość dnia leżała plackiem na słońcu. Była podniecona i wydawało się, że nigdy nie przestanie mówić.

– Jak to ładnie ze strony tego kochanego chłopaka, że pomyślał, jak bardzo chciałabym ciebie widzieć. Problem tylko w tym, że muszę być teraz strasznie nudna, bo nie mam na nic ochoty. Powinien był poczekać, aż poczuję się lepiej, mielibyśmy razem wspaniałą zabawę. Moglibyśmy pływać, żeglować, urządzać pikniki i inne takie rzeczy…

– Przecież mogę znów przyjechać – pocieszyłam – Pewnie, że możesz – dotknęła mojej twarzy, jakby chcąc się upewnić, że rzeczywiście tu jestem. – Wiesz, że wspaniale wyglądasz? Masz koloryt twojego ojca, te wielkie szare oczy i włosy koloru dojrzałego zboża czy może raczej złota? I ślicznie się czeszesz!

Dotknęła dłonią mojego warkocza przewieszonego jak lina przez prawe ramię.

– Wyglądasz jak postać z bajki, pamiętasz, z tych staroświeckich książek z takimi cudownymi obrazkami. I w ogóle jesteś bardzo ładna.

– E, gdzie tam – potrząsnęłam głową.

– W każdym razie tak wyglądasz. I co ty, kochanie, porabiasz? Całe lata nie miałam żadnej wiadomości od ciebie. To chyba moja winą, bo nigdy nie lubiłam pisać listów.

Opowiedziałam jej o pracy w księgarni i nowym mieszkaniu, co ją rozbawiło.

– Ale z ciebie zabawna osóbka, uwiłaś sobie małe gniazdko i nie chcesz go z nikim dzielić. Nie spotkałaś jeszcze nikogo, za kogo chciałabyś wyjść?

– Ani też nikogo, kto chciałby się ze mną ożenić – dokończyłam.

Matka z lekko złośliwym wyrazem twarzy indagowała:

– A ten facet, u którego pracujesz?

– Jest żonaty, ma czarującą żonę i gromadę dzieci.

– To mi nigdy nie przeszkadzało – zachichotała.

– Och, kochanie, jaką ja byłam dla ciebie wyrodną matką! Ciągnąć cię wszędzie ze sobą, to było w takim złym stylu. Prawdziwy cud, że nie nabawiłaś się nerwicy, urazów czy jak to teraz nazywają. Ale nie wyglądasz na to, więc może wszystko wyszło ci na dobre.

– Oczywiście, wszystko jest w porządku. Po prostu dorastałam, mając oczy szeroko otwarte, a to nic złego.

– Szybko dodałam: – Od razu polubiłam Ottona.

– Czyż on nie jest boski? Zawsze taki poprawny i dokładny, taki „północny”. I tak błyskotliwie inteligentny… Jakie to szczęście, że nie wymaga inteligencji także i ode mnie! Lubi tylko, gdy go rozśmieszam.

Gdzieś w głębi domu zegar wybił siódmą. Wraz z ostatnim uderzeniem do pokoju wkroczył Otto niosąc butelkę szampana w kubełku z lodem i trzy kieliszki. Przyglądałyśmy się, jak fachowo otwierał butelkę i rozlewał złociste, pieniące się wino do kieliszków. Każde z nas wzięło swój i podnieśliśmy je z uśmiechem, jak na przyjęciu. Matka wzniosła toast:

– Za zdrowie naszej trójki i za szczęśliwe chwile. Och, jakie to uroczo zabawne!

Pokazano mi pokój, w którym miałam spać – był albo po prostu wykwintny, albo wykwintnie prosty, nie mogłam zdecydować się na żaden z tych wariantów. Przylegała do niego, urządzona w podobnym stylu, łazienka. Wzięłam prysznic, przebrałam się w spodnie i jedwabną bluzkę, uczesałam i zaplotłam na nowo włosy, po czym wróciłam do salonu. Otto i moja matka czekali tam na mnie. Otto również przebrał się do kolacji, a matka założyła świeżą jasnoniebieską lizeskę i rozłożyła na kolanach jedwabny szal haftowany w różowe róże, którego frędzle sięgały do podłogi. Napiliśmy się jeszcze i Maria podała kolację na długim stole przy kominku. Matka nie przestawała opowiadać – tym razem o latach, kiedy dorastałam. Myślałam, że Otto będzie tym zaszokowany, ale wcale nie był. Przeciwnie, był raczej zaciekawiony i rozbawiony, zadawał pytania i zachęcał matkę do dalszych wynurzeń.

– … i ta okropna farma w Denbighshire. Rebeko, pamiętasz ten straszny dom? Prawie umierałyśmy z zimna, a każdy kominek, w którym próbowałyśmy napalić, dymił. To było u Sebastiana – wyjaśniła na użytek Ottona.

– Wydawało się nam, że zostanie sławnym poetą, ale nie był z niego lepszy poeta niż hodowca owiec, a właściwie nawet gorszy. Nie miałam pojęcia, jakby tu odejść od niego nie raniąc jego uczuć. Na szczęście Rebeka dostała zapalenia oskrzeli, toteż nadarzyła się świetna okazja.

– No, dla Rebeki nie było to znów takie szczęście – zauważył Otto.

– Ależ było, gdyż nienawidziła tego miejsca równie mocno jak ja. Mało tego, miał złego psa, który zawsze chciał ją ugryźć. Jest tam jeszcze trochę tego szampana, kochanie?

Nie jadła prawie nic, ale sączyła schłodzone wino kieliszek po kieliszku, podczas gdy Otto i ja uporaliśmy się z pyszną czterodaniową kolacją przygotowaną przez Marię. Kiedy zjedliśmy i Maria sprzątnęła ze stołu, matka wyraziła życzenie, aby posłuchać muzyki. Otto nastawił cicho płytę z koncertem Brahmsa. Matka nadal nie przestawała mówić, zupełnie jak nakręcony bąk, który zatrzymuje się dopiero wtedy, gdy pęknie w nim sprężyna.

Otto miał jeszcze coś do roboty, więc przeprosił i zostawił nas same. Przedtem jednak podłożył drewna do kominka i upewnił się, że niczego nam nie brakuje.

– Czy on tak pracuje co wieczór? – spytałam, kiedy wyszedł.

– Prawie co wieczór i rano też. Jest bardzo obowiązkowy. Myślę, że dlatego tak dobrze się dobraliśmy,. że jesteśmy przeciwieństwami.

– On cię uwielbia – zauważyłam.

– Tak – potwierdziła matka. – Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nigdy nie chciał ze mnie zrobić kogoś innego. Akceptował mnie taką, jaka byłam, razem z moimi paskudnymi nawykami i mętną przeszłością. – Ponownie dotknęła mojego warkocza. – Robisz się coraz bardziej podobna do ojca. Zawsze myślałam, że przypominasz raczej mnie, ale ty teraz wyglądasz zupełnie jak on. Był bardzo przystojny.

– Czy wiesz, że nawet nie znam jego nazwiska?

– Nazywał się Sam Bellamy. Ale czy nie uważasz, że Bayliss brzmi o wiele lepiej? Poza tym wydawało mi się, że byłaś tylko moim dzieckiem, niczyim więcej.

– Chciałabym, żebyś mi coś o nim opowiedziała. Nigdy tego nie robiłaś.

– Co tu opowiadać. Był aktorem, tak przystojnym, że to nie da się opisać.

– Gdzie go poznałaś?

– Przyjechał do Kornwalii z zespołem Lata Teatralnego. Wystawiali sztuki Szekspira na wolnym powietrzu. To było diabelnie romantyczne: ciemny błękit letnich wieczorów, trawy pachnące rosą, boska muzyka Mendelssohna i Sam grający Oberona w „Śnie nocy letniej”. Pamiętam fragment:

Światło migotliwe dajcie,

Ogień zgasł i cicho drzemie:

Elfy, duszki, pospieszajcie,

Zeskoczcie, jak ptak na ziemię. *[Przekład Macieja Słomczyńskiego.]

Było w tym coś z magii. A miłość do niego była częścią tej magii.